Temat: katastrofa w Smoleńsku
Karol Z.:
Dobrze, czyli, według Pana, poprawnie lądowali celując w 2 km przed początkiem pasa?
(powrót do S.P., tam tłumaczyli na temat wykresu funkcji liniowej). Lecieli odpowiednio wysoko, ale to "odpowiednio" jest mając 200 m do pasa (a nie 10x dalej).
Nigdzie nie napisałem, że poprawnie lądowali. Nie mieli prawa lądować, więc wszystko co robili było niepoprawne.
Jeśli nie rozumie Pan zasad i działań zarówno kontrolerów jak i pilotów podczas lądowania polecam wywiad z Klichem (jest fachowcem??), będzie Panu łatwiej:
=================================
Pyt: Wieża pomogła przy zejściu samolotu czy bardziej zaszkodziła?
- Myślę, że wieża chciała pomóc, ale nie mając potwierdzenia wysokości od pilotów i mając niedokładne dane z radarów nie mogła precyzyjnie określić położenia samolotu w stosunku do ścieżki zniżania. Załoga sama powinna mieć świadomość sytuacyjną i wiedzieć, w jakiej pozycji w stosunku do pasa lądowania się znajduje. Mogli i musieli to określić na podstawie podstawowych przyrządów, które były sprawne na pokładzie samolotu.
- A samolot był dobrze prowadzony przez wieżę? Piloci byli zapewniani, że są na ścieżce i na kursie.
- Z tego nie stwarzałbym absolutnie przyczyn katastrofy. To wynikało z charakterystyk systemu radiolokacyjnego i braku potwierdzenia wysokości przez załogę. Za późno padła komenda "horyzont". Wieża nie miała precyzyjnych przyrządów, a załoga nie potwierdzała wysokości.
- Może piloci zostali wprowadzeni w błąd? Do samego końca w kokpicie panował spokój.
- Załoga nie może dać się wprowadzać w błąd.
==================================
Rozumie Pan, czy jakoś jaśniej tłumaczyć? Załoga odpowiada za wysokość i to ona podaje ją wieży.
Zgoda, że to jest coś nie halo.
Mam wrażenie, (zresztą za Fiszerem), że było pewnie tak:
Mieli zejść do wysokości decyzji i się rozejrzeć.
Dzisiaj, Panie Piotrze, jechałem we mgle. Miejscami zerkałem na nawigację czy ja jeszcze po drodze jadę... Jakie "się rozejrzeć" w mgle gęstej jak mleko?
Jeśli jest mgła gęsta jak mleko to się nie ląduje. NIGDY. Lądować można tylko jeśli się widzi lotnisko. Ich problemem była niska podstawa chmur. Chcieli więc zejść poniżej chmur i się rozejrzeć. Takie właśnie - odpowiadam na Pana niezbyt mądre pytenie.
W latach 20 czy 30 zeszłego, XX wieku pilot spuszczał 15-metrowy sznurek z obciążnikiem. by "wyczuć/usłyszeć" ziemię. Dziś ten całkiem dobrze działający patent zastąpił radiowysokościomierz, który działa jak radar.
No własnie tu się Pan głęboko myli. Radiowysokościomierz działa jak radar, czyli bada rzetelną odległość między samolotem a ziemią pod nim. Tymczasem oni ze względu na głęboki jar powini badać wysokość między samolotem a PŁYTĄ LOTNISKA!! Zatem powinni używać nie radiowysokościomierza, tylko wysokosciomierza barycznego, który bada róznicę ciśnienia atmosferycznego na poziomie samolotu i płyty lotniska. Z tego jest wyliczana wysokość samolotu. Róznica? Ano taka, ze jak się leci nad jarem, a tak włąśnie było, to radiowysokościomierz pokazuje np. 150 metrów, podczas gdy (zakładając że jar jest głęboki np na 60, jesteśmy tylko 90 metrów nad płytą lotniska. Ciśnieniowy by się tak zwieść nie dał. To jeden z podstawowych błędów jakie zrobili piloci.
To że mieli 2km, nie oznacza kompletnie nic.
Jeśli mgła jest pionowo na 200m. a poziomo na 400 to znaczy że stąd widać ziemię. Jeśli nie widzieli...
A może widzieli, ale już byli głęboko w ciemnościach otworu poniżej kości guzicznej...
A skąd Pan wzął te cyfry? Bo w raporcie jest pionowo 40.