Temat: Język "dobroci" a la PiS, czyli koniec wojny...
I kogo Pan chcesz nabrać na tą manipulację?
Dlaczego do czasu przerżnięcia przez PO wyborów w 2005 roku nikt złego słowa na Kaczyńskich nie gadał?
A przemysł nienawiści zaczął się zanim PiS zaczął realnie rządzić, bo już na początku 2006 roku (albo jeszcze w 2005) Donald Tusk wyzywał od moherów i wzywał do nieposłuszeństwa obywateli. W końcu jeden Ryszard C. posłuchał i pokazał.
Ja też przywołam post z innego forum, post bazujący na faktach, chronologicznie przedstawionych.
http://www.goldenline.pl/forum/2006446/zabojcy-polityc...
--------------
Nie będziemy rozmawiać o przekonaniach politycznych. Porozmawiamy o faktach.
Przypomnij sobie Szanowny Czytelniku, sytuacje polityczną sprzed wyborów zarówno parlamentarnych jak i prezydenckich w 2005 roku. Pamiętasz jeszcze coś, co dziennikarze nazywali POPiS-em? Większość ludzi, w tym i mediów, zakładała, że po tych właśnie wyborach, rządzić będzie koalicja tych dwóch ugrupowań, które jakby nie było, wyrosły z tego samego, opozycyjnego najpierw wobec komunistów, później postkomunistów, pnia. Oczywiście widoczne były pomiędzy obiema partiami różnice, ale czy nie dlatego zawiązuje się koalicje, żeby dochodzić do wspólnych, najlepszych dla kraju rozwiązań? Miało być wiec cudownie i w końcu normalnie. Po raz pierwszy po 1989 roku.
To co się wtedy stało jest przyczyną tego politycznego chlewu, bo trudno to już nawet maglem nazwać. Wtedy się to zaczęło i narasta, i zanim się polityczni oligarchowie ponownie przywitają z rozumem i zdrowym rozsądkiem, to możemy mieć więcej ofiar, niż te dwie w Łodzi. W tej chwili mamy do czynienie z klasycznym konfliktem relacji. czyli najbardziej trudnym do zażegnania rodzajem konfliktu. Jak on się zaczął i jak ewoluował? Wróćmy do faktów
W 2005 wyglądało na to, że wybory wygra PO ze znaczną przewagą nad PiS a prezydentem zostanie Donald Tusk. Okazało się jednak, że wyborcy zdecydowali inaczej i najpierw do Sejmu wybrali większość z PiS, a kilka tygodni później Pana Lecha Kaczyńskiego na Prezydenta RP.
Nie wiem, czy pamiętasz pierwsze i chyba zresztą jedyne rozmowy o koalicji miedzy tymi partiami. W blasku fleszy i telewizyjnych reflektorów PO złożyła PiS-owi tak niewiarygodnie arogancką propozycję współpracy, że została ona uznana za niepoważną. Zrobili to na dodatek w taki sposób, że niektórzy z polityków PiS uznali to za osobista zniewagę. Pamiętajmy, że było to w momencie, gdy znęcano się medialnie nad dziadkiem Pana Tuska i jego powiązaniami z obcymi armiami. Niestety ówcześni doradcy Pana Tuska nie potrafili poradzić sobie z tym kryzysem, wiec uciekli się do najprostszej strategii, zaprzeczania i mówienia, że to niegodne i niegodziwe, kłamać w taki sposób. Okazało się, że jedynym kłamstwem, było to które padło z ust Pana Tuska, że jego dziadek nie służył tam gdzie służył. To kłamstwo kosztowało go prawdopodobnie prezydenturę.
Dla PiS stanowisko, jakie PO zajęło podczas tych negocjacji nie było ani rzetelne, ani nie uwzględniało faktu, że to PIS wygrało – zgodnie z wolą wyborców – wybory parlamentarne. I tak właśnie, konflikt danych i interesów przekształcił się bardzo szybko w konflikt strukturalny, konflikt wartości i relacji. Z taką sytuacją mamy do czynienia do tej pory, ponieważ konflikty relacji są bardzo trudne do załagodzenia. Pamiętasz te zapewnienia polityków po katastrofie smoleńskiej? Niech się tylko skończy żałoba i wrócimy do tego, co było kiedyś. Tak przewidywali, tak obiecywali i tak zrobili.
Swoją drogą, ciekawe jest, co polityków PO natchnęło, aby złożyć PiS-owi taką, a nie inną propozycję, w ten właśnie sposób, przed kamerami. Moim zdaniem, zawiodło rozpoznanie, a właściwie – jego brak. Poprzestano na założeniu, które zresztą wtedy wydawało się jedyne i oczywiste, że po wyborach może powstać wyłącznie jedna koalicja PO i PIS. Ludzie Platformy nie brali pod uwagę innych rozwiązań, a przez to założyli, że dla PiS-u też nie ma żadnej innej alternatywy. Okazało się, że jest. Platforma stała się ofiarą swojego własnego założenia o braku innej możliwości. Popadła w pychę. Kiedyś Jan Pietrzak, komentując zaskoczenie komunistów po przegranych wyborach z 4 czerwca 1989 roku powiedział: „Ich propaganda sukcesu była tak silną i dobrze robioną, że sami w nią uwierzyli.”
A od tamtej pory nikt już na serio nie mówi o współpracy dwóch ugrupowań, którym – swego czasu – nie dość, że było blisko do siebie, to i nawet dobrze im się – jako opozycji – w Sejmie, współpracowało. Zrobili, co zrobili. Teraz mamy już jawny stan wojny relacyjnej i emocjonalnej. Mówiąc całkiem otwarcie, kiedy słucham ich wzajemnych obelg, to zupełnie nieparlamentarnie mówiąc rzygać mi się chce. Te ciągłe wyścigi polegające na stwierdzaniu kto jest bardziej niegodziwy, niegodny szacunku, małostkowy, zakompleksiony szkodzą nie tylko Państwu ale i demokracji.
Nie do pominięcia jest tu rola mediów, które wolą tego typu igrzyska, niż żmudną pozytywistyczna pracę u podstaw państwa, wykonywaną przez posłów, tak zmęczonych i skupionych na stanowieniu mądrego prawa dla dobra wszystkich obywateli, że nie maja już czasu na zapasy w medialnym błocie czy obrzucanie się publiczne niczym innym poza śnieżkami na pikniku z dziećmi w parku na tyłach Sejmu.
To co obserwujemy w stosunkach politycznych obecnie, to jest efekt kuli śniegowej, który został zainicjowany właśnie wtedy.