Temat: Dlaczego (czasem) zgadzam sie z PiS - na przekór...
Sławomir Kurek:
Dlaczego więc pracownicy nie wynajmują kancelari prawnej, tylko (w skrajnych przypadkach) nie wywiązują się z umowy i zamurowują wejście do siedziby kontrahenta lub uniemożliwiają zupełnie niezainteresowanym stronom tego sporu przejazd ulicą?
To nie możliwosc zrzeszania się w celu samopomocy jest przeze mnie krytykowana. To dozwolona prawnie możliwosc szantażu.
I widzi Pan, co nas jednak łączy: ja też nie jestem przeciwnikiem zrzeszania się, a co najwyżej niektórych form "ekspresji" działalności związkowej.
Czy jednak ów "szantaż" związkowy jest tak bardzo jednostronny?
Mam wątpliwości. Wielokrotnie słyszymy, że jakieś zmiany prawne proponowane przez rząd/parlament w toku konsultacji społecznych z pracodawcami spotykają się z komentarzami środowisk pracodawców, typu: "no, to będzie zwalniać", "no, to etaty będziemy zamieniali na DG i/lub umowy zlecenia"...
Czy to nie forma szantażu?
Pewnie Pan zaprzeczy i powie, że to rodzaj ostrzeżeń w słusznej sprawie.
Ja wiem co jest celem strajku, ale to w żaden sposób nie czyni go bardziej wytłumaczalnym.
Jak sie Pan umówi z dorosłym, sprawiającym wrażenie niezaburzonego psychicznie kafelkarzem na zrobienie łazienki za np. 5 tys zł a on sie w drugim dniu pracy zabarykaduje w Pańskim mieszkaniu, wywiesi przez okno białoczerwoną flagę i zarząda 7 tys zł + dodatek za szkodliwe (klaustrofobia) warunki pracy, to Pan ze zrozumieniem podejdzie do jego walki o godne wynagrodzenie z którego musi utrzymac szóstkę dzieci?
To jest przykład kompletnie kosmiczny, przesadnie przerysowany. Niepotrzebnie zresztą.
A co jeśli pracownicy umówią się ze sprawiającym wrażenie niezaburzonego psychicznie pracodawcy, który zafunduje pracownikom wynagrodzenia inne, niż umówione, z opóźnionym terminem płatności, z ignorowaniem ich praw socjalnych (np. urlopy), fundując im patologiczne relacje zawodowe.
Czy pracując za "Bóg zapłać" przez kwartał tacy pracownicy wciąż będą - Pańskim zdaniem - pozbawieni moralnego prawa do strajku w imię uzyskania słusznego wynagrodzenia za wykonaną pracę?
J.w.
Samego łączenia się nie podważam, ale nie uznaję szantażu i dziwię się dobrowolnym robieniem z siebie idioty, który nie wie co podpisywał.
No i poza tym jaki jest sens wspólnej, związkowej walki o cokolwiek, skoro i tak na końcu siadają do stołu tylko dwie strony, czyli jeden konkretny pracownik i jeden konkretny pracodawca i tylko od ich osobistej, unikalnej, aktualnej pozycji rynkowej zależy na jakie warunki współpracy się umówią?
Tylko Pan mówi głównie o "unikalnym" typie pracowników: specjalistach, specjalistycznej kadrze menagerskiej, itp. Oni rzeczywiście mają na ogół sytuację dość unikalną i równie unikalny sposób traktują go pracodawcy.
Ale rynek pracy nie składa się tylko z "unikalnych" specjalistów. Oni stanowią mniejszość.
Gdyby mniej unikalna większość w ciągu ostatniego stulecia z okładem przekonała się, że pracodawcy nie będą stosowali chwytów zbliżonych do rozwiązań rodem z XIX wieku to pewnie potrzeba dalszego istnienia związków zawodowych umarłaby śmiercią naturalną.
Najwyraźniej tak jednak nie jest.
I mówiąc o związkach zawodowych i ich roli nie mam wcale na myśli patologii związkowej, którą wszyscy doskonale znamy, np. katastrofalnie uzwiązkowioną branżę górniczą, gdzie faktycznie działalność związkowa uległa wynaturzeniu.
Maciej Piechocki edytował(a) ten post dnia 23.02.12 o godzinie 13:43