Temat: Blogerka wytyka błędy, wydawnictwo grozi sądem....

Blogerka skrytykowała wydawnictwo m.in. za błędy ortograficzne, które znalazła w powieści. Oficyna Novae Res z Gdyni zażądała usunięcia wpisu i zagroziła skierowaniem sprawy do sądu. Wpis zniknął, a w internecie rozpoczęła się dyskusja o wolności słowa w sieci.
Martyna Szkołyk ma 20 lat, studiuje filologię polską na UMK w Toruniu i pisze bloga Post Meridiem poświęconego książkom. Pod koniec maja opublikowała recenzję debiutanckiej powieści "Pamiętnik diabła" Adriana Bednarka, wydanej przez gdyńską oficynę Novae Res. Pochwaliła autora za styl i tematykę, wytknęła jednak błędy, które popełniło wydawnictwo.

"Piwo w puszcze" i "masarz pleców"

"Przewarzająca liczba", "sience-fiction", "masarz pleców", "piwo w puszcze", "rozejść się po łokciach", "dla od stresowania się" - to niektóre z błędów.

Blogerka skrytykowała również okładkę książki. "Jeszcze nigdy nie widziałam, by wydawnictwo zamiast pomóc autorowi się wybić, tak bardzo podcięło mu skrzydła. Nie wiem, czy to nieuwaga czy niedbalstwo - pewnie jedno i drugie. Mam świadomość, że prawie nikt nie sięgnie po książkę opracowaną w tak zły sposób, której cena została bardzo zawyżona (38 zł)" - napisała.

Wydawnictwo Novae Res wysłało do autorki recenzji maila, w którym zażądało usunięcia wpisu i zagroziło skierowaniem sprawy do sądu. Choć z bloga notka zniknęła nadal można przeczytać ją w internecie.

Na wydawnictwo zaś posypały się gromy. "Od kiedy wydawca recenzowanej pozycji ustala o czym może a o czym nie może napisać bloger? Istnieją jakieś "ramy" poza którymi można opisującego straszyć sądem? Dopóki recenzujesz kolor okładki to jest ok, ale jeśli zwrócisz uwagę na błędy to nie jest ok?" - pyta autor bloga Zombie Samurai .

W czwartek wydawnictwo przeprosiło blogerkę w oświadczeniu opublikowanym na Facebooku . Przyznaje w nim, że wypowiedź na temat podjęcia ewentualnych kroków prawnych była emocjonalna i nie powinna mieć miejsca. "Wyciągnięcie przez Blogerkę wniosku (...), że wydawnictwo, które umożliwiło debiut, swoim działaniem "podcina skrzydła autorowi" sekretarz redakcji uznała za krzywdzące. (...) Naszym zamiarem nie było jednakże - co jest nam obecnie zarzucane - cenzurowanie blogerki za wytknięcie błędów językowych.

Martyna Szkołyk: Nie chciałam kłopotów

Martyna Szkołyk, autorka bloga Post Meridiem, do tej pory nie chciała komentować sprawy. Zgodziła się na rozmowę z "Wyborczą".

Dorota Karaś: Zdarzyło się wcześniej, że wydawnictwo zażądało od pani usunięcia wpisu?

Martyna Szkołyk: Prowadzę bloga od ponad dwóch lat, taka sytuacja zdarzyła mi się po raz pierwszy. Publikowałam już wcześniej krytyczne recenzje, ale do tej pory miałam uwagi do autorów, a nie do błędów popełnionych przez wydawnictwo. Zdarzało się, że oficyna dziękowały za opublikowanie wpisu, nawet jeśli miałam jakieś uwagi na temat treści książki.

Co się stało po opublikowaniu negatywnej recenzji "Pamiętnika diabła"?

- Dostałam od wydawnictwa książkę w takiej formie, w jakiej miała trafić do sprzedaży. Przeczytałam ją i napisałam recenzję, wspomniałam o błędach, niedociągnięciach wydawnictwa. Po kilku dniach otrzymałam maila, w którym poproszono mnie o usunięcie wpisu, była też mowa o ewentualnych konsekwencjach prawnych.

Trenerzy Primera Division
Niech Twoje dziecko trenuje pod okien trenerów Real Madryt. Sprawdź!
#
Reklama BusinessClick
Dlaczego usunęła pani recenzję?

- Przestraszyłam się. Nie znam się na prawie, nie wiedziałam, czy faktycznie coś mi grozi. Nie chciałam mieć kłopotów z wydawnictwem. Poinformowali mnie o zakończeniu współpracy i byłam z tego zadowolona, chciałam, żeby ta sprawa już przycichła.

Ale nie przycichła, bo zaczęli o niej dyskutować inni blogerzy, pisać portale.

- Ogromny odzew w sprawie usuniętej recenzji był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Od dwóch dni, kiedy siadam przed komputerem, moja skrzynka mailowa jest zapełniona listami od recenzentów, blogerów, pisarzy. Napisał prawnik, który uspokoił mnie, że nic mi nie grozi za opublikowanie takiej recenzji, a wydawnictwo nie może domagać się pisania polukrowanych laurek. Autorzy chcą mi przysyłać swoje książki do zrecenzowania. W tej sprawie wszyscy są po mojej stronie, okazują mi poparcie, choć wiadomo, że internauci lubią ze sobą drzeć koty.

Wyciągnęła pani z tej sprawy wnioski dla siebie?

- Choć w komentarzach pojawiają się stwierdzenia typu "aż strach pisać recenzje, bo nie wiadomo, czy nie przyjedzie zaraz wezwanie do sądu", ja utwierdziłam się w przekonaniu, że powinnam pisać to, co myślę i nie zwracać uwagi na czcze pogróżki.

Wydawnictwo strzeliło sobie w stopę żądaniem usunięcia notki?

- Nie tyle w stopę, co między oczy. Najpierw domagając się usunięcia notki, potem publikując w sieci wywiad z dyrektorką, który miał być odpowiedzią za tę sprawę, ignorując dyskusje i komentarze internautów, a na koniec - publikując przeprosiny, w których dalej wyrzucają mi pewne rzeczy. Inne firmy powinny wyciągnąć z tej sprawy wnioski.

Cały tekst: http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35636,1610223...