Teresa W.

Teresa W.
Pielęgniarka/Supervi
sor, Herbalife
Polska

Temat: MEDYCYNA ZAMIAST CUDU

Agnieszka Chabracka
Gazeta Wyborcza
Który z obecnych na rynku "cudów" faktycznie wspomaga odchudzanie, a który służy jedynie uszczupleniu portfela?




Czy istnieją skuteczne metody trwałego pozbycia się niechcianych kilogramów? Można w to wątpić, gdyż z naukowych badań wynika, że odsetek osób, którym po dwóch latach od zastosowanej jednorazowo (skutecznej!) kuracji odchudzającej udaje się utrzymać wagę, nie przekracza 4 proc.! Pozostali co roku próbują od nowa. Z przeprowadzonej w listopadzie zeszłego roku ankiety wynika, że co drugi dorosły Amerykanin zamierza w tym roku poddać się kuracji odchudzającej. Z blisko 100 mln obywateli, którzy pod noworocznego szampana przyrzekli sobie podjęcie walki ze zbędnymi kilogramami, co piąty deklaruje, że zamierza stosować dostępne bez recepty preparaty wspomagające. Obywatele USA wydadzą na nie w tym roku ponad 1,6 mld dol. Czy warto?

Tortura diety

Specjaliści twierdzą, że nie da się stracić zbędnych kilogramów bez odpowiednio dobranej diety i zwiększenia codziennej porcji fizycznego wysiłku. Stosowanie się do zalecenia "jedz mniej, ćwicz więcej" odchudzi niemal każdego. Wszyscy, którzy próbowali schudnąć, wiedzą, że teoria to jedno, a praktyka - drugie. Dla człowieka, który przez lata jadł schabowe, pączki i golonkę, dieta 800, 1000 czy nawet 1200 kcal (choć wystarczająca z metabolicznego punktu widzenia), będzie torturą. Niemiłe uczucie ssania w żołądku, ślinienie się przed wystawą każdej napotkanej cukierni i na koniec brak energii skutecznie hamujący początkowy zapał do ćwiczeń na siłowni, a nawet do spacerów. To dlatego miliony obywateli przy kości co roku łapią się na lep kolejnych cudownych środków obiecujących schudnięcie o 10, 20 i więcej kilogramów bez wysiłku, a najlepiej jeszcze bez zmian w stylu życia. Gdyby taki produkt był skuteczny, wieść o tym już dawno by się rozniosła, zniszczyłby konkurencję i przyniósł producentowi krocie. Zamiast zatem wymieniać wszystkie kuracje, które nie działają, krócej będzie wymienić to, co działa - przynajmniej czasami, do pewnego stopnia i na niektórych.

Na cudowną pigułkę przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Lekarstw jak na lekarstwo

Chudniemy wtedy, gdy nasz bilans kaloryczny jest ujemny, czyli więcej spalamy, niż zjadamy. Można to osiągnąć na dwa sposoby: mniej jeść albo szybciej spalać. Jak mniej jeść, skoro głód nie daje się skupić? Do uznanych środków hamujących apetyt należą dostępne tylko na receptę sibutramina (znana pod handlową nazwą Meridia) i rimonabant (Acomplia). Obydwa leki zmniejszają uczucie głodu ośrodkowo, czyli działając na mózg.

Sibutramina blokuje wychwyt zwrotny serotoniny (podobnie działa przeciwdepresyjny prozac) i nasila uczucie sytości po posiłku. Lek ogranicza też działanie noradrenaliny, co zwiększa termogenezę, czyli ilość energii przetwarzanej przez organizm w ciepło. Dzięki temu nie czujemy się głodni, szybciej się najadamy, a dodatkowo więcej udaje nam się spalić.

Rimonabant zmniejsza apetyt, blokując receptory kannabinoidowe, dodatkowo hamuje odkładanie tłuszczu, poprawia kontrolę poziomu cukru we krwi i korzystnie wpływa na tzw. profil lipidowy, podwyższając poziom "dobrego" cholesterolu HDL, a obniżając stężenie trójglicerydów.

Ze względu na obserwowane niekiedy działania niepożądane (m.in. depresję) trwają poszukiwania jeszcze doskonalszych preparatów. Taranabant, który niedawno z powodzeniem przeszedł pierwsze próby kliniczne, działa już w bardzo niskich dawkach (poniżej 1 mg). Przy dawce 12 mg/d w porównaniu z placebo zmniejsza liczbę zjadanych kalorii o 27 proc., zwiększając przy tym spalanie tłuszczu i wydatkowanie energii w spoczynku, co zbliża nas do realizacji marzenia o tym, by chudnąć, leżąc.



Niebezpieczne, zarzucone

Apetyt hamują też pochodne amfetaminy (fentermina, chlorfentermina, deksfenfluramina czy stosowana w leczeniu ADHD dekstroamfetamina) i zbliżone do nich działaniem mazyndol i metylfenidat. Dziś nie są już stosowane, bo miały poważne działania niepożądane (nadciśnienie, arytmia, bezsenność), a ponadto organizm dość szybko przyzwyczajał się do leku i przestawał nań reagować. Dziś leczenie pochodnymi amfetaminy prowadzone jest rzadko i tylko pod kontrolą specjalisty, ale długość takiej terapii nie może przekraczać 8-10 tygodni.

Dużą popularnością w latach 90. XX w. cieszył się isolipan (deksfenfluramina). Preparat wycofano z rynku, kiedy u kilkudziesięciu (spośród paru milionów) łykających go osób doszło do zniszczenia zastawek serca.

Poskramiacze tłuszczu

Jeśli już coś zjedliśmy, można próbować "zignorować" spożyty posiłek. Są preparaty zmniejszające wchłanianie składników odżywczych z jelita. Bez recepty można kupić chitosan, który wiąże tłuszcz w przewodzie pokarmowym i sprawia, że zamiast do krwi trafia on w większości do muszli klozetowej. Podobny efekt daje orlistat (xenical), lek dopuszczony ostatnio w USA do sprzedaży bez recepty (w Polsce wyłącznie na receptę). Hamuje aktywność lipazy, enzymu, który rozkłada zjedzony tłuszcz, zmniejszając jego wchłanianie o mniej więcej 30 proc. Organizm nie wykorzystuje zatem wszystkich dostarczonych mu kalorii. Niestety, oba słabo pomagają tym, którzy są zwolennikami pączków i makaronów, a nie frytek i golonki. Jeśli bowiem w posiłku nie ma zbyt wiele tłuszczu, jego wiązanie czy hamowanie lipazy na wiele się nie przyda.

Podkręcić metabolizm

Podczas odchudzania często spada tempo metabolizmu, bo organizm broni się przed pozornym niedoborem energii. By zmusić go do zwiększenia mocy przerobowej, potrzebne są środki zwiększające ilość ciepła produkowanego przez ciało. Najpopularniejszym i najszerzej dostępnym jest kofeina. Dostarczana w dawce 10 mg/kg masy ciała (przeciętna szklanka kawy zawiera 90-170 mg) o 13 proc. zwiększa wydatkowanie energii i dwukrotnie nasila metabolizm tłuszczów. W połączeniu z efedryną bywa stosowana u otyłych, u których w trakcie terapii odchudzającej dochodzi do zahamowania dalszej utraty masy ciała.

Niestety, zarówno kofeina, jak i efedryna podnoszą ciśnienie i przyspieszają akcję serca, a dodatkowo mogą wywoływać niepokój i drżenia mięśniowe. Stąd liczne przeciwwskazania do ich stosowania, i to - niestety - zwłaszcza u tych osób, którym najbardziej by się przydały (otyłości często towarzyszą nadciśnienie i choroby serca).

Nowe nadzieje budzi afrykański sukulent Hoodia gordonii, tradycyjnie stosowany przez Buszmenów w czasie polowań. Zawarty w nim glikozyd steroidowy skutecznie hamuje apetyt, zmniejszając spożycie kalorii w ciągu doby nawet o 60 proc. Działa ośrodkowo na ośrodek w mózgu zwany podwzgórzem, zwiększając w nim poziom ATP - uniwersalnego, komórkowego "wymiennika" energii. Kłopot w tym, że hoodia rośnie dziko na stosunkowo niewielkim obszarze i trudno uzyskać surowiec do masowej produkcji. Stąd wiele oferowanych na rynku preparatów w rzeczywistości zawiera zbyt mało glikozydu, by skutecznie działać, a niektóre - mimo stosownej deklaracji na etykietce - nie zawierają go wcale.

Skalpelem i balonem

Jeśli silnej woli nie starcza i nawet z farmakologicznym wspomaganiem nie można zmniejszyć spożywanej dawki kalorii, pozostają sposoby inwazyjne. Można wprowadzić do żołądka specjalny balon, który po napompowaniu solą fizjologiczną daje uczucie pełności. Stosunkowo prosto go założyć i usunąć, można też zmieniać jego objętość. Jednak rzadko uczucie sytości wiąże się tylko z wypełnieniem żołądka. Skuteczność tej metody jest zatem ograniczona.

Podobnie jak specjalnych opasek zakładanych chirurgicznie (coraz częściej laparoskopowo) i dzielących żołądek na dwie części. Sposób ten pozwala zmniejszyć objętość spożywanych posiłków. Do wszystkiego można się przyzwyczaić - osoby mające problem z wagą potrafią podjadać przez cały dzień po trochu, "omijając" nałożone wraz z opaską ograniczenia.

Bardziej inwazyjne i obarczone większym ryzykiem procedury chirurgiczne polegają na wycięciu części żołądka albo na skróceniu czasu wchłaniania pokarmu poprzez ominięcie części jelita cienkiego.

Odessać czy wyciąć?

Co zrobić z nadmiarem skóry pozostającej po schudnięciu? Tu konieczne są operacje plastyczne usuwające nieestetyczne zwisy. Plastycy mogą zresztą uwolnić nas od niechcianych kilogramów szybko i bez wyrzeczeń - oprócz, naturalnie, wyrzeczeń finansowych. Plastyka ściany brzucha, liposukcja (czyli odsysanie tłuszczu) czy lipoliza chemiczna i ultradźwiękowa oferują błyskawiczne pozbycie się fałdek i oponek. I to dokładnie w tych miejscach, z których byśmy chcieli. Minusy? Po pierwsze, chirurdzy nie radzą sobie z najgroźniejszym dla zdrowia tłuszczem trzewnym obrastającym wątrobę, nerki i jelita (można się go pozbyć, stosując odpowiednią dietę). Po drugie, podczas jednego zabiegu liposukcji można odessać maksymalnie 8 litrów tłuszczu, metody te nie nadają się zatem dla osób chorobliwie otyłych. Po trzecie, taka operacja boli, może się wdać zakażenie, a tkanki goją się przez kilka tygodni. Jeśli mamy wyjątkowego pecha, to zamiast wymarzonej figury będziemy mieli wrzody, brzydkie blizny i nierówności. Mimo ryzyka w USA w 2004 roku za ok. 140 tys. operacji związanych z odchudzaniem zapłacono ponad 3,5 mld dol.! Przestrogą dla zwolenników metod na skróty niech będą amerykańskie badania, z których wynika, że usuwanie tłuszczu - niezależnie od metody - choć przywraca ładną sylwetkę, nie zmniejsza ryzyka chorób związanych z otyłością, takich jak: nadciśnienie, cukrzyca czy zawał serca.

Zamiast cudu

Może zatem, nim sięgniemy po kolejną cudowną pigułkę albo telefon do najbliższej kliniki chirurgii plastycznej, zastanówmy się, czy nie taniej i zdrowiej po prostu zacząć zdrowiej żyć. Niedawno uruchomiono w internecie specjalny serwis pomagający zgubić nadwagę skutecznie i trwale (http://odchudzanie.org.pl). Z pomocą lekarza, dietetyka i psychologa oraz przy wsparciu innych osób, które mają podobny problem, będzie łatwiej! Trzeba tylko chcieć.