Temat: 7 grzechów osób ubiegających się o pracę
Nie jest to żadne usprawiedliwienie ale nie należy zapominać, że branża rekrutacyjna w Polsce jest młoda, nie tylko personelem lecz także "tradycją". Ażeby być dobrym rekruterem nie wystarczy sam dyplom w psychologii, potrzebne jest pewne doświadczenie życiowe jak również doświadczenie z "drugiej strony barykady" czyli np. jakaś praca w branży dla której się rekrutuje. O to jednak trudno bo jaki inżynier zostanie rekruterem?
Myślę, że nie chodzi o to, żeby inżynier chciał zostać rekruterem, ale o to, żeby firmy współpracowały z tzw. "rzeczoznawcami" z danej branży. Kiedyś werbowano mnie do firmy, której marka znana jest na całym świecie. Było to 6 lat temu. Po 2-godzinnym wypełnianiu ankiety przygotowanej przez psychologa, miałam test na inteligencję. Później 20 min. przerwy i test kampetencji zawodowych. Znowu była 20 min. przerwa i dopuszczono mnie do testu językowego (obowiązkowy był j.niemiecki). Przyszła młoda dziewczyna. Bardzo sympatyczna, niestety jej znajomość języka była bardzo słaba. Natychmiast wywołało to ogromne zakłopotanie, bo nie rozumiała moich odpowiedzi na pytania, które czytała z kartki. Po chwili wyjaśniła mi, że ona w sumie zna tylko angielski a nie ma dziś nikogo ze znajomością niemieckiego, dlatego przysłali ją, więc po prostu wpisze w ankiecie, że moja znajmomość języka jest na poziomie zaawansowanym. Zdradziła mi przy okazji, ze zakwalifikowałam się do dalszych rozmów, które odbędą się już w siedzibie przyszłego pracodawcy i tam będę mogła wykazać sie znajomością języka. Po kilku godzinach takiej rekrutacji wyszłam całkowicie wymięta i wymaglowana. Nie miałam za bardzo sił siadać "za kółkiem" i jechać do domu jeszcze 200 km. W ciągu 5 dni ustalono mi termin spotkania z przyszłym pracodawcą (prezesem polskiego oddziału), który wcale nie był skłonny rozmawiać ze mną w języku niemieckim, choć ciągle podkreślał, że używa go codziennie i ma nadzieję, że ja też będę dawała sobie radę. Do dziś nie wiem dlaczego nie chciał ze mną przeprowadzić rozmowy po niemiecku. Po dwóch dniach zadzwoniono do mnie z firmy zajmującej się rekrutacją niemalże z pretensjami, że ich ośmieszyłam. Pan prezes poinformował tę firmę, że wyraźnie oświadczyłam, że nie chcę pracować na proponowanym stanowisku (Dyrektor Finansowy), a poza tym nawet nie miał okazji sprawdzić mójego poziomu znajomości języka, więc postanowił przyjąć kogoś z kręgu własnych znajomych i podziękował firmie rekrutującej za współpracę nie płacąc im (o czym też mnie poinformowano-co uważam, za nieprofesjonalne i żałosne zachowanie, bo byłam tylko klientką tej firmy, więc nie interesują mnie ich problemy).
Cóż, na spotkanie z panem prezesem pojechałam trzeźwa (bo nie piję, poza tym sama prowadzę samochód), nie byłam pod wpływem żadnych leków (jak dotychczas nie choruję wcale), byłam wyspana i przygotowana (nawet zdążyłam zaliczyć fryzjerkę po drodze). Ubrana byłam też w sposób stonowany (czarny żakiet, pastelowo żółta koszula, czarne spodnie na kant i czarne buty na wyższym obcasie). I nie przypominam sobie, żebym zrobiła coś tak niewybaczalnie głupiego i powiedziała, że nie interesuje mnie stanowisko, o które się ubiegam (to w zasadzie po co ja tam pojechałam?). Jeśli się nie "spodobałam" to wystarczyło odrzucić moją kandydaturę. Przecież pan prezes nie ma obowiązku się tłumaczyć. Nie spełaniałam jego oczekiwać to ok. Jeśli moje wymagania finansowe były zbyt wysokie też mógł po prostu odmówić. Tylko, że pan prezes stwierdził, że wynagrodzenie i inne świadczenia, jakich oczekuję, w ich firmie są standardem. Choć śmiem wątpić w te słowa. Może chciał byłysnąć. Kto go tam wie. Jaki jednak maił cel, żeby mnie oczernić? I dziwi mnie też, że firma rekrutująca przyjęła jego słowa jako pewnik. Po jakimś tygodniu ktoś z tej firmy skontaktował się ze mną, żeby spytać czy życzę sobie, żeby moje dane zostały w ich bazie, tak aby w przyszłości mogli się ze mną kontaktować jeśli będę spełniała wymagania potencjalnych pracodawców oferujących pracę na podobnym stanowisku. Poprosiłam o zniszczenie kopii dokumentów i wykasowanie moich danych. Myślę, że strategiczne stanowiska w tzw. "porządnych firmach" obstawiane są przez tzw. "swoich", więc po co ten cały cyrk? W każdym razie nie zamierzam drugi raz się wygłupić. To trochę tak jakbym starała się wysokie stanowisko w Orlenie czy KGHM-ie, gdzie stanowiska obsadzane są "partyjnie". Zeszłam na ziemię i jeśli chodzi o pracodawców i jeśli chodzi o te nieszczęsne i "niedorozwinięte" firmy rekrutacyjne. I nie jest to problem wieku branży rekrutacyjnej tylko kultury pracy w Polsce w ogóle. Polscy managerowie często są niekompetentni, firmy rekrutacyjne po prostu starają się "przeżyć" i "czarują" potencjalnych kandydatów a później ich po prostu ignorują nie zdobywając się nawet na prostą odpowiedź w stylu - "panu/pani jednak musimy podziękować". A przyszli pracownicy są jak i cały ten rynek pracy, który w dużej mierze kształtuje ich postawy. Wychodzą z założenie, że skoro nikt nie jest uczciwy to dlaczego oni mają być? Nikt nikogo nie traktuje na poważnie itd. I tak krąg się zamyka. I to jest Polska właśnie i co najgorsze, tam gdzie są nasi rodacy taki styl jest przenoszony. Coraz więcej w Niemczech jest firm doradczych, prowadzonych przez Polaków. Zachowania podobne, dużo "pogadać", "pofilozofować", żeby sobie podbić bębenek i pokazać jaki to blask od nich bije, a później po prostu wypinają się na ludzi. A wiem to z własnego doświadczenia, bo kilka razy pomagałam rodakom znaleźć "pracę za miedzą."
Nie twierdzę, że nie zdarzają sie profejsonalnie działające firmy, ale trzeba mieć naprawdę WIELKIE szczęście, żeby na takie trafić.