Temat: Przeciętny pedagog - fatum?
Magdalena T.:
Owszem, niezwykle istotna jest wiedza merytoryczna ale z całym szacunkiem również wiedza teoretyczna nie jest gwarantem powodzenia.
Na początku, proponuję zachować jednak uznaną na forach internetowych formę "ty", jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
wiedza teoretyczna nie jest gwarantem powodzenia. Ba, może być poważną przyczyną niepowodzenia, kiedy człowiek np. zda sobie sprawę, że placówka w której pracuje, namiętnie ignoruje wszelkie podstawy pracy z dzieckiem i narzuca kurs: "obojętne co, byle było miło a dzieci ładnie wyglądały".
A tak serio - oczywiście, że sama wiedza nie wystarczy, ale nikt tego nie mówił. Nie mogę zrozumieć, skąd u ludzi taka potrzeba stosowania nadmiernej generalizacji. Ja tylko mówiłam, że sam zapał nie wystarczy, przyda się
też wiedza. A z tą jest kruchutko.
W zawodzie pedagoga, nauczyciela i wychowawcy najważniejsze jest poczuć, że to jest to!
Znam pedagogów, którzy nie planowali być pedagogami a są świetnymi. Znam nauczycieli, którzy wzbraniali się przed nauczaniem - a są świetni. I podobnie z wychowawcami. I znam rzesze "pasjonatów", "z powołaniem" itp. którzy powinni trzymać się od dzieci z daleka. Takich, którzy w umiłowaniu swojej pracy dawno już zapomnieli, co jest jej istotą.
Popatrz - zgodzimy się chyba obie, że jest cudownie jeżeli lekarz ma powołanie do swego zawodu, jeżeli szanuje pacjenta i traktuje go podmiotowo. Jeżeli czuje, że medycyna to jest to a nie tylko maszynka do robienia kasy. Ale jednocześnie chyba przyznasz, że dobrze jest, jeżeli ten sam lekarz nie ogranicza się tylko do czułego pochylenia się nad losem pacjenta, lecz także dysponuje wiedzą i to wiedzą niemałą. Czy chciałabyś być leczona przez lekarza kochającego swoją pracę, ale nie mającego pojęcia co to jest, dajmy na to - leukocyt?
Mówię o wyważeniu między wiedzą a powołaniem. O współistnieniu tych dwóch.
Tego nauczyła mnie też moja praktyka: to czego uczymy się na studiach to 1/10 tego z czym przychodzi się zmierzyć.
Dlatego po studiach musimy nauczyć się pozostałych 9/10. Nauczyć się a nie tylko praktykować.
Teoria nie może być oderwana od praktyki a moim zdaniem ta druga jest o wiele ważniejsza. Bo tu chodzi o kontakt z człowiekiem!
Raz jeszcze podkreślę - nie mówię o żadnym oderwaniu, tylko o połączeniu. Podobnie praktyka nie może być oderwana od teorii. Z tego samego powodu - tu chodzi o drugiego człowieka. Człowieka, którego mamy jako wychowawcy, nauczyciele, pedagodzy, terapeuci wspierać w rozwoju - tym szeroko rozumianym. To nie jest zabawa w "baloniku nasz malutki".
Jeśli na studiach gnębią nas definicjami to proszę wybaczyć marne jest przygotowanie do zawodu, do tego zawodu. Definicja niepełnosprawności z książki - kilka zdań... Nie pamiętam ani jednej z nich i nie potrzebuję pamiętać. Tego trzeba doświadczyć aby wiedzieć co to oznacza. To się kształtuje poprzez indywidualne kontakty.
Może i nie pamiętasz. Jeżeli mimo to potrafisz własnym zdaniem określić co charakteryzuje osobę niepełnosprawną - to o to chodzi. I nie ważne jak tą wiedzę zdobyłaś. To jest wiedza. Gorzej, jeżeli nie potrafisz. A w swojej pracy notorycznie spotykam się z opiniami z placówek edukacyjnych, psychologiczno-pedagogicznych z których wynika jak wół, że osoba pisząca tego nie wiedziała. I w swojej miłości do dziecka, swym pochyleniu nad drugim człowiekiem, swej potrzebie humanistycznego podejścia do problemu jednostki - bardzo ją (jednostkę ludzką) skrzywdziła.
Przykład? Proszę. Dziecko lat 9 trafia do diagnozy skierowane przez przedszkole publiczne do którego uczęszczało od 3 r.ż. Dwa razy odroczone od obowiązku szkolnego z powodu opóźnionego rozwoju mowy - jak stoi w opinii PPP. Nauczyciele w swojej opinii piszą, że dziecko miłe, spokojne, lubi przedszkole, chętnie uczestniczy w zabawach kółeczkowych, że skierowane przez nich do PPP w 6 r.ż. gdyż nie mówiło. PPP odroczyło, odroczenie za chwilę się kończy. Nagle rodzice słyszą, że może dziecko ma "lekki autyzm", bo macha rączkami przed oczami (co w tej formie odnotowano w opinii). Rodzice przeżyli szok, bo przecież przez 6 lat nikt w tym przedszkolu słowa nie powiedział...
Dziecko przechodzi diagnozę. Autyzmu nie ma. Ma głębokie upośledzenie umysłowe i tak rzucające się w oczy, ciężkie dysmorfizmy, że natychmiast kierujemy rodziców do genetyka. Po kilku miesiącach jest diagnoza genetyczna - zespół kruchego X. Problemem jest, że rodzice spodziewają się kolejnego dziecka. 50% szans, że też będzie miało fraxa.
Rodzice po fazie szoku, bólu, zaprzeczenia itp. pytają w końcu w przedszkolu, dlaczego nikt im wcześniej nie powiedział, że dziecko jest niepełnosprawne intelektualnie. Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na jego wygląd. Ani w przedszkolu ani w PPP. Dlaczego?
Bo nie chcieli go "etykietować", bo nie sprawiał problemów w przedszkolu, radzili sobie z nim, to po co było robić zamieszanie. No to pytanie - dlaczego w końcu zasugerowali ten nieszczęsny autyzm? Bo dziecko musiało pójść do szkoły i nauczycielkę jedną z drugą olśniło, że w szkole masowej sobie z takim "opóźnieniem rozwoju mowy" nie poradzi.
Dzieciak stracił 6 lat. Sześć newralgicznych dla rozwoju lat.
Powiesz - niekompetencja? Te panie są przekonane, że postąpiły słusznie. Nie chciały krzywdzić dziecka, które poszłoby do placówki specjalnej. Przecież tak fajnie się czuło w tym przedszkolu, a one w końcu są pedagogami, więc "coś" z nim robiły. Tyle, że gdyby zaczął terapię w wieku 3 lat, pewnie nie byłby głęboko niepełnosprawny. Ale to do pań nie przemawia, bo one wiedzą, że i tak byłby. A tak - "spędził te lata w przyjaznym środowisku".
Co ich popchnęło aby iść na te studia? Nie wiadomo. Ale nie o takich motywacjach tu rozmawiamy.
Chcesz zakładać, że to tylko kwestia przypadkowego wyboru studiów? w wielu przypadkach tak. Ale nie we wszystkich. Nawet nie w większości. A jak mówiłam - przypadkowy wybór jeszcze też nie oznacza, że potem będzie się przeciętnym czy wręcz złym pedagogiem.
Tu chodzi o ludzi, którzy w pracy z dziećmi widzą swoje powołanie i sens. Chcą też ten zapał przełożyć na wysiłek i stworzenie czegoś nowego ale barierą stać się mogą właśnie warunki zewnętrzne: stan zastany w placówce. Często nowe, świeże pomysły przegrywają z przyzwyczajeniami długoletnich nauczycieli.
Można tak to tłumaczyć. Ja zawsze zaczynam od siebie a nie od otoczenia. Bo to wygodne - placówki w 90% przypadków zmienić się nie da, więc spada ze mnie odpowiedzialność. Nic się nie da zrobić.