Temat: Reforma szkolnictwa wyższego - przełom?
Witam!
Wątek jest strasznie długi, a ja leniwy, więc wybaczcie,
że go nie przeczytam od początku. ;)
czy mogę zadac Ci pytanie? Przeczytałes projekt zmian w szkolnictwie wyższym?
Wnioskuję że nie. Bo gdybys przeczytał, to nie pastwilibyśmy się teraz nad jednym, niezbyt istotnym (w kontekscie ogromu zmian, ktore ona wprowadza) fragmentem dotyczącym ustaw.
Bo wiedziałbyś o ekstra srodkach na badania dla mlodych naukowców, o tym, że 30% najlepszych doktorantów ma dostawac dodatkowe pieniądze, o tym że najlepsze ośrodki naukowe również mają miec po kilkadziesiąt milionów, gdzie ustawa nakłada wręcz obowiązek wydawania ich na wynagrodzenia...
Reforma szkolnictwa wyższego i/lub/albo nauki to rzecz
piękna, oby się tylko pięknie nią nie rozczarować.
Obawiam się, że ustawa, która nakłada obowiązek wynagradzania
najlepszych ośrodków/naukowców wcale może nie zachęcić
ich do lepszej pracy naukowej. Może skończyć się tak,
że albo zamiast na pracę naukową czas i środki pójdą
na zapewnienie sobie zdobywania środków. Coś w rodzaju,
że wygra ten, kto ma lepszego adwokata, tylko, że chodzi
raczej o lepszy, nazwijmy to, marketing.
Ależ wiem bardzo dobrze. I dlatego cieszę, że ktoś wprowadza system w którym najlepsi zarobią więcej. W którym masz wreszcie szansę na grant, bo nie tylko będą one przysługiwac tylko starej kadrze...
(...)
Ale wiem też (i Ty zapewne też), że jest też wielu takich, którzy są na uczelniach, bo tata, ciocia, wujek, znajomy, poseł, marszałek... (wpisz co Ci tam pasuje)
Którzy, gdyby wprowadzic sprawdzoną na Zachodzie metodę realnej oceny prowadzącego zajęcia przez studentów po zakończeniu cyklu nauki, gdzie po pierwszej negatywnej ocenie dostaje się warning letter, a po drugiej rozwiązanie umowy, na pewno by na niej już dawno nie byli.
Otóż to, obawiam się, że tych wielu skorzysta w nowym systemie,
bo tata, ciocia, wujek...
Z tego co widzę, u nas nie ma realnych ocen. Nie wywalałbym
pracowników na podstawie opinii studentów, bo pamiętam, że sami
z kolegami czasem ocenialiśmy kogoś negatywnie, a patrząc
z perspektywy czasu muszę przyznać, że byliśmy często niesprawiedliwi
(ja nie prowadzę zajęć, więc to nie jest opinia człowieka, który
przeszedł "na drugą stronę"). Świetnym przykładem były kryteria
oceny do doktoranckiego stypendium naukowego (dodatkowo do normalnego)
na moim wydziale (elektronika i techniki informacyjne). Wdrożenie,
które moim zdaniem jest kwintesencją pracy inżynierskiej, było
punktowane nie lepiej niż publikacja w czymkolwiek z listy filadelfijskiej,
choćby nawet i najgorszym brukowcu. Jeżeli taki stan rzeczy się
utrzyma, to "najlepszy" nie będzie wcale oznaczać, że najlepszy
w swojej dziedzinie, tylko właśnie w, nazwijmy to, marketingu.
Uważasz te rozwiązania za ostre?
Najlepsze polskie uczelnie są w czwartej (!) setce rankingu szanghajskiego (w wielu prestiżowych zestawieniach nawet tam ich nie ma). O Noblu, a już na pewno o Medalu Fieldsa nawet nie snimy, gros polskich uczelni na badania z rynku pozyskuje 2-3% srodków...
Tu nie chodzi o posadkę jednej czy drugiej osoby. To już sprawa gardłowa - tu chodzi o rozwój całego kraju. Jego gospodarkę i przyszłośc.
Na razie - ratują nas fundusze unijne. Ale kiedy one się skończą - na uczelniach i tak zaczną się zwolnienia.
Bo swiat nauki i biznesu to dwa zupełnie różne swiaty.
A bez zmian - nawet to, że będziesz najlepszy na swojej uczelni nie zagwarantuje Tobie czy Twoim kolegom pracy, bo ta uczelnia zniknie jako niedostosowana do rynku.
Tu nie trzeba nawet tych zmian - w 2020 liczba maturzystów będzie połową liczby maturzystów z 1997 roku.
Za 10 lat na rynku zamiast 460 będzie może ze 300 uczelni.
Do tego nikt nie będzie chciał iśc na studia. Rynek pracy już dławi się magistrami nic nie umiejącymi. To własnie wsród młodych, w tym po studiach, najszybciej rosnie bezrobocie (bo oni nic nie umieją - często nawet ksera obslużyc: przykład z autopsji)
Bo polskie uczelnie kompletnie nie kształcą na rynek pracy...
W pełni się zgadzam, że mamy nadprodukcję magistrów i że bez konkurencji
uczelnie nie będą się zmieniać na lepsze. Ale musi chodzić
o konkurencję w zakresie działalności naukowej, a nie papierowej.
Tu pojawia się kolejna trudność. Kto ma oceniać uczelnie pod
względem naukowym? Widzę dwie możliwości. Pierwsza - rynek.
Działalność naukowa musiałaby przynosić korzyści finansowe
poprzez sprzedaż swoich usług i produktów. Tyle, że wtedy
wykluczone jest finansowanie z budżetu. Druga możliwość
- naukowcy. Ale, przede wszystkim, ciężko jest oceniać
nie swoją działkę, a ośrodki często mają wąską, unikalną
specjalizację. Dalej, jeżeli naukowiec ma oceniać inne jednostki,
to czy on będzie miał czas na pracę naukową? Jeżeli nie,
to on już nie będzie naukowcem. Wreszcie, ciężko jest znaleźć
dobre kryterium na porównanie działalności w różnych (nawet niewiele)
dziedzinach. Niby próbuje się punktować publikacje, ale to nie
jest dobra metoda - są dziedziny i tematyki, gdzie można nic
nie robić, tylko pisać, a są takie, gdzie na publikowalne (w sensie:
wartościowe) wyniki trzeba długo pracować.
Obawiam się, że reforma wiele nie zmieni, a jedynie da okazję
"wykazać się" wielu działaczom, którzy ją przygotują, a normalnie
nie byliby potrzebni (i finansowani).
Jak będzie - pewnie zobaczymy.
serdeczne pozdrowienia
Adam