konto usunięte

Temat: Doktorant w maśle

Postulaty się nie zmieniają, podobnie jak frustracje i wysokie mniemanie o sobie doktoranckich elit. Zmienia się za to liczba doktorantów i sumy przeznaczane na ich stypendia. Sumy te są coraz większe, a doktoraty stały się niemal masowe

Od kiedy pamiętam, doktoranci z wyższych doktoranckich sfer, na przykład z UW i UJ, narzekali na swój niedookreślony status i zbyt niskie stypendia. Zawsze chcieli, by traktowano ich jak pracowników, a nie studentów, i wypłacano im stypendia zbliżone wysokością do pensji młodych wykładowców. Ponadto chcieli jeszcze (choć pragnienie to nieco kamuflowali), aby wysoki status i stypendia przysługiwały prawdziwym młodym uczonym, za których się uważali, w odróżnieniu od doktoranckiego plebsu, klecącego swe słabiutkie pracki u trzeciorzędnych profesorów. W marzeniach doktorantów nic się do dziś nie zmieniło.


http://wyborcza.pl/1,75515,8416372,Doktorant_w_masle.html

Ja mam inne doświadczenie i inne obserwacje związane z "byciem w maśle". Jak na razie widzę, że jak w maśle, to mają się przede wszystkim dr hab. i profesorzy, którzy w zasadzie są nieusuwalni z uczelni państwowych i którym oferuje się spore pieniądze w szkołach prywatnych (nie słyszałem, żeby jakiemuś doktorantowi oferowano etat w prywatnej uczelni z pensją 17tys miesięcznie, a osobom z habilitacja takie oferty są składane).
Adam Rudziński

Adam Rudziński inżynier elektronik,
fizyk

Temat: Doktorant w maśle

Moim zdaniem jest to kolejny tekst krążący wokół różnych
tematów, nie dotykający sedna sprawy, sprzeczny sam ze sobą
i zwiększający bałagan. Nie rozumiem, po co w ogóle powstają
takie teksty.

Z jednej strony zgadzam się, że "Doktoryzowanie się staje
się w Polsce masowe". To jest problem, bo faktycznie stopień
doktora przestaje coś znaczyć. Z drugiej strony, autor tekstu
wskazuje, że "Właśnie po to, by szerzej otwarły się drzwi do doktoratu,
zrezygnowano z zatrudniana magistrów na stanowiskach asystenckich
i utworzono studia doktoranckie", tym razem jako kontrargument
dla doktorantów. Przecież to chyba właśnie wpływa na masowość
doktoryzowania?

"Oczekiwanie, że doktorant będzie cieszył się pełnią praw pracowniczych,
jest nieskromne i egoistyczne. Gdyby miało tak się stać, wydatki państwa
i uczelni na jednego doktoranta bardzo by wzrosły". Właściwie
o co chodzi? Studia doktoranckie potrafią być bardzo upokarzające,
z drugiej strony praca też. Drugie zdanie sugeruje, że doktoranci
są i powinni zostać, że tak to ujmę, tanią tandetą. Zwracam uwagę,
że za dobre ZAWSZE trzeba zapłacić, ale potem ma się coś z tego,
a na tanią tandetę po prostu wywala się pieniądze w błoto. Jak się
podsumuje, to wychodzi, że dobre jest tańsze.

"Miałem stypendium (warte nieco więcej niż dzisiejsze tysiąc złotych),
miałem z żoną pokoik w akademiku. Miałem się jak pączek w maśle".
W porządku, cieszę się. Ja kończąc doktorat miałem żonę, dziecko
i mieszkanie z kredytem. Za samo stypendium bym w życiu
nie przeżył. Od samego początku studiów doktoranckich pracowałem
na pół etatu albo więcej. Może chcąc założyć rodzinę w takim wieku,
żeby dziecko nie mówiło do mnie "dziadku", mam inne oczekiwania,
niż według autora powinien mieć doktorant. Autor zwraca uwagę na
tak jakby zachłanność doktorantów: "Zawsze chcieli, by (...) wypłacano
im stypendia zbliżone wysokością do pensji młodych wykładowców".
Po pierwsze, autor sam wskazał, że dla dobra doktorantów nie zatrudnia się
asystentów, czyli trochę jakby wpycha się doktoranta na być może
za niskie stanowisko. Po drugie, z tego co widzę, człowiek w wieku 25-35 lat
potrzebuje pieniędzy o wiele bardziej, niż pod koniec kariery, kiedy to,
według modelu, który wydaje się przebijać między wierszami tekstu,
wreszcie ma szanse je zobaczyć.

W obecnym układzie status materialny doktoranta zależy, wydaje mi się,
w dużej części od zwykłego szczęścia, a niekoniecznie od kwalifikacji.
Są zakłady/katedry, gdzie doktoranci mają stypendium i koniec.
W mojej branży stypendium doktoranckie jest około 4-5 razy niższe,
niż zarobki w przemyśle osiągalne w czasie studiów doktoranckich
- w moim przypadku na ich końcu, ale znam takich, którzy tyle wyciągnęli
zaraz po studiach magisterskich. To raczej zniechęca zdolnych ludzi do poważnego podjęcia pracy naukowej, a wtedy stypendium staje się pieniędzmi
wyrzuconymi w błoto. Są jednak zakłady obrotne, które mają sporo
projektów badawczych i w takich doktorantom udaje się wyciągać
czasem i pięciocyfrowe wynagrodzenie. Pytanie tylko jak młody człowiek
ma zgadnąć gdzie warto się zaczepić i jak zakład ma wiedzieć kogo
warto wziąć? Chociaż, dla zakładu to chyba wszystko jedno, najwyżej
będzie miał nową/nowego sekretarkę/sekretarza.

Wydaje mi się, że z tekstu wynika coś w rodzaju "jak dają,
to bierz stypendium i nie przeszkadzaj, inni mają gorzej, a ty
rób te swoje fanaberie". Sądzę, że tego typu teksty są wręcz
szkodliwe, gdyż bałaganią i zaciemniają sedno sprawy. Doktorat
jest z założenia pracą naukową. Jak się okazuje, ludzie wcale
nie uważają, że praca naukowa ma być pracą w normalnym tego słowa
znaczeniu. Wtedy rzeczywiście staje się fanaberią, za którą
nie warto płacić. Teraz idąc na studia doktoranckie zakłada się,
że za kilka lat podsumuje się to jakąś pracą twórczą. W ten
sposób dochodzimy do sytuacji, w której twórczość wszelaka
odbywa się "na siłę", a nie dlatego, że ktoś ma coś ciekawego
do powiedzenia. Wyjątkowo dziwne jest podejście do wynagrodzenia
doktoranta. Przy takim układzie, wcale się nie dziwię. Prawdę
pisząc, gdybym mógł poustawiać całą naukę po swojemu, w ogóle
bym zlikwidował studia doktoranckie, gdyż moim zdaniem zbyt
wiele jest w nich fikcji, aby mogły przynosić opłacalne rezultaty.
Ale wymagałoby to zapewnienia najpierw, żeby uczelnie musiały
mieć rezultaty swojej pracy - żeby stały się naprawdę centrami
badawczo-rozwojowymi, a nie tylko fabrykami dyplomów. To by zapewniło
dbałość o kadrę i warunki dla niej. Tylko jak to osiągnąć?

Pominąłem jedną rzecz, która rzuciła mi się w oczy podczas
lektury - z tekstu wyłania się obraz doktoranta jako, swego
rodzaju, może nie aż żula, ale na pewno bezrobotnego obiboka.
Na podstawie niektórych fragmentów tekstu ma się wrażenie,
że bycie doktorantem nie jest żadną wartością, każdy może nim zostać
ot tak. Czy przypadkiem wpuszczanie takich ludzi na uczelnie nie jest
praktyką godną potępienia?Adam Rudziński edytował(a) ten post dnia 26.09.10 o godzinie 11:05

konto usunięte

Temat: Doktorant w maśle

Dorzucę jeszcze polemikę Michała Oleszczyka, z którą w dużej części się zgadzam:

W dzisiejszej „Gazecie Wyborczej” (23 września, s.19) pojawiło się ciekawe opowiadanie science-fiction pióra prof. Jana Hartmana z Uniwersytetu Jagiellońskiego, pt. „Doktorant w maśle”. Zaczyna się od wspomnienia osobistego szczęścia (autor w roku 1990 dostał się na studia doktoranckie na UJ) i surowej reprymendy: „(…) dzisiaj statusem doktoranta otrzymującego stypendium cieszy się znacznie więcej ludzi. Niechaj nie narzekają. I niechaj nie narzekają ci, którzy stypendium nie dostają. Nie może ich starczyć dla wszystkich”.

Główną tezą tekstu jest twierdzenie, że doktoranci w Polsce mają się (vide tytuł) jak pączki w maśle i że „małe są [ich] zalewane piwem smuteczki”, a sytuacja w naszym kraju – jeśli idzie o studia doktoranckie – jest „niezła” i „doprawdy nie wypada już żądać więcej”. Cóż: jeśli ktoś był doktorantem dwadzieścia lat temu i zachował tak wiele nostalgicznych wspomnień z tego okresu („miałem z żoną pokoik w akademiku”; „pracowałem na planie Listy Schindlera”), jego ocena faktycznej sytuacji dzisiaj, w roku 2010, może być nieco spaczona.

Studia doktoranckie na uczelniach państwowych w Polsce są (w przeważającej części) upokarzającym, łamiącym ducha doświadczeniem przede wszystkim dlatego, że ich instytucjonalny kształt całkowicie rozmija się z ideowymi deklaracjami wypowiadanymi od niechcenia przez tych, którzy doktoraty mają już dawno za sobą i pisali je w innych warunkach społeczno-ekonomicznych. W tekście Hartmana możemy m.in. przeczytać, że „oczekiwanie, iż doktorant będzie się cieszył pełnią praw pracowniczych, jest nieskromne i egoistyczne” – sformułowanie o tyle ciekawe, że ustawia dyskusję w paradygmacie rodzicielsko-wychowawczym, a nie interesownym: a tylko ten ostatni może stać się punktem wyjścia do pragmatycznej dyskusji o najlepszych dostępnych rozwiązaniach.

Co mam na myśli pisząc: „interesowny”? Bardzo prostą rzecz: studia doktoranckie są (powinny być!) rodzajem kontraktu. Ponadprzeciętnie zdolna i głęboko zainteresowana danym przedmiotem jednostka oferuje instytucji naukowej cztery lata swojej pracy, potencjalnie przyczyniając się do przyszłego wzrostu owej instytucji. Instytucja w zamian oferuje jednostce częściową opiekę finansową, przewodnictwo naukowe i ewentualność zatrudnienia, jeśli jednostka wykaże się wystarczającą pracowitością, talentem i determinacją. W układzie tym nie ma nic wzniosłego ani romantycznego – jest wymianą dóbr – i dopiero na jego pomyślnym przeprowadzeniu można ewentualnie budować wizję trwałego wkładu do danej dziedziny nauki (co jest najwyższą i ostateczną aspiracją każdego naukowca, choć bynajmniej nie warunkiem sine qua non jego owocnej pracy zawodowej).

Bolączką studiów doktoranckich w Polsce jest (1) nadmierna ilość studentów przyjmowanych na owe studia; (2) całkowity chaos programowy obowiązujących doktoranta przedmiotów, wymyślanych zgodnie z zasadą: „Profesorowi Pimce brakuje kursu do pensum, niech zrobi coś z doktorantami”; (3) brak etosu opartego na etyce wysiłku i gratyfikacji; (4) brak przygotowania doktorantów do konkurowania na międzynarodowym rynku akademickim; (5) feudalny – stanowiący zaszłość komunizmu – stosunek (niektórych) profesorów do swoich doktorantów i (niektórych) doktorantów do swoich profesorów.

Hartman kilkakrotnie używa słowa „umasowienie” w kontekście studiów doktoranckich – i zdaje się nie dostrzegać, że to właśnie ono jest sednem problemu. Jeśli na studia doktoranckie w danym roku niewielki instytut przyjmuje 10 osób, to nie tylko jest to gwarancja tego, że najzdolniejsi z tej dziesiątki stracą realne szanse na stypendium w należytej wysokości, ale i tego, że cała dziesiątka studiów tych nie skończy. Fakt, że studia doktoranckie są traktowane w naszym kraju jako „logiczne następstwo” studiów magisterskich przez tak wielu kandydatów i przez tak liczne instytuty, jest przekleństwem i aktem pychy zarazem. Pychy zgubnej, która koniec końców obniży poziom usług świadczonych przez uniwersytety.

Na studia doktoranckie winna być przyjmowana minimalna liczba najlepszych kandydatów. Każda przyjęta osoba winna dostawać godziwe stypendium – które „godziwe” będzie właśnie dlatego, że nie rozproszy się go na dziesiątki przypadkowych osób. Kto na studia doktoranckie się nie dostanie – niech za nie płaci; może to okaże się wystarczającym bodźcem pozwalającym takiej osobie dorównać otrzymującym stypendia kolegom i koleżankom (albo ich wręcz prześcignąć).

Tekst Hartmana jest smutnym dowodem na zaszczepiony tak wielu wychowankom poprzedniego ustroju feudalizm akademicki. Niewiele dzieli logikę autora od prastarej, atawistycznej logiki wojskowej kocówy: „Chce być jednym z nas? – Niech cierpi!” W roku 1990 ów anty-etos nie raził zapewne tak bardzo, ale dziś – jeśli polskie uczelnie państwowe w ogóle myślą o konkurowaniu z zagranicznymi – tylko przejście do wolnorynkowej logiki kształcenia najlepszych może przynieść jakiekolwiek dalekosiężne efekty.

Umasowione doktoraty owocują miazmatycznym uczuciem złudnego bezpieczeństwa zmieszanego z atrofią – nie myli się Hartman nazywając wyśnioną przez siebie wizję „doktorantem w maśle”. Nie chodzi jednak o to, by doktorantowi było ciepło i żeby obrastał tłuszczem – idzie o to, by w jego lodówce nie zabrakło ani masła, ani chleba. Wówczas, zamiast chałturzyć na prawo i lewo – obniżając zarazem poziom własnej naukowej pracy – mógłby on/ona skupić się na pracy naukowej i stać się dla uczelni tym cenniejszym (używam tego słowa celowo i z dumnym przytupem zapamiętałego merkantylisty) nabytkiem.

Posted by Michał Oleszczyk at 16:38


http://michaloleszczyk.blogspot.com/2010/09/doktorant-...
Adam Bulandra

Adam Bulandra doktor nauk
prawnych, radca
prawny

Temat: Doktorant w maśle

mysle ze istotnym problemem nie jest brak stypendiów ale sposob finansowania nauki, uczelni oraz struktura zatrudnienia. Ile etatów moze miec profesor, ktory figuruje jako pracownik 2 wydziałów uczelni państwowej i 4 uczelni prywatnej? Ile czasu moze przy zakresie własnych obowiązków poświęcić na rozwój, czytanie nowych książek, zakładając ze etaty sa rzetelne a nie nadete? Doktoranci zwykle czytają i moga nowa wiedzę przekazać. Nie maja jednak na to szans jesli kilka lub kilkanaście etatów zajmuje 1 prof.
Adam Bulandra

Adam Bulandra doktor nauk
prawnych, radca
prawny

Temat: Doktorant w maśle

Dodam moze iż obecna sytuacja jest konsekwencją struktury szkolnictwa wyższego i nauki. System habilitacyjny przez lata blokował awans młodych naukowców. Teraz jest za malo profesorów i doktorów hab. w stosunku do liczby szkol wyższych. Nic zatem dziwnego ze ci sami naukowcy mnożą etaty. A wystarczyłoby zatrudniać doktorów na kontraktach jak w usa, podnosząc poziom doktoratów

konto usunięte

Temat: Doktorant w maśle

może czas zlikwidować stypendia i przenieść te pieniądze na finansowanie projektów badawczych ? W ramach danego projektu zatrudniałoby się doktoranta na 3-4 lata.
Z tego co się orientuję to taki system funkcjonuje na uczelniach zagranicznych.
Adam Bulandra

Adam Bulandra doktor nauk
prawnych, radca
prawny

Temat: Doktorant w maśle

Krzysztof D.:
może czas zlikwidować stypendia i przenieść te pieniądze na finansowanie projektów badawczych ? W ramach danego projektu zatrudniałoby się doktoranta na 3-4 lata.
Z tego co się orientuję to taki system funkcjonuje na uczelniach zagranicznych.

To sie da w naukach ścisłych i technicznych, ale w humanistyce nie bardzo, bo tam mniej się pracuje w zespołach, a bardziej indywidualnie...
Anna Maria A.

Anna Maria A. W procesie...

Temat: Doktorant w maśle

Zabrakło mi słów... :(

konto usunięte

Temat: Doktorant w maśle

nie widzę problemu w istnieniu indywidualnych projektów badawczych.

Obecnie nikt nie weryfikuje pomysłu doktoranta na pracę, nikt nie sprawdza też przy rekrutacji czy doktorant ma zapewnione finanse na prowadzenie pracy naukowej. Ważne by przyjąć te X osób na wydział i tyle.

Myślę że gdyby doktoranta ściśle powiązać z projektem badawczym gdzie musiałby się co roku rozliczyć z wykonanej pracy zgodnie z harmonogramem to wiele by zmieniło.
Proszę zauważyć, że na wielu uczelniach/wydziałach osoby dochodzące do obrony pracy doktorskiej to zaledwie kilka procent osób uczęszczających na studia doktoranckie.
Co ciekawsze studia doktoranckie (bez obrony pracy) kończą wszyscy którzy zaczęli. Aż się nasuwa pytanie: czy czasem nie brakuje systemu rozliczania doktorantów z poszczególnych etapów pracy ?

konto usunięte

Temat: Doktorant w maśle

Anna Maria A.:
Zabrakło mi słów... :(

odnośnie której wypowiedzi ?
cały pomysł polega na tym żeby zlikwidować pseudo rekrutacje na studia doktoranckie i zamiast przyznawać stypendium, zatrudniać na umowę o dzieło/pracę i zapewniając dodatkowo odpowiednie finanse niezbędne do prowadzenia proponowanej pracy naukowej.
aby dostać taką umowę należy przedstawić cel, zakres pracy naukowej, proponowany harmonogram itd.Krzysztof D. edytował(a) ten post dnia 27.09.10 o godzinie 18:59

konto usunięte

Temat: Doktorant w maśle

Pora na doktora
W ostatnich latach przybyło w Polsce uczelni niepublicznych. Łatwiej jest zdobyć wyższe wykształcenie, dlatego tytuł magistra się nieco zdewaluował. Co zrobić, aby się wyróżnić z tłumu absolwentów? Najlepiej doktorat.


http://student.onet.pl/poradnik/pora-na-doktora,1,3645...

Teraz prasa wspiera modę na doktorat? Napędzanie uczelniom kolejnych kandydatów?
Być może wtedy na kasie w hipermarkecie nie będzie siedział już tylko magister, ale też doktor...
Anna Maria A.

Anna Maria A. W procesie...

Temat: Doktorant w maśle

Krzysztof D.:
odnośnie której wypowiedzi ?
Odnośnie wątku! Obraźliwych tekstów prof. Hartmana, masówki, generalizacji, braku kasy i... biedy doktoranckiej braci!
Dla mnie propozycja studiów dr to było niesamowite wyróżnienie, zaszczyt... onieśmielenie... niemniej przyznaję, że jestem potwornie zmęczona! m.in. pogodzeniem obowiązków rodzinnych, pracy związanej z pisaniem, studiów i pracy zawodowej! Etos powoli zastępuje frustracja, a gdy czytam takie słowa to mam poczucie, jakby prof. traktował nas, jako roszczeniowych darmozjadów, poza tym totalnie bez ambicji, i z niskim IQ...
Zresztą sentymentalny regres nie powinien przesłaniać obiektywnej prawdy teraźniejszości. Inne realia miał student w PRL-u, inne ma teraz, gdy wynajęcie mieszkania waha się w cenie ponad tys. zł. Nieprofesjonalne, krzywdzące porównanie!
Masówka faktycznie jest napędzana przez politykę danej uczelni (patrz UŚ), ale czy w związku z tym można wszystkich studentów ująć pod wspólny mianownik? UJ (przynajmniej nasz wydział) dopiero od tego roku wprowadza nowe (w końcu!) zasady! Czytelne, konkretne, ustrukturyzowane... Czy w sukurs tym zmianom pójdą nowe zasady przyznawania stypendiów i możliwość zaistnienia na uczelni? A także możliwości pozyskania środków na badania? Pewnie, nie. Bo pracę proponuje się... no właśnie... najlepszym, czy najbardziej kreatywnym (z tendencją do rywalizacji)? I czy to jest kwestia studenta - doktoranta, czy siły przebicia danego profesora mającego doktorantów pod swoją opieką?
Nieee... doktorant nie jest w maśle! Jest w dziwnym zawieszeniu pomiędzy magistrantami, a pracownikami naukowymi...
Dlatego też... dla mnie te studia są przygodą! Niesamowitą przygodą!

konto usunięte

Temat: Doktorant w maśle

Na moim wydziale (Wydział Filozoficzny UJ) są podane jasne kryteria. Oceniany jest dotychczasowy dorobek (średnia ze studiów, drugi kierunek, dodatkowe dyplomy, certyfikaty, staże, publikacje, udział w konferencjach i w organizacjach studenckich, stowarzyszeniach naukowych), projekt proponowanej pracy doktorskiej oraz rozmowa o tym projekcie z komisją. Każda część jest punktowana, na koniec ranking i przyjmowane są osoby wg listy.

Jeśli chodzi o stypendium, to u nas na pierwszym roku nie ma możliwości ubiegania się stypendium (co uważam za pewne kuriozum, ale cóż). Po drugim roku jest ranking. Każdy doktorant składa rozliczenie roczne z tego co robi: udział w zajęciach, prowadzone zajęcia, publikacje, konferencje, postępy w pracy doktorskiej (np. otwarcie przewodu) - tu znów wszystko jest punktowe, powstaje lista rankingowa i w zależności od tego ile jest pieniędzy na wydziale, tylu osób przyznaje się stypendium (w moim instytucie jest to ok. 15 osób i jest to oczywiście zdecydowana mniejszość, bo obecnie doktorantów jest ok. 80-90 w moim Instytucie). Szansę na stypendium mają przede wszystkim osoby z otwartym przewodem (za to przyznawane jest 30 pkt) i te, które mają sporo publikacji.

Jeśli chodzi o zatrudnienie, to obecnie przyjęto w moim Instytucie nowy projekt zatrudniania, który ma dwa kryteria: publikacyjne (dorobek przeliczany na pkt) oraz potrzebę dydaktyczną (czy jest zapotrzebowanie na prowadzenie danych zajęć), czyli docelowo ma być zatrudniona osoba produktywna naukowo (która gwarantuje dużo punktów Instytutowi, który z tego ma pieniądze) oraz potrzebna do prowadzenia określonych zajęć ze studentami. Głównym powodem wprowadzenia tegoż projektu był fakt, że do tej pory przyjmowane były osoby - wg opinii wielu - w nie do końca przejrzysty sposób (zazwyczaj był to świeżo wypromowany doktor, którego promotorem był kierownik zakładu). Co więcej osoba jest przyjmowana na 3letni kontakt, po którym poddawana jest ponownej ocenie i dopiero może być (ale nie musi) zatrudniona na etat na czas nieokreślony.

Jestem za obiektywizacją kryteriów, choć uważam, że czasem to kryterium może być równie zawodne (przykład: na niektórych uniwersytetach wymaga jest określona średnia ze studiów magisterskich, by ubiegać się o przyjęcie na studia doktoranckie - co może dla niektórych osób być zaporą i to nie do końca słuszną. Pomijam już że często 4,0 czy 5,0 na jednej uczelni, czy nawet w obrębie wydziału i instytutu są nieporównywalne z "tymi samymi" ocenami gdzie indziej).Daniel D. edytował(a) ten post dnia 27.09.10 o godzinie 19:47

konto usunięte

Temat: Doktorant w maśle

Ja się zastanawiam czy pan Hartman zasugerowałby mi, że małe smutki zalewam piwem stojąc twarzą w twarz przede mną. I ktoś taki pracuje na UJ???

konto usunięte

Temat: Doktorant w maśle

Adam Bulandra:
Krzysztof D.:
może czas zlikwidować stypendia i przenieść te pieniądze na finansowanie projektów badawczych ? W ramach danego projektu zatrudniałoby się doktoranta na 3-4 lata.
Z tego co się orientuję to taki system funkcjonuje na uczelniach zagranicznych.

To sie da w naukach ścisłych i technicznych, ale w humanistyce nie bardzo, bo tam mniej się pracuje w zespołach, a bardziej indywidualnie...
Nieprawda. W projekcie, w którym ja pracuję mam swoją działkę, która jest luźno powiązana z pracą innych członków zespołu. Właściwie to nie znam się na tym co inni robią (i odwrotnie bywa podobnie). Tylko szef projektu wszystko rozumie :). Dziedzina - mechanika, praca teoretyczna.

Mam zdanie takie samo jak Krzysztof: zlikwidować stypendia i zatrudniać w ramach projektu-dwóch. Tak, by te 3 tysiące na rękę było. Widzę tu inny problem (drobny). Jak ktoś zrezygnuje z pracy w projekcie, to trzeba szybko (terminy) znaleźć chętnego na kontynuowanie tej samej pracy, przy czym będzie musiał pociągnąć ją dalej niż było planowane (bo nie może użyć wcześniej uzyskanych i opublikowanych wyników jako swoich).Tomasz S. edytował(a) ten post dnia 04.10.10 o godzinie 14:53

Temat: Doktorant w maśle

Komentarz do artykułu mojego kolegi: Jeżeli z doktorantów będzie się robić jedną masę to konkluzje autora może i są prawdziwe. Ale większość z nas różni się tak bardzo między sobą min. zainteresowaniami i to często w granicach jednej nauki, iż istnienie doktorantów jako masy nie jest możliwe. Podsumowując autor bredzi. Też z chęcią zrobiłbym doktorat na początku lat '90 gdzie w trakcie transformacji przechodziły szmugle jak np na poznańskim AWF-ie gdzie magistranci bronili na 5 ,15-20 stronicowe magisterki napisane w jedną lub dwie noce.Mateusz Sobecki edytował(a) ten post dnia 05.10.10 o godzinie 23:50



Wyślij zaproszenie do