Temat: Tour du Mont Blanc
Wróciłam kilka dni temu i nadal budzę się w nocy zdziwiona, że wokół nie ma gór.
Trasa jest rzeczywiście przepiękna. Co chwilę stawałam aby zrobić: WOW! Dobrze, że w połowie padła mi bateria w aparacie bo szli byśmy jeszcze dłużej. A szliśmy 7 dni, trochę żal że nie dotknęliśmy Szwajcarskiej ziemi ale powrót zabrałaby nam w obie strony 2 dni a planowaliśmy jeszcze pozwiedzać południe Francji więc...
Po kolei. Plecak. Pierwsze ważenie (razem z wodą 3 l.) - 18 kg! Ostra selekcja sprawiła, że wyjęłam shella i buty na zmianę, reszta (3 koszulki, spodenki krótkie, długie, odzież termo do spania, bielizna, stuptuty, kosmetyczka, jedzenie!!) musiała zostać. Waga - 15 kg. zadzwoniłam do koleżanki aby zważyła swój plecak - 18 kg! :D No to włożyłam buty z powrotem do plecaka :D :D
Pierwszego dnia czasy podawane na trasie wpędziły nas w depresję. Później dla zdrowia psychicznego mnożyliśmy je x2. Na pewno znaczenie miał fakt, że ostatecznie nasze plecaki ważyły tyle ile ważyły!! więc dodatkowo robiliśmy postoje co 30 min. Tak, czasówki to była dla nas lekcja pokory po tatrzańskich osiągnięciach, gdzie czas dzieliło się na pół :D Pierwszy dzień i pierwszy postój to był dla mnie moment najbardziej trudny w całym tygodniu. Przeskok z zimnej Polski do gorącej Francji, wysiłek fizyczny, czasy których nie wyrabialiśmy i plecak który wgniatał w ziemię to była straszna kumulacja. Ustaliliśmy, że dojdziemy jakoś do Les Contamines i `się zobaczy`. To był dłuuugi dzień! Później było już tylko lepiej. 3 dnia zniknęły siniaki z ramion i pleców :D :D Miało się wrażenie, że plecak każdego dnia waży nieco mniej, chyba ok. 4 dnia wręcz przestał być dla nas dyskomfortem, zaczynaliśmy go odczuwać po 30 min., więc robiliśmy pitstop.
Woda na trasie - nie wiem jak w Szwajcarii ale przez jakieś 5 pierwszych dni można by odpuścić noszenie zapasu większego niż na 2-3 godz. Punktów czerpania wody było bardzo dużo. Chyba pierwszym odcinkiem bez niej był fragment od Ref. Mottets do Les Contamines (jedyny punkt z wodą to kran pod Ref. Elisabetha).
Przy okazji Ref. Elisabetha informacja nt temperatury. Ogólnie było ciepł lub znośnie. Pod Mottets w nocy padało coś ala kryształki lodu, nad ranem odciągi od namiotu było oblodziałe ale w nocy nie było źle. Natomiast noc pod lodowcem koło Elisabethy to najzimniejsza noc w moim życiu. Po kwadransie od położenia (leginsy polar 7000 + 2 warstwy koszulek thermo) miałam wrażenie że leżę na kostce lodu. Ja jestem zmarzluchem, ale przyjaciele którym zawsze było za ciepło byli opatuleni tak, że wystawały tylko oczy. Po 30 minutach owinęłam się w śpiworze kocem termicznym (polecam zabrać!!) i tylko dzięki niemu przespałam noc. Przydałaby się wersja nie szeleszcząca ;P
Kempingi - najmilej wspominamy ten w Les Houches, jeden z najtańszych, z zawsze gorącą wodą, zadaszonym miejscem do przygotowania posiłku, w którym spędzaliśmy długie godziny poznając niesamowitych ludzi i słuchając niesamowitych opowieści!!! Ten zadaszonym fragmencik miał klimat górskiego schroniska :) Najwspanialszy nocleg mieliśmy na dziko powyżej Ref. Bertone - sympatyczna Pani stwierdziła, że nie wolno biwakować poniżej 2200 ale jeśli chcemy możemy iść dalej szlakiem, jakieś 20 min i tam będzie taka płaska polanka... Szliśmy nasze 20 min, polanki nie było ale ponad szlakiem było urocze wzniesienie z równie uroczą niecką, a do tego z widokiem na Blancka, który rano przywitał nas piękną aureolką nad swoim szczytem. Któregoś dnia jakiś Belg podsumował nas, że od razu widać, że jesteśmy z Polski bo wszystko dźwigamy na plecach. Spytał dlaczego nie nocujemy w schroniskach, nie jemy w nich kolacji i śniadań. Sprawdzaliśmy; nocleg na dużej sali to ok. 22 euro, kolacja 17, śniadanie 8 = 50 euro, mnie cała wyprawa łącznie z kosztem zakupu jedzenia w Polsce (liofiza + pasztety) wyniosła ok 100 euro (w tym dwa noclegi w schroniskach! = 50 euro). Ale nawet gdybym miała 1000 euro w kieszeni nie zamieniłabym noclegu w schronisku na ten w namiocie :) Rozmowy do późnej nocy, wspólne zasypiania i budzenia się dosłownie nos w nos, troska o wygodę pozostałych, poszukiwania zaginionej w śpiworach ostatniej saszetki herbaty są dla mnie wspomnieniami bezcennymi :)
Kijki co do których miałam mieszane uczucia - bez nich byłoby trudno, momentami bardzo niebezpiecznie. Dojście do Ref. Bonhomme to kilka długich godzin w topniejącym lekko śniegu, najpierw po stromym stoku, później na przełęczy pośród skał. Bez asekuracji kijkiem byłoby nie tylko bardziej niebezpiecznie ale i dłużej. I tak zakochałam się w kijkach :) uważam, że przejmowały część ciężaru plecaka, i baaardzo odciążały kolana.
Tak więc za rok Szwajcaria :)
Mam nadzieję, że komuś przydadzą się moje spostrzeżenia, tak jak mnie na szlaku przypominały się wyczytane na forach porady, sugestie, podpowiedzi. Bardzo Wam za nie dziękuję!