Maria S.

Maria S. Civis totius
mundi...

Temat: Konwicki: droga bez końca

"Jestem nafaszerowany sprzecznościami jak ruski pieróg" - pisał autor "Wniebowstąpienia". Od lat nie wydaje nowych książek, ale jest obecny, potrzebny, czytany. Dlaczego jego pisarstwo przyciąga kolejne pokolenia?


Ulicą Chmielną w stronę Nowego Światu idzie Konwicki. Szczupły, ogorzały, w kraciastej koszuli. W jego postawie jest coś wojskowego, przypomina żołnierza weterana. Kogo zobaczyłem na Chmielnej? Kogoś więcej niż autora "Wniebowstąpienia". Także bohatera literackiego, do którego milicjant w "Kompleksie polskim" zwraca się: "panie Konwicki, niech pan już idzie do domu". Everymana - podobnego do wszystkich ("Pan na pewno ludzi podobnych do mnie widział na ulicy ze sto razy" - lubi powtarzać w wywiadach). I jeszcze kogoś - pisarza, który ogłosił, że przestaje pisać; człowieka, który po odbyciu wielkiej literackiej drogi postanowił wyzwolić się także od "kłamstwa literatury". Ale nawet jego niepisanie staje się płodne, daje do myślenia.

Miejsce dla tajemnicy

Trudno dziś znaleźć w księgarniach jego książki. "Byłem przyzwyczajony do stu tysięcy nakładu - zwierza się Tadeuszowi Lubelskiemu. - A teraz marzę, żeby dojść do dwu tysięcy, przy wznowieniach".

Jednak, będąc pozornie nieobecny, jest wciąż obecny. Przyciąga najmłodsze pokolenie badaczy literatury. Dowodem żywej recepcji Tadeusza Konwickiego jest gruby, efektownie wydany tom "Litteraria Copernicana". Na okładce - czarno-białe zdjęcie ołtarza w Ostrej Bramie i małej litewskiej dziewczynki, patrzącej w obiektyw. Pierwszy numer nowego pisma Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zredagowany przez Przemysława Kanieckiego i Jerzego Speinę zawiera blok studiów o Konwickim,

Wśród nich - szczególnie ciekawe, bo opisujące kontrowersję "między swymi" - studium Elżbiety Kiślak "Prawda Miłosza, prawda Konwickiego". Adaptacja "Doliny Issy", której podjął się w 1981 r. Konwicki, nie przypadła poecie do gustu. "Zamiast uwydatnić wspólnotę rodowodu, wyostrzyła różnice, ujawniła rozdźwięk między twórcami". Miłosz nie poznał się na filmie, zobaczył w nim, jak mówił przy innej okazji, coś w rodzaju "Sobola i panny" Weyssenhoffa". Zamiast metafizyczności z ducha "Pana Tadeusza" znalazł magię, horror, obcowanie żywych z duchami, ekstrakt litewskiego pogaństwa oraz niezrozumiałe dla niego współczesne wtręty. Ujawniła się "wzajemna niedostępność obopólnych doświadczeń". Starły się dwa różne mity litewskości, stworzone przez tak różnych autorów.

Tom UMK pokazuje kontekst pisarstwa Konwickiego. Oddaje głos jemu samemu (najnowszy wywiad z jesieni 2007 r.), ale też jego dawnym cenzorom. Oglądamy recenzje cenzorskie jego wczesnych powieści; pokreślone szczotki "Sennika współczesnego"; usunięty (w cenzorskim żargonie: "wyingerowany") fragment "Zwierzoczłekoupiora".

Ale narzekanie na ówczesną cenzurę to naiwny anachronizm. Ona była częścią tamtej rzeczywistości, tak samo oczywistą jak dziś kodeks obowiązujący pracowników firm. Niewola była niewidzialna - pisał Konwicki w "Kompleksie polskim", swojej pierwszej książce wydanej poza cenzurą. Jej niewidzialną barierę przełamywał od dawna, co najmniej od czasu na pół socrealistycznej powieści "Z oblężonego miasta". W połowie lat 50. Konwicki znalazł w swoim pisaniu genialny sposób, aby wyjść poza ograniczenia świadomości dyktowanej przez epokę, historię, ustrój, politykę. W swojej narracji dokonywał podobnej ekwilibrystyki jak człowiek, który chce obejrzeć w lustrze tył swojej głowy. Gmach ideologicznych prawd rozpuszczał nihilizmem i relatywizmem, zachowując miejsce dla tajemnicy - tego, co nienazwane.

Jak pisał Jan Walc - fragment jego głośnego, niecenzuralnego studium o Konwickim przedrukowany jest w toruńskim tomie - bohaterowi Konwickiego "przeszkadza świadomość", dręczy go pamięć. Przemysław Kaniecki pokazuje arcydzieło jego prozy - "Wniebowstąpienie" - jako możliwość uwolnienia się od świadomości i pamięci, spojrzenia na rzeczywistość PRL z punktu widzenia śmierci i nicości.

Czytelnik własnego życia

Czy taki zabieg nie przypomina ćwiczeń zen pomagających wyjść poza cierpiące "ja", oczyścić pole świadomości, uznać niepoznawalność świata i "znaleźć ucieczkę z błędnego koła przywiązania do życia"? Powieści Konwickiego, pozornie tylko realistyczne, są aktem uwolnienia świadomości. Jak celnie zauważa Agnieszka Czajkowska, w książkach Konwickiego "autor sam staje się czytelnikiem własnego życia". Aby to osiągnąć, musi znaleźć się jakby poza życiem.

Nieszczęściem powojennej polskiej literatury, tym, co skazuje ją na niepamięć, jest nieuniknione związanie z rzeczywistością PRL - dla dzisiejszego czytelnika zbyt egzotyczną i nieczytelną. Ale Konwicki nie dał się zamknąć w PRL. Który z krajowych powojennych pisarzy - poza Białoszewskim - tak zuchwale przekraczał barierę dzielącą w polskiej kulturze sferę publiczną od sfery prywatnej, perspektywę historii od perspektywy własnego życia?

Jego pisarstwo, tak bardzo lokalne, wileńsko-warszawskie, od samego początku było rzutem w przyszłość, wyjściem poza rzeczywistość. Droga bohatera Konwickiego z podwileńskiej Kolonii do Warszawy, z "kraju lat dziecinnych" poprzez wojnę, partyzantkę i powojenne "pół wieku czyśćca", nie ma końca, prowadzi poza znany horyzont, w sferę, którą można nazwać kosmosem, wiecznością, nicością - czy po prostu normalnością, której pozbawione było życie pokolenia urodzonego w latach 20. Na horyzoncie tego ironicznego, pamfletowego pisarstwa czai się zawsze upragniona, nieosiągalna dla jego pokolenia normalność - jak w tajemniczym fragmencie prozy opublikowanym w "Zorzach wieczornych", jakby sennym powrocie do partyzanckiego świata "Rojstów", gdzie, owszem, wciąż trwa wojna, ale zarazem nie ma śmierci. Ewa - nieosiągalna panna, przypominająca mickiewiczowską Marylę - sprzedaje kwas chlebowy. Żyją koledzy z wileńskiego gimnazjum, a bohater ma ochotę "pomachać przyjaźnie młodym żołnierzom z niemieckiej wachy".

Pisarze urodzeni w latach 20. - jak Konwicki czy bliski mu Różewicz - przeżyli we wczesnej młodości podwójną katastrofę. Pierwszą była wojna, która przyniosła załamanie patriotycznego, bogoojczyźnianego ideału. Doświadczenie AK-owskiej partyzantki w powieściach Konwickiego, z nieodłączną domieszką bandytyzmu, jest opisane z podobną bezwzględnością jak wojna w prozie amerykańskiej. Drugą deziluzją, jaką przeżyło to pokolenie, był stalinizm - ujawnienie zbrodniczych skutków ideologii, która na gruzach nacjonalizmów miała nieść światu pokój i sprawiedliwość. Przeżycie tych dwóch katastrof uruchamiało instynkt samozachowawczy - nie wierzyć, nie ufać nikomu. Ale to, co mogło prowadzić w stronę cynizmu, w pisarstwie Konwickiego prowadziło o wiele głębiej - w stronę współczucia, ukazania ograniczeń ludzkiej egzystencji. Bernadetta Żynis w swoim studium nazywa Konwickiego pisarzem egzystencji "uwikłanej w historię, politykę, stającej wobec tego wszystkiego, co przerasta ludzką miarę", wobec "fatum przeklętego losu, udziału w powtarzających się powstaniach, klęskach, konspiracji".

W wywiadzie rzece Stanisława Beresia "Pół wieku czyśćca" Konwicki złożył wyznanie, na które mogłoby sobie pozwolić niewielu pisarzy, których z taką łatwością rozliczali rozmaici "policjanci pamięci". Konwicki niczego się nie wypiera. "Czuję się oszukany, ale jednocześnie biorący udział w pewnym oszustwie (...) Czułem się oszukany, ale oszukany czuję się również i dziś, bo uważam, że nasze kontrole intelektualne nad wspólnym zbiorowym życiem zawsze będą się spotykać z różnymi niepowodzeniami...". Jego pisarstwo, począwszy od "Rojstów" przepełnione silnym poczuciem winy, nie jest spowiedzią, tylko próbą przyjrzenia się własnej egzystencji, własnej świadomości.

Koniec "Dziadów"

Ktoś cytuje pyszną autocharakterystykę Konwickiego z jego ostatniej książki - „Pamfletu na siebie”: „Jestem nafaszerowany sprzecznościami jak ruski pieróg”. Sprzecznościami naznaczony jest stosunek Konwickiego do romantyzmu, do narodowości i do sacrum. Niedocenionym aktem zuchwałości wobec tej tradycji był jego ostatni film - „Lawa. Opowieść o » Dziadach «Adama Mickiewicza”. Traktowano go jako hołd złożony wieszczowi, podczas gdy był on wypowiedzeniem posłuszeństwa ufundowanej przez niego narodowej religii, mesjanizmowi - mówi o tym reżyser w publikowanym po raz pierwszy liście z 1987 r. Konwicki, realizując swoje „Dziady” w przeddzień „jesieni europejskich narodów”, pozbawił je nacjonalistycznej pychy, nasycił film symbolami wielu religii: katolicyzmu, prawosławia, judaizmu, islamu. Popełnił jeszcze jedną zuchwałość: męczeńskie misterium zakończył happy endem. Jeszcze stary Konrad deklamuje wstęp Mickiewicza do „Dziadów”: „Czymże są wszystkie ówczesne okrucieństwa w porównaniu z tym, co naród polski teraz cierpi i na co Europa teraz obojętnie patrzy...” - ale obraz mówi co innego: ten naród już nie cierpi!

Ludzka lawa sunie w gigantycznym pochodzie pierwszomajowym, wylewa się przed Pałacem Kultury. A tam - zamiast trybuny z komunistycznymi przywódcami - stoi ołtarz. Szybki skrót historii PRL, od komunizmu do "Solidarności". W filmie Konwickiego następował jeszcze jeden zuchwały akt - symboliczna desakralizacja. Po skończonym dramacie widzimy bramę wytwórni filmowej, ludzi wychodzących z pracy - wśród nich ekipę "Lawy", reżysera, aktorów. Przed chwilą byli uczestnikami narodowego obrzędu - teraz są tylko przechodniami, którzy kłaniają się i idą do domu. Konwicki sfotografował koniec pewnej epoki, koniec polskiego kompleksu. Kiedy w 1989 r. otworzyła się przed nami po raz pierwszy perspektywa społecznej wolności, nie byliśmy ogarnięci żadną romantyczną gorączką, nie było powstania, ani rewolucji. Poczuliśmy przez moment, że wychodzimy z czasów niewoli, spod terroru narodowego sacrum.

Ale choć nie ma już złych "komuchów", jesteśmy gotowi ufundować sobie niewolę na nowo. Wracając do Polski ze świata, mam poczucie oddalenia, fałszu, zasklepienia w prowincjonalnym zaścianku. Polska religia, polska polityka wciąż od nowa ujawniają swoje ograniczenie. Potrzeba literatury, teatru, filmu, który wydobędzie tę sprzeczność, połączy obie perspektywy - lokalną i globalną. Jeżeli nawet zdarzają się takie utwory, nie ma w nich tej głębi ostrości, jaką miały książki Konwickiego.

Nowe numery, Litteraria Copernicana, Konwicki, 1/2008, UMK, Toruń


Źródło: GW

konto usunięte

Temat: Konwicki: droga bez końca

Konwicki to fenomen, cholernie zdolny kawał literatofilmowca;-)

Następna dyskusja:

"Syndrom wiejskiej nauczyci...




Wyślij zaproszenie do