Temat: Żeglarstwo a survival
Ja jestem w prawdzie żeglarzem szuwarowo-bagiennym. Nie mniej jednak dla mnie jest to naturalne połączenie. przynajmniej w stronę żeglarstwo->survival, bo odwrotnie to już nie zawsze... Miałem okazję kilka razy pływać, ale na łódkach pozbawionych wygód takich jak sraczyk, prysznic, kuchnia, a często i bez silnika (znaczy zazwyczaj psuł się przy pierwszej próbie odpalenia). Może właśnie dla tego jedno z drugim zawsze mi jakoś współgrało.
W obydwu dyscyplinach mamy zresztą wiele wspólnych obszarów, choćby:
- liny i węzły (jasne że z przewagą dla żeglarstwa)
- konieczność stawiania czoła żywiołowi (np. załamaniom pogody, burzom itd.)
- konieczność dobrego planowania i przewidywania potencjalnych trudności i niebezpieczeństw
- kontakt z przyrodą - o ile nie pływamy od przystani do przystani. Ja zdecydowanie bardziej cenię sobie tzw. dzikie przystanie.
- konieczność rozwiązywania radzenia sobie z nieprzewidzianymi trudnościami (awarie, wywrotki, utknięcia na łachach).
Jeśli ktoś chciałby posurwiwalować na jachcie - to powinien zapomnieć o całej tej "bazie turystycznej", załadować dobre towarzystwo na pokład, spać gdzie bądź, cieszyć się przyrodą, kląć na motorówki, pić rozrabiany wodą z jeziora spir... (to opcjonalnie...), jeść kukurydzę zwędzoną z pola, koniecznie przyrządzoną na ognisku, myć się w jeziorze (bez detergentów) albo wcale.
Szczególnej uwadze polecam tereny poligonu w Giżycku nad jeziorem Kisajno. Tak wielkich i zajadłych komarów nie powstydziłaby się dżungla amazońska...
edyta: literówki
Jacek Straszak edytował(a) ten post dnia 11.05.10 o godzinie 15:30