konto usunięte
Temat: Sok z brzozy
Sezon na spuszczanie soku z brzóz zbbliża się wielkimi krokami tak więc zalecam Wam zapoznanie się z materiałem KolosaSok z Brzozy
Przyroda rządzi się własnymi prawami i wiosna wkracza w nasze progi nieuchronnie. Z pierwszymi promieniami słońca, zanim pączki na drzewach się rozwiną, w drzewach zaczynają krążyć soki. Chłodne z głębi ziemi i życiodajne z korzeni. Z tej okazji udało mi się pobrać "szlachetne łzy Betuli", jak można określić wspaniały, orzeźwiający i jakże leczniczy sok brzozowy. Chciałem podarować Wam, drużynie kilka litrów, byście sami spróbowali i ocenili- butelki z zawartością czekają u mnie w domu. A oto moje rady i przemyślenia odnośnie pozyskiwania "życiowych łez":
Wnioski własne: Należy wybrać stronę południową, dobrze nasłonecznioną, co znacznie przyspiesza zbiór oraz wybierać drzewa rosnące na możliwie podmokłym terenie. Zdarzało się, że lecący sok niemal ciurkiem zbierał się w półtoralitrowej butelce w niespełna 2 godziny, podczas gdy z innych sączył się ponad dobę.
Dobrze jest wybrać drzewo pochylone do strony punktu (wwiercenia). Wówczas nawet, jeśli nie założymy rynienki pod otworem, sok będzie skapywał z drzewa a nie ściekał po korze. Po prostych pniach zawsze gdzieś bokiem pocieknie stróżka. Ważne, by lejek czy rurka były bardzo szczelne. Z drzew pochylonych zaś od strony punktu możemy być niemal pewni, że uronimy znaczną część "ambrozji".
Należy nawiercić otwór o średnicy 1,5 cm- jak podaje literatura. Z doświadczeń wiem, że zupełnie wystarczy wiertło poniżej 1 cm (8mm). Wiertarką ręczną wierciłem na wysokości piersi lub brzucha głęboko (na 4-7 cm - zależy od grubości drzewa) aż woda sama nie zacznie delikatnie ściekać po wiertle.
W ubiegłym roku wbijałem mosiężną rurkę w otwór, ale przeciekało. Teraz wbijałem w korę małą rynienkę tuż pod otworem i okazało się to dużo skuteczniejsze. Jedna uwaga: dobrze popatrzcie jak pocieknie pierwsza stróżka. Czasem wydawało mi się wręcz wbrew naturze, że "ucieka" gdzieś bokiem lub lekko "pod górkę" zamiast wybrać najkrótszą drogę po naturalnych wklęsłościach kory. Nie naprowadzajcie wówczas żadnymi rowkami leciutko naznaczonymi nożem, bo z jednej stróżki zrobią się dwie, ale na pewno coś pocieknie "dawnym korytem". Wygląda to czasem tak jakby życiodajny sok rządził się własnymi prawami i nie słuchał praw grawitacji. Dzieje się tak prawdopodobnie, dlatego, że kora ma unikalną strukturę, która nie nasiąka szybko i pozostaje sucha. Choćbyśmy ją włożyli do wody- wyjmując zobaczymy, że woda szybko z niej ścieka lub tworzy kropelki. To biały proszek na niej tworzy takie napięcia powierzchniowe wody- dlatego też myślę, że wybiera czasem inną drogę niż sami przewidywalibyśmy. Nawet na paromilimetrowym odcinku od wwiertu do wbitego korytka znajdą się zanieczyszczenia i drobinki, które zmieniają kierunek stróżki.
Dla ułatwienia wypływalności - nacinałem delikatnie dół otworu, ale nie jest to konieczne. Ów korytko z ostrymi krawędziami wbijałem młotkiem na tyle, żeby się dobrze trzymało. Nie ma sensu wbijać głębiej niż w korę - jeśli ma przeciekać pod nim to tak będzie. Znajomy leśniczy stosował inną technikę - wkładał szklaną rurkę w otwór. Za rok mam nadzieję wypróbować sączek (jeśli zadziała- nic się nie zmarnuje).
Teraz najistotniejsza dla nas sprawa - zawieszenie pod rynienką butelki. Tylko na pozór łatwe- często bardzo kłopotliwe. Pod gwintem wiążemy sznurek i przywiązujemy do drzewa. Tu idealnie sprawdzają się węzły płaskie. Inne (np. babskie) albo przekręcają butelkę albo źle się rozwiązują na drzewie.
W ubiegłym roku zawieszałem szklane butelki, które pod swym ciężarem swobodnie zwisały. Nawet pełna butelka pozostawała trafnie podwiązana pod rynienką. Tej wiosny popodwieszałem plastikowe półtora i dwulitrowce. Okazało się, że pod ciężarem zaczynają się odchylać i z czasem kropelki nie trafiają do butelek. Dużą wagę ma rodzaj sznurka - powinien on być możliwie mało rozciągliwy (statyczny). Niektóre bawełniane rozciągały się lekko, więc nie nadawały się do tego celu.
Zacząłem wykorzystywać kształt butelek (wcięcia w 1/3 wysokości). Umieszczałem między drzewem a tym wcięciem rozwidloną gałązkę tak, że nawet jak butelka była pełna- opierała się pod odpowiednim kątem. Drzewa pochylone do zakładanego punktu znów okazywały się lepsze, gdyż butelka naturalnie zwisała od początku (ale tylko przy dużych pochyleniach). Dobre okazały się butelki 2 i 1,5 litrowe o kształcie kwadratowym. Potem wpadłem na genialny pomysł wykorzystania kory, z których pasków robiłem prowizoryczne lejki. Mimo że napełniane butelki odchylały się znacznie pod ciężarem- po lejku ściekało celnie. Pozyskiwałem korę z powalonych drzew i konarów, których pełno było wokół.
A teraz najważniejsza rzecz: likwidacja punku. To zajmuje z reguły najwięcej czasu ale opracowałem metodę szybką i bardzo skuteczną.
Dziurę należy szczelnie zabić kołkiem i oblepić gliną- tak mówi literatura. Proszę nie strugajcie znalezionych patyków, albo, co gorsza, nie dobierajcie odpowiedniej grubości gałązki do tego celu!!
Kołki należy przygotować z dobrze wysuszonego drewna (z drewutni) tak, aby pod wpływem wody mogły napęcznieć i uszczelnić otwór. Należy wystrugać bardzo łagodny stożek o przekroju jednego końca mniejszym a drugiego większym od otworu. Stożek powinien być gładki i bardzo łagodny! Długość tylko nieznacznie większa od głębokości otworu. Wystruganie jednego zajmowało mi czasem i 10 minut, ale warto.
Jeśli przyjrzymy się pod mikroskopem: cewki ułożone są wzdłuż kołka, co ułatwiać będzie wysięk wody. Mój genialny sposób polega na moczeniu kołka w propolisie bezpośrednio przed wbiciem go. Następnie odcinamy wystającą resztę piłą i w miarę szybko znów namaczamy go propolisem. Po wbiciu i obcięciu kołka już po upływie 30 sekund widać pierwsze wysięki, dlatego należy bardzo szybko przyłożyć watkę z propolisem. W suche drewno kołka dużo głębiej wnika i impregnuje, niż w mokre.
Propolis: jest to rozdrobniony kit pszczeli rozpuszczony w spirytusie. Propolis nie rozpuszcza się natomiast w wodzie. Alkohol, jako bardziej higroskopijny niż woda, szybko wnika w głąb takiego kołka i równie szybko wysycha zatykając cewki drzewne kitem, który nie jest wymywany. Ma jeszcze jedną cenną właściwość - mianowicie jest bakteriobójczy i daje pewność, że drobnoustroje nie będą się rozwijać w ranie drzewa. Dla pewności brałem drobinki kitu i rozsmarowywałem je w kołek dla większego uszczelnienia.
Ponieważ propolis barwi skórę na żółto- robiłem to w gumowych rękawiczkach. Na wacik wykorzystałem gazę opatrunkową.
Nie ma nic przyjemniejszego niż picie tak smacznej wody i poczucie, że przez wasze poczynanie żyjące drzewo nie poniosło szkody.
Dla przypomnienia: sprzęt: butelka, kawałek sznurka, wiertło i wiertarka, młotek, rynienka, nóż, pojemnik do zlewania (druga butelka), propolis, gaza, rękawiczki gumowe.
Dla zainteresowanych: kulki kitu pszczelego nabyte u pszczelarza rozdrabniamy i zalewamy spirytusem. Często wstrząsać i pozostawić w cieniu na 2 tygodnie- miesiąc. Lek służy do odkażania ran, przyspiesza ich gojenie i regeneruje naskórek. Kilka kropelek na łyżkę cukru wzmacnia organizm i uodparnia. Przydatny przy zmęczeniach.
Niech tajemna wiedza lasu stoi dla was otworem!
Smacznego i na zdrowie!
Z Błękitnym Niebem!
Łukasz Goliński KOLOS