Temat: Nie będzie Wyprawy Tunguskiej 2008
Dalszy ciąg po długiej przerwie...
Pech... albo przeznaczenie. Pomysł, który już już mógł się spełnić, nadal nie może się zrealizować. Wszakże pomysłem - może szaleńczym, ale który jednak znalazł poklask i poparcie - było przeprowadzanie na Syberię 20 ludzi w tym 8 wychowanków młodzieżowego ośrodka wychowawczego oraz 4 młodych ludzi trenujących wraz ze mną survival od paru lat.
Przez półtora roku mego starania się (robiłem to samotnie, gdyż mój pierwotny partner organizacyjny, wspomniany wcześniej "sternik", przyznał mi, że nie ma żadnego talentu organizacyjnego) uzyskałem:
- poparcie w postaci patronatu Prezydenta Miasta Gdańska (z tego miasta był "sternik" i młody survivalowiec)
- poparcie Uniwersytetu Łódzkiego (który przeznaczył 20 tys. zł i dał naukowca do zbadania łagrów, które były na trasie)
- poparcie Wyższej Szkoły Pedagogiki z Łodzi (wyznaczony naukowiec-pedagog resocjalizacyjny oraz pieniądze)
- poparcie Wyższej Szkoły Pedagogiki Resocjalizacyjnej w Warszawie (w postaci 40 tys. zł, wysiłku organizacyjnego oraz wyznaczenia naukowca: pedagoga resocjalizacyjnego)
- patronat Prezydenta Miasta Łodzi
- patronat Wojewody Łódzkiego
- pomoc Polskiej Organizacji Turystycznej
- pomoc kilku jeszcze organizacji
- patronat medialny kilku portali, jednaj telewizji, kilku periodyków
Miałem dla wyprawy własny sprzęt (np. namioty, GPS-y), załatwiłem transport do Moskwy (z tego miejsca inicjatywę miał mieć "sternik"), otrzymałem obietnicę otrzymania żywności liofilizowanej od dwóch firm.
Wcześniej informacje o imprezie pojawiły się w kilku mediach (w tym w mojej ulubionej radiowej "Trójce" i jeszcze bodajże trzech radiostacjach, w telewizji "Puls" i jeszcze jakiejś, chyba lokalnej) oraz na festivalu Mediatravel.
Ponieważ wyprawa nie odbyła się (vide: wyżej), zaplanowałem wyprawę w ukraińskie Bieszczady, ale ona też nie doszła do skutku. Podjąłem więc decyzję, że ten rok będzie przeznaczony na przygotowania do wyprawy w 2009...
A figę! Jeżeli na początek straciłem z nie do końca wyjaśnionych przyczyn "sternika", to potem wszystko się rozwaliło na mojej dyrektorce. Kobiecie coś odwaliło i zamiast w ogóle zgłosić do naszych władz oświatowych zamiar placówki uczestniczenia w takiej wyprawie (do tej pory załatwiałem wszystko jako osoba prywatna), to rozpoczęła ona szaleńcze rozwalanie naszego ośrodka zawieszając wychowawców pod różnymi pretekstami (zarzucała przemoc fizyczną i psychiczną), co potem zostało obalone przez dwie niezależne komisje - łódzką i warszawską (ministerialną), oraz przez prokuraturę. Ponadto baba ta podkręciła wychowanków i ostatecznie rozpętała w placówce piekło. Kilkumiesieczne szkolenia chłopców, które przygotowywały chłopców do wyprawy - szlag trafił. Ja sam wdałem się w działania na rzecz obrony naszego dobrego imienia, ratowania sytuacji wychowawczej i uzyskania dla placówki nowego dyrektora.
Baby już nie ma. Ale mamy nasze łódzkie, durne, miejskie władze (wydział edukacji), które do tej pory nie mogą nam dać kogoś, kto pokieruje placówką. Nawet mimo odbytego konkursu na dyrektora. Od pół roku jesteśmy bez dyrektora i wicedyrektora. Nie mamy nawet kogoś PO. Nie ma z kim brać się za organizację wyprawy, bo nawet nie ma z kim organizować dnia codziennego...
Piszę o tym, bo zastanawiam się, czy w naszym kraju warto robić coś dla innych. Straciłem czas i wysiłek, parę tysięcy na telefony i jeżdżenia, a teraz i ochotę...