Temat: Dlaczego survival...?
Ja myślę - Przemku, spróbuję za Ciebie - że problem nie leży w sferze niewykonalności, ale w sferze ludzkiej emocjonalności. Wielu ludzi ogląda swoją własną działalność z poczuciem indywidualności i niepowtarzalności. I chcieliby, aby nikt nie dotykał ich magicznego świata. Ma to pozostać "nienazwanym"...
Inni nie mają żadnych takich sentymentów, ale za to czują się fachowcami, i to mocno różniącymi się swą wiedzą od przeciętnego człowieka. Nie widzą potrzeby by jeszcze raz nazywać tego, co oni i tak od dawna wiedzą. I nie chcą, aby to, co gromadzili w sobie trudną pracą i doświadczeniem, zostało przedstawione jako "zwyczajność" dostępna "dla każdego".
Te podejścia nie pozwalają na... zgodę na nazywanie, definiowanie. Właśnie z tym ma chyba do czynienia Małgosia, która próbując mi coś wyjaśnić, używa sformułowania "
wolę inaczej" - tym samym nie wyjaśniając niczego, poza sygnałem, że się nie do końca zgadza... Ciężko być jednocześnie poetą i językoznawcą...
Tymczasem, kiedy coś opuszcza tajemnicze zakątki i pracownie, istnieje potrzeba określania tego czegoś tak, abyśmy się wszyscy - z każdego kręgu - rozumieli. Wspomniani wyżej naukowcy nie widzieli problemu w samym "nazwaniu", ile w tym, aby "nazwa" nadawała się do przyjęcia przez każdy krąg, a do tego, aby ją rozumiał urzędnik pytający: "
Zawód...?"
...
"
Survivalowiec...? Nie ma takiego. Wpiszę 'leśnik'..."
Andrzeju... nie szydź... Bo nie na tym polegała owa kwestia.