Temat: Choroba morska - uwaga, jedynie sprawdzone porady
Piotr K.:
Choroba morska....
Jako, że jak widzę wielu z nas gdzieś tam bujało się na falach stawiam pytanie:
- Czy znacie jakieś sprawdzone i skuteczne metody na jej przezwyciężenie, ewentualnie szybką rekonwalescencje?
Żucie chleba, jakaś wciągająca robota na pokładzie, czy dimenhydrynat (aviomarin) nie zawsze są do końca skuteczne, a w niektórych przypadkach [np. moim] w ogóle nie skutkują.
Mam na myśli chorobę morską w pełnej krasie ... z zawrotami głowy, niemożnością złapania pionu i zebrania myśli, gdy groźba pójścia na dno jest jedynie kuszącą zapowiedzią ustania tego cholernego bujania
;=]]]
Katar nie leczony trwa tydzień...
Podobnie jest z chorobą lokomocyjną: trzeba ją po prostu przejść, a ulegały jej przecież takie wygi jak kapitan kapitanów, czyli Mamert Stankiewicz.
Najważniejsza zasada, to nie dopuścić do odwodnienia organizmu.
Jeśli ktoś miał okazję pobyć trochę na morzu w pneumatycznej tratwie ratunkowej, to wie, że jest ona okrrrrropnie rzygliwa :p
Stąd punkt pierwszy instrukcji przetrwania na tratwie - zażyć jak najszybciej aviomarin.
Oczywiście organizm to nie maszyna, więc nie każdy specyfik poskutkuje. Zawsze się więc można dokłuć atropiną z papaweryną lub zastosować stary weterynaryjny środek przeciwwymiotny, czyli 3 krople jodyny na łyżkę wody. Straszne świństwo, ale działa. Niezłe efekty daje również fenactil i jest bardziej przyjazny wątrobie od aviomarinu.
W samolotach podczas startu i lądowania stosuje się doraźnie kwaskowate cukierki, aby zwiększyć produkcję śliny oraz wymóc odruch przełykania (w tym przypadku chodzi też o udrażnianie przewodów słuchowych podczas stanów przeciążeń). Zatem rozdawanie ich przez urocze stewardessy nie jest li tylko przejawem uprzejmości :)
Chorobę lokomocyjną najczęściej identyfikuje się po objawach błędnikowych, czyli po mdłościach, wymiotach czy zaburzeniach równowagi i te pierwsze należy eliminować farmakologicznie, gdyż doprowadzenie do odwodnienia jest stanem zagrażającym życiu.
Jednak dla normalnej pracy na statku nie stanowi to problemu, gdyż wiadomo, że część załogi i tak musi przejść kilkudniowy okres akomodacji, zatem dopiero całkowity brak możności wykonywania jakiejkolwiek pracy przez dłuższy czas przyjmuje się za chorobę morską, eliminującą z pracy na morzu.
A propos, po powrocie z półrocznego orania Atlantyku wybrałem się na przejażdżkę stateczkiem z Gdyni do Jastarni i musiałem większość godzinnej podróży spędzić na pokładzie, bo pod nim za bardzo mnie muliło. Cóż, o wiele krótsza fala :)