Temat: A co czyni człowieka naukowcem ? tytuł ?
Marcin Łoś:
O ile wiem takie próby są ciagle podejmowane ale bezskutecznie - w obecności szkiełka i oka te metody nagle przestaja działać. To siue tyczy przynajmniej homeopatii, ktora z hukiem oblewa wszelkie testy podwójnie ślepej próby (co w/g homeopatów jest jawnym dowodem na to, że podwójnie ślepa próba nie działa!), oraz różdzkarstwa, gdzie poszukiwania "żył wodnych" dają śmiechu warte wyniki w warunkach kontrolowanego eksperymentu.
Tu ma Pan sojusznika potężniejszego niż cała nauka razem wzięta - mam na myśli Jamesa Randiego, obsesyjnie wręcz nienawidzącego ezoteryki.
A przecież to najciekawsze w tych sprawach zagadnienie! Dlaczego tak się dzieje? Sam się nad tym głowię od wielu lat, kombinuję - i dalej twierdzę, że rozwiązanie tej kwestii (dlaczego "to" działa przy braku szkiełka i oka, a nie działa, gdy owo szkięłko i oko jest czynne - jest wyzwaniem godnym prawdziwego uczonego. Pisze to z pełną świadomością, bo jestem tworem z pogranicza, znam języki i nauki, i ezoteryki, i próbuję, jak umiem połączyć je w jednolitą, spójną wiedzę. No, taki życiowy pierdolczyk.
Problemem jest to, że > na tych "ciekawych" zjawiskach, których nijak nie udaje się pokazać w kontrolowanych warunkach bazują szarlatani często namawiając pacjentów do porzucenia uznanych terapii, "bo panie, jak sie do szpitala idzie to człek musowo nogami do przodu wychodzi".
A to prawda - o opisanych tu przez Pana ewidentnych idiotach wypowiedziałem się w podobnym do Pańskiego duchu w innym wątku, i tu jesteśmy zgodni.
>Dzisiejsze naukowe teorie homeopatii, etc są jeszcze marne i czasem rozbrajająco naiwne - ale jutrzejsze, formułowane przez badaczy, obdarzonych odwagą i mądrością - kto wie?
Odwaga jest tu niewątpliwie wymagana. Formułowanie hipotez o mechanizmach działania terapii, której brak działania został wielokrotnie dobitnie pokazany niewątpliwie wymaga odwagi.
A tak! Przed laty taki, jak Pan był uprzejmy określić "szarlatan", bioenergoterapeuta, wyciągnął grabarzowi spod łopaty mojego Tatę - po kilku działaniach nowotwór w pęcherzu moczowym zniknął bez śladu, a Tato nie jest ani ezoteryk, ani w cokolwiek wierzący, jest zdeklarowanym ateuszem, z wykształcenia inżynierem a na wszystko, co nienaukowe, patrzy mocno krytycznie. Do bioenergeoterapeuty dał się się zaprowadzić, gdy groziło mu chodzenie do bliskiego wg medycyny końca życia z workiem przy boku zaś "naukowy" lekarz powiedział Tacie: ta choroba nie zabija od razu, najpierw proponujemy usunięcie pęcherza...
Ja też w nic bezkrytycznie nie wierzę, ale mnie to bardzo zaintrygowało. Przykładów żałosnej wręcz kompromitacji radiestetetów, homeopatów, etc. mam wcale bogatą kartotekę, ale - rzecz charakterystyczna! - gdy są to ludzie z natury swej uczciwi (trochę takich w tym środowisku jest, mimo wszystko), "szkiełko i oko" rzeczywiście czasem im przeszkadza w osiąganiu rezultatów, ale, gdy obserwujący bioterapeutę lekarz nie jest zapiekle i agresywnie "na nie", rezultat się pojawia, RTG, USG i biopsja stwierdzają zgodnie, że guz zniknął, choć nie użyto ani chemii, ani promieniowania rentgenowskiego.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego jednak czasem "to" działa? Dlaczego tym lepiej, im mniej "szkiełka i oka"? - Oto zdanie dla bystrego i krytycznego, czyli naukowego umysłu!
A dlaczego to przytaczam w wątku "co czyni człowieka naukowcem"? - A dlatego, że moim zdaniem człowieka naukowcem czyni pewne przygotowanie jeszcze nie naukowe, ale ogólne: wykształcona ciekawość poznawcza, krytycyzm (ale nie nadmierny, krytykancki), spora erudycja historyczna i kulturowa, umiejętność aktywnego filozofowania, dobre rozumienie istoty przemian światopoglądowych i szczególny rodzaj etyki, nakazującej być wiernym przede wszystkim prawu do swobody badań.
To jest filozof co najwyżej.
Rany Boskie, Panie Marcinie szanowny! Taż nauka bez filozofii funta kłaków jest niewarta! Taż to nie co innego, jak filozofia nauki, zapoczątkowana przez emiprokrytycyzm i potem rozwijana przez pozytywizm i scjentyzm - stworzyła naukę, jaka i Pan uprawia! Nie mówię, że każdy fizyk, czy biolog musi być wielkim filozofem - ale swoją, naukową tradycję powinien rozumieć i w razie potrzeby umieć rozwinąć, czy zmodyfikować.
I tak już zupełnie na marginesie: najwięksi uczeni byli jednocześnie wielkimi filozofami nauki: to choćby Johannes Kepler, Isaac Newton, John S. Milll, Henri Poincaré, Werner von Heisenberg, Albert Einstein... mam wymieniać dalej?
Jak to powiedział kiedyś Einstein "naukowiec żyje z nauki, uczony żyje dla nauki".
No, akurat w Polsce z nauki wyżyc trudno, więc czyżby większość z nas była uczonymi?
Ja na pewno, bo swoje laboratorium utrzymuję wyłącznie z funduszy własnych :-)