Temat: Szlak dookoła Kampinosu 144km
trasa zaliczona:
http://bikemap.net/route/241813
(koncowe kółka na ursynowie tylko po to żeby dobić do 200 bo brakowało mi 6km)
trasa uległa modyfikacji w stosunku do pierwotnego założenia aby zminimalizować ilość szutru i asfaltów, dlatego też południowa granica lasu tak głęboko wchodzi na północ ;)
wyruszylismy z młocin, a dokładniej w las wjechalismy przy knajpie u babć i założenie było nastepujące czarny-zółty-zielony-czerwony-zółty i w okolicach palmir na zielony rowerowy(przez 2 minuty powtarzaliśmy sobie to jak mantrę aby nie musieć na każdym skrzyżowaniu wyciągać mapy), oczywiscie jak wyjechalismy juz na ten zielony to natychmiast sie zgubilismy wiec po przejechaniu ok kim bez szlaku niebieskim wrocilismy na nasz zielony. nastepnie jechalismy planowo, bez wiekszych przeszkód.
pierwszy postój na drugie sniadanie był w cybulicach, przy sklepie spożywczym do ktorego drogę wskazał nam tubylec niosący 2 puszki piwa. posileni serkiem/kefirem (i nie za dużą bułą) ruszylismy dalej by gubić troche szlak, a potem droga przez las po dość zapiaszczonej ścieżce, która sie ciągnęła i ciągneła, a okazalo się że to raptem 12km było. nastepnie pochodziliśmy sobie z rowerem w okolicach piasków duchownych i królewskich (rzeczywiście nazwa dobra tyle piachu że przejechać nie dało rady) a potem juz z górki spokojnie sobie jechalismy jakimiś szutrami na granicy lasu. w okolicy Tułowic spotkalismy inną parę rowerzystów, ktorzy także zastanwiali sie jak jechac dalej (tam szlaki trochę się gubiły w lesie) ostatecznie postanowilismy odbić trochę czerwonym pieszym, a potem spowrotem na zielony rowerowy nad Bzurę, gdzie czekała nas największa kałuża, ale jako że to nie wyścig to tą głębszą cześć spokojnie bokiem po chaszczach można było objechać. nad bzurą było bardzo malowniczo, niestety szlak szybko od niej uciekał i zawijał się do żelazowej woli, gdzie liczyliśmy na ciepły posiłek (wkoncu bliżała sie 4.30 i od ostatniego posiłku mijały już prawie 4 godziny) Żelazowa (110km) pzywitała nas lekkim deszczykiem, nistety w najlepszej knajpie w miescie nie było mozna wejść do środka a jedyną potrawą była zapiekanka (burgery i hot-dogi się skończyły) a na pytanie Oli jakie są herbaty pani kazała dać jej spokój bo jest tylko czarna (ale za to była cytryna - w płynie) na deser po wykwintnej zapiekance zjedliśmy rogala seven-days (ja jeszcze zapiłem colą, ale smak bułki z ketchupem nie chciał minąć) i wyruszliśmy dalej stwierdzając ze odbijemy troche bardziej w las i pojedziemy przez rostokę (tam może coś zjemy, a jak nie to przynajmniej powerrade kupimy bo w żelazowej oczywiście nie było) trasa do roztoki prowadziła przez rezerwat "karpaty" i rzeczywiście górki były interesujące, może nie tak jak orginał na granicy z czechami i słowacją, ale jak na okolice warszawy całkiem całkiem. na jednym zjeździe na którym goniłem za Olą niestety moje braki techniczne dały o sobie znać i złamałem stelaż siodła z lewej strony (zauważyłem to dopiero jak wróciłem do domu aczkolwiek jak jechałem to zastanawiałem dlaczego zsuwam się z siodła) w roztoce kupilismy napitek i po przestudiowaniu mapy postanowiliśmy wracać czerwonym-zółtym-niebieskim do Lasek, gdzie ostatecznie dotarlismy z drobnymi wypadkami okolo 8. dalej już cieliśmy asfaltem az do górki śmieciowej gdzie jeszcze chwila terenu i wypadlismy na radiową na bemowie, z tamtąd górczewską prosto pod uniwersytet i na grilla obok harendy.
total w siodle 8,5h (plus potem jeszcze ok godziny na dojazd do domu) a total wycieczki razem z grillem na koniec 12h.
ps. dzisiaj pojechałem 6km do sklepu po nowe siodło niestety moje nogi nie chciały ze mną współpracować po tym jak mnie wczoraj Ola przegoniła po kampinosie...