Temat: Mundial 2010
Co zrobi Kim Dzong Il po porażce 0:7?
Doktor Marceli Burdelski, wicedyrektor Centrum Studiów Azji Wschodniej Uniwersytetu Gdańskiego, nie wierzy w taki scenariusz. Jego zdaniem wysoka przegrana boli Koreańczyków, ale nie na tyle, by karać piłkarzy.
- W Korei Północnej byłem osiem razy i wiem, że to dla nich bolesna porażka. Jednak piłkarze mają jeszcze mecz z Wybrzeżem Kości Słoniowej, by zmazać hańbę. W spotkaniu z Portugalią nie grali wcale źle, mieli nawet sytuacje. Do przerwy było przecież tylko 0:1 - mówi Wirtualnej Polsce dr Burdelski.
- Wybitni sportowcy są w Korei Północnej traktowani jak bohaterowie. Mają lepsze mieszkania, mistrzyni świata w maratonie dostała za swój sukces samochód - zauważa Burdelski, który przekonuje, że zawodnikom z komunistycznego kraju nic nie grozi. - W sensacyjne wieści o srogich karach dla piłkarzy nie wierzę. Za porażkę 0:7 może natomiast zapłacić trener, który ustawił ofensywną taktykę. Kto wie, czy wkrótce nie straci posady.
W kraju rządzonym przez Kima Dzong Ila piłkarze grający na mundialu po powrocie do domu mogą być zdaniem naszego eksperta przyjęci jak bohaterowie. - Władze powinny być zadowolone, w końcu zawodnicy rozsławili na świecie kraj, walczyli twardo z Brazylią. Uczestnictwo w mistrzostwach będzie zapewne odebrane jako sukces. Zwłaszcza jeśli zaskoczą w meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej. A nuż wymęczą 1:0 i wtedy wrócą do domu jako mistrzowie - mówi Burdelski.
A Francja:
- Jesteście moralną katastrofą - mówiła wicemistrzom świata na specjalnym spotkaniu minister sportu we Francji Roselyne Bachelot. - Przytaknęli mi i rozpłakali się.
- Powiedziałam piłkarzom, że nie są już idolami dla naszych dzieci - relacjonowała po spotkaniu minister Bachelot. - Zaprzepaściliście marzenie waszych przyjaciół i kibiców. Sponiewieraliście wizerunek Francji. Powiedziałam im, że futbol francuski zmierza ku katastrofie nie z powodu przegranego meczu, ale dlatego, że ta klęska jest moralną katastrofą.
- Dla was nic nie będzie już takie samo - powiedziała minister Bachelot na koniec bardzo emocjonującego spotkania.
We wtorek rano trener Francuzów Raymond Domenech stwierdził, że niektórzy piłkarze mogą odmówić wyjścia na boisko w meczu z RPA.
Pani minister była w obozie piłkarzy w kurorcie nadmorskim Knysna, niedaleko Kapsztadu. Piłkarze mieszkają tam w luksusowym hotelu ponad 600 euro za noc, co wcześniej jej wiceminister ostro skrytykowała. Byli oni tak źli za ta krytykę, że na początku mundialu odmówili spotkania z wysłannikiem rządu - wtedy jeszcze byli dufni, że kampania mundialowa zakończy się sukcesem.
Jednak z Urugwajem zremisowali, z Meksykiem sromotnie przegrali. Już w przerwie Nicolas Anelka naubliżał trenerowi Raymondowi Domenechowi. W samolocie powrotnym Franck Ribery pobił się z Yoannem Gourcuffem, zaraz potem Anelka został wyrzucony z zespołu i odleciał do Londynu, dzień później Patrice Evra szamotał się z trenerem od przygotowania fizycznego Robertem Duverne, następnie piłkarze zastrajkowali, dyrektor reprezentacji podał się do dymisji, a sponsorzy się wycofali. Selekcjoner powołał ratunkowy skład, odsunął gwiazdorskich rebeliantów, odebrał kapitanowi Evrze opaskę. Czyli skandal, katastrofa, degrengolada.
W poniedziałek wieczorem na prośbę prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego minister spotkała się jednak z piłkarzami. Okazało się, że część młodych reprezentantów spotkała się wcześniej z Domenechiem w jego pokoju i błagała, aby puścił im w niepamięć przyłączenie się do strajku, zainicjowanego przez weteranów reprezentacji, w tym przez Evrę i Thierry Henry'ego. Domenech wziął tego ostatniego na mundial ulegając jego błaganiom, że da z siebie wszystko i zgadza się na każdą role w drużynie.
I tak Francja jedzie do domku po przegranej 2:1 z RPA .