Michał
H.
Aby do czegoś dojść,
trzeba wyruszyć w
drogę
Temat: Dlaczego „GW" nienawidzi sukcesu Lecha Poznań?
Ciekawy artykuł - w którym znalazłem kilka interesujących uwag!Sukces piłkarzy Lecha Poznań podziwia cała interesująca się sportem Polska. Jako jedyna drużyna reprezentuje on nas dziś w europejskich rozgrywkach. Coraz bardziej nowocześnie wygląda wypełniony po brzegi stadion. Od kilkunastu lat nie ma tu rozrób, nikomu do głowy nie przychodzą rasistowskie hasła.
"Zadzwonił do mnie prezydent Kaczyński. Powiedział, że w tym bagnie, które ogarnęło polską piłkę, Lech jest precedensem" - ogłosił po zwycięstwie Lecha z Austrią Wiedeń trener Lecha Franciszek Smuda. „Cokolwiek zrobicie, pamiętajcie o jednym - pod żadnym pozorem nie kopiujcie Poznania. Niech nas zburzą, niech nas spalą [...]. Wszystko będzie lepsze niż wiejska atmosfera, jak ta w Poznaniu" - takich to rad prezesom warszawskiej Legii udziela tymczasem na łamach „Gazety Wyborczej" jej felietonista podpisujący się „Gruby".
Felietony „Grubego" w stołecznej „GW" to wielce nietypowa publicystyka - pisze on rzeczy, których, jak można przypuszczać, żaden z dziennikarzy tej gazety nie podpisałby imieniem i nazwiskiem. Językiem nieco stylizowanym na kibicowski zachwala koncern ITI oraz potępia jego kibicowskich wrogów. Nie cofa się przed skrajnymi opiniami i graniem na lokalnych szowinizmach.
Ale jego słowa to nie przypadek: podobne ataki, psujące wizerunek sukcesu Lecha, w „GW" się mnożą. Niedawno portal Gazeta.pl przeprowadził rozmowę z Arkadiuszem Kasprzakiem, wiceprezesem Lecha. Na zdjęciu - zbliżenie na jego oczy, jak zwykło się kadrować przestępców. Co charakterystyczne, podobnych ataków dopuszczają się tylko dziennikarze „GW" z centrali. Poznańscy piszą o Lechu normalnie.
Rasizm wykopany, awantur nie ma, właściciel zarabia
Skąd ta agresja publicystów „GW"? Przecież logicznie biorąc, powinni byç zadowoleni. Chcieli „wykopać rasizm" ze stadionów? No to w Poznaniu dawno został wykopany. Arboleda i Rengifo należą do głównych gwiazd drużyny. Być może będzie nią już niedługo Cueto. Solidnie gra, jeśli nie jest kontuzjowany, Henriquez. To kibice głośno domagali się sprowadzenia do Poznania Arboledy zamiast polskich graczy. Nikomu nie przyszło do głowy, by kierować się tu kolorem skóry.
Awantury? Tu ich nie ma, z trybun zniknęła policja, porządku na meczach pilnują sami kibice. Mało tego, na internetowym forum Lecha zobaczyć można banery zachęcające do tego, by nie gwizdać na kibiców drużyny przeciwnej, a dopingować własną. Dużo mniej niż dawniej jest wulgarnych piosenek, a jeśli ktoś je śpiewa, to raczej kibice starsi, a nie ci najgłośniejsi, których „GW" zwykła nazywać niedobrymi kibolami.
Kibice zgodzili się nawet na wyposażenie ochrony w alkomaty przy wejściach, co wydawało się aż przesadną gorliwością. Ale się nią nie okazało - ochrona korzysta z nich z umiarem, poddając badaniu wyłącznie osoby, które nie trzymają się na nogach, a nie te, które wypiły przed meczem kilka piw. Stadion jest pełen. Kibice współpracują też z władzami klubu, a jego właściciel zarabia.
Ale „GW" ma innego idola wśród właścicieli klubów. Jest nim Mariusz Walter i koncern ITI. Jakie sukcesy biznesowe przyniosło mu słuchanie rad „GW"? Oddajmy głos samemu Walterowi. „Trzeci rok Legia jest jedyną naszą firmą, która przynosi straty" - skarżył się w „Dzienniku". „Dokładacie panowie?" - pytał dziennikarz. „Co miesiąc milion z okładem. Nawet wliczając w to pieniądze za tych zawodników, których sprzedaliśmy. Jest mi przykro, ale co? Rozpłaczę się, nie będę przychodził na mecze?".
Dzięki czemu Walter odniósł takie oszałamiające sukcesy? Ano uwierzył w propagandę „GW", że aby osiągnąć sukces, trzeba pozbyć się niedobrych kiboli. Że na polskich stadionach istnieje jakaś nieduża niedobra grupka, terroryzująca dobrą większość. I temu podobne brednie. Inny boss ITI Jan Wejchert mówił o zmianie struktury kibiców, co powszechnie odebrano jako zapowiedź przegnania dotychczasowych i sprowadzenia bogatszych, którzy będą jeść podczas meczów popcorn.
Efekt? Łatwy i prosty do wyliczenia. Zamiast 14 tysięcy ludzi na stadionie Legii coraz częściej zobaczyć można było 3 tysiące. A i te 3 tysiące zajmowało się głównie wznoszeniem okrzyków pod adresem Mariusza Waltera.
Okazało się, że ruchu kibicowskiego nie da się zniszczyć medialną propagandą. Gdy podczas ostatniego meczu w Warszawie, przed demontażem słynnej „Żylety", kibice podjęli decyzję o zawieszeniu bojkotu, by dopingować na niej ostatni raz, od razu na meczu pojawiło się 11 tysięcy ludzi.
Jak straszni kibole zmienili oblicze klubu
Dlaczego „GW" nienawidzi sukcesu Lecha Poznań? Bo pokazuje, że antykibolska ideologia tej gazety to bzdury. Dowody? „GW" głosiła, że aby polska piłka zaczęła odnosić sukcesy, ze stadionu trzeba przegonić kiboli, którzy odstraszają resztę. W Poznaniu zrobiono odwrotnie - oparto się na kibolach. I stadion się zapełnił.
„GW" twierdziła, że kibole wszczynają awantury z policją i trzeba ich lać. Poznań dowiódł, że najlepszy sposób na poprawę bezpieczeństwa to wyproszenie ze stadionu policji.
„GW" głosiła, że ITI to ostoja profesjonalizmu w sporcie. W czasie, gdy Walter zmniejszył widownię z 14 do 3 tysięcy, kibole w Poznaniu zwiększyli ją z 3 do 24 tysięcy.
Jak to się w Poznaniu zaczęło? W 2000 r. Lech spadł do II ligi. Kibice podobnie jak dziś na Legii pomstowali, i słusznie, na zarząd klubu. Wypominając mu np. nowe samochody, kupowane w czasie, gdy klub miał długi.
Wtedy władzę nad klubem przejęli trzydziestoparolatkowie. Prezesem klubu został Radosław Majchrzak, brat zamordowanego przez milicję w stanie wojennym Piotra Majchrzaka. Wiceprezesem - Radosław Sołtys, znana postać ruchu kibicowskiego. Nie miejsce tu na szczegółową ocenę ich działań, ale z pewnością udało im się jedno: ułożenie nowych zasad współpracy z kibicami.
To młodzi prezesi wprowadzili klub z powrotem do I ligi i podjęli działania prowadzące do spłaty długów. To kibole zatrudnieni przez klub potrafili przeprowadzić kampanię, która spowodowała, że stadion się zapełnił. Media oczywiście mają rację, że nie wszyscy kibice Lecha byli aniołkami. Tyle że na stadionach w Polsce w ogóle nie było widać aniołków. Byli na nich za to skorumpowani działacze PZPN, sędziowie siedzący dziś w aresztach, byli milicjanci prowokujący zadymy, szemrani „biznesmeni" patrzący, jak najszybciej się nakraść, dziennikarze uczestniczący w libacjach z „Fryzjerem". Na tym tle kibole wyróżniali się przynajmniej jednym - autentycznie zależało im na swoim klubie.
Zmiany, jakie ewolucyjnie zaszły na poznańskim stadionie przez te lata, przeszły oczekiwania największych optymistów. Gdyby ktoś powiedział dziennikarzom, że tak wyglądać będzie tu za osiem lat, nie uwierzyliby.
Zupełnie jasne jest, że kibole pozytywne zmiany w klubie przeprowadzić mogli właśnie dlatego, że nie byli ulubionymi przez dziennikarską „warszawkę” dziećmi z dobrych domów, przegryzającymi na meczach popcorn. Bo ci, widząc upadek klubu, poszliby na popcorn do Multikina.
„Nieodrodni następcy ZOMO” w akcji
W Poznaniu kolejne pokolenia kibiców wychowują się nie na rozróbach, lecz na przygotowywaniu meczowych „opraw” czy organizowaniu wyjazdów. Stowarzyszenie kibiców angażuje się też w działalność charytatywną, m.in. w zbiórki na operacje dla dzieci czy wspieranie sportu szkolnego. W 2006 r. klub kupił nowy bogaty właściciel – Amica. Cóż, polski tzw. wielki biznes o rodowodzie si´gajàcym PRL to nie moja bajka. A innego u nas nie ma. Ale nowy właściciel zastał najlepiej zorganizowaną publiczność w Polsce. I zachował się racjonalnie – kontynuuje opłacalną dla niego współpracę. Jednocześnie odważnie inwestuje w młodych, perspektywicznych zawodników. Tymczasem „GW” nie chce uznać swojej porażki. Na siłę stara się wyszukiwać coś „na Lecha”. Przykładów można wymienić całą listę.
Ostatnio do Gdańska kibice Lecha pojechali organizując happening – tym razem parodiując samych siebie. Mieli przyklejone sztuczne wąsy, wielkie okulary, czapki, cylindry, trąbki czy rogi wikingów. Tam zostali brutalnie potraktowani przez policjantów i ochronę, którym stowarzyszenie „Wiara Lecha” zarzuciło „festiwal wulgarności, chamstwa i gazowania dla zabawy”. Napisało też: „Obrzydliwa brutalność policji, która użyła gazu łzawiącego oraz urządziła kibicom »ścieżkę zdrowia« wzbudziła w sposób oczywisty reakcję oczekujących na wejście kibiców, którzy próbowali powstrzymać nieodrodnych następców ZOMO od zlinczowania naszych kolegów i koleżanek”.
Stało się to powodem wspomnianego „przesłuchania” przez warszawskiego dziennikarza „GW” wiceprezesa Lecha. „Komu pan wierzy – policji, która zatrzymuje 113 osób i stawia im zarzuty zagrożone trzema latami więzienia, czy stowarzyszeniu kibiców pańskiego klubu, które pisze o obrzydliwej brutalności policjantów, »nieodrodnych następców ZOMO«”? – pytał oburzony dziennikarz warszawskiej „GW” Michał Szadkowski.
O jakie to „zarzuty zagrożone trzema latami więzienia” chodziło? Ano o uczestnictwo w... zbiegowisku przed bramą stadionu. Za taki czyn można by zamknąć wszystkich kibiców w Polsce. Łącznie z niej podpisanym oraz redaktorem Szadkowskim, bo chodząc od lat na mecze każdy z nas wiele razy uczestniczył w takich zbiegowiskach. Po warszawskich wydarzeniach po meczu Legia–Polonia obowiązkiem każdego uczciwego dziennikarza jest policji nie wierzyć. I weryfikować podawane przez nią informacje.
Zły kibol na szyi wielkiego prezesa
Dziennikarze „GW” wymyślili sobie utopijną ideologię, szkodliwą dla polskiego sportu. Tkwi ona w pozasportowej ideologii tej gazety. żywiołowy patriotyzm, noszenie narodowych barw, duma z lokalnych tradycji, tworzenie własnych oddolnych środowisk, niezależnych od establishmentu – wszystko to pachnie „GW” jak najgorzej. A jeśli fakty do tego nie pasują, to... stworzymy własne fakty prasowe. Rządzimy przecież informacją. A ITI pomoże. Walka z kibicami stała się dla „GW” tak ważna, że poznańskich kibiców nie ratuje nawet współpraca z bliskim środowisku „GW” prezydentem miasta. Zniszczenie masowego zjawiska niepasującego do ideologii „GW” to priorytet. Na szczęście wykonawcy tej kampanii są groteskowi.
We wspomnianym wywiadzie dla „Dz” Mariusz Walter wypowiedział też następujące słowa: „Byłem zdziwiony, jak w czasie kilku pierwszych meczów jeden z eksponowanych działaczy Stowarzyszenia Kibiców rzucał mi się na szyję z radością. Zapytałem, czy myśmy wcześniej się znali, czy mamy jakieś koneksje, o których zapomniałem, bo ta wylewność mnie rozczula, ale też i dziwi. Zdaje się, że to, co chciałem powiedzieć, nie trafiło do mojego rozmówcy”.
No i właśnie tym słowami Walter dowiódł, że nie powinien nigdy brać się za piłkę. To mniej więcej tak, jakby miał pretensje do obsługi kina, że bez jego zgody gasi światło, a w kabarecie do publiczności, że niekulturalnie zakłóca jego spokój śmiechem. Rafał Stec posunął się tak daleko, by wychwalać przekazanie miejskich pieniędzy ITI na nowy stadion, bo na pewno zasiądą na nim „nowi kibice”. Jasne. Jeśli wszechmocni inżynierowie dusz z „GW” zdążą takich na czas wyprodukować. Może polecą na darmowy popcorn?Michał H. edytował(a) ten post dnia 01.12.08 o godzinie 12:47