Wiesław
Pasławski
W biznesie elemet
ryzyka jest
nieodlacznym
czynikim poszu...
Temat: Szyndadela - najlepszy biznes w powojennej Polsce ( odc. 2)
Dwa kręcące się tuż pod sufitem wiatraki znakomicie radziły sobie z schładzaniem gorącego powietrza w sali konferencyjnej BykRolu, jednak w żaden sposób nie mogły rozpędzić nerwowych fluidów, które krążyły wśród zgromadzonych tutaj pracowników marketingu i działu kontroli jakości. Leciutkie powiewy wiatru poruszały stosem faksów z przysłanymi reklamacjami. Od wczoraj nadeszło ich już kilkanaście. Zakład jeszcze nigdy nie wypuścił tak feralnej partii produktów. Do tej pory nie wykryto co jest przyczyną, częstych zatruć i niemiłej woni wędlin, kaszanki i parówek, które wyprodukowano kilka dni temu. Sprawą tą od kilku godzin zajmowało się zakładowe laboratorium a wyniki analizy miały być dostępne lada moment.Na przykrytym białym obrusem długim stole konferencyjnym znajdowały się dwa stojące obok siebie talerze z wędlinami. Jeden z nich był biały a drugi czarny. Przyniesiono je tutaj przed chwilą na polecenie Orłowskiego. Nikt nie potrafił domyśleć się jaki za tym posunięciem kryje się cel. Wszak jeśli nawet wędliny zawierały substancję, która spowodowała zatrucia, to i tak nie będzie jej widać gołym okiem.
Około dwudziestu osób oczekiwało w nerwowym napięciu na przybycie szefa. Jedni ukrywali swe emocje pod maską sztucznego spokoju, drudzy jawnie okazywali oznaki podenerwowania. Żaden z nich, znając porywczość swego pryncypała, nie mógł być pewien swego losu. Zresztą wszystko zależało od wyniku analiz laboratoryjnych, które wskażą przyczynę oraz winnych tej porażki, a prezes zadecyduje, jak ich ukarać.
Zenon Orłowski gwałtownie wkroczył do sali. Zatrzasnął drzwi, energicznie podszedł do stołu i rzucił na blat skórzaną aktówkę z wyglądającym z niej plikiem dokumentów. Wyprostował się i potoczył pałającym gniewem wzrokiem po zgromadzonych w sali podwładnych.
- Klęska! Nieprawdopodobny brak odpowiedzialności i rażące zaniedbania! – wyrzucił z siebie po chwili pełnej napięcia ciszy. – Zawiódł dział kontroli jakości i dział produkcji.
Nikt nie miał odwagi się odezwać. Wszyscy wiedzieli jakim nerwowym człowiekiem jest prezes i wielokrotnie byli już świadkami, podejmowanych przez niego pod wypływem impulsu, pochopnych i radykalnych decyzji. Mimo tego musiał być jednak dobrym menadżerem skoro potrafił doprowadzić BykRol do tak znaczącej pozycji na rynku. Stąd też nawet jeśli jego decyzje były podejmowane pod wpływem impulsu, to jednak w ogólnym rozrachunku zawsze racja była po jego stronie.
Rozległo się kilka nerwowych kaszlnięć, szuranie butów po podłodze.
- Panie Zenonie, może trochę więcej szczegółów – mocnym głosem odezwał się szef produkcji. – Ciekawi jesteśmy co konkretnie się stało?
Orłowski pochylił się nad stołem, wyjął ze skórzanej aktówki kilka kartek papieru i zamachał nimi w powietrzu.
- W laboratorium stwierdzono, że partie produkcji z ostatnich kilku dni, w tym również ta reprezentacyjna, która poszła do Austrii, zawierały dziesięć razy większą niż przewidują normy dawkę kwasku mazatanowego – rzucił na stół kartki z wynikami analiz i potoczył wśród zgromadzonych gniewnym, oskarżycielskim spojrzeniem.- Nie rozumiem jak można było dopuścić się takiego niedopatrzenia!
- To niemożliwe! – zaprotestował szef produkcji. – Robiliśmy wszystko zgodnie z procedurami! Osobiście nadzorowałem prace!
- Porozmawiamy o tym nadzorowaniu w moim gabinecie! – rzucił krótko Orłowski.
- Czy oby w wynikach analiz nie doszło do pomyłki? – odezwał się kierownik działu kontroli jakości. – Ze swojej strony mogę panu przedstawić wyniki analizy, w których czarno na białym stoi, że składniki w tej partii produkcji były dobrane zgodnie z recepturą i procedurami – wątły i chudy mężczyzna odpowiedzialny za kontrolę jakości przemieścił się kilka kroków w stronę drzwi. - Proszę poczekać, zaraz przyniosę wyniki.
- Niech pan nigdzie nie odchodzi! – prezes zatrzymał go w miejscu.
Kilkanaście zaskoczonych spojrzeń spoczęło na wysokiej szczupłej postaci Zenona Orłowskiego. Ten zaś energicznym ruchem głowy odrzucił do tyłu spadającą na czoło kruczoczarną grzywkę i wskazując na dwa położone na stole talerze powiedział:
- Zrobimy teraz mały sprawdzian z wiedzy o firmie – podszedł do środka długiego stołu. – Na jednym z tych talerzy znajdują się parówki z Austriackich zakładów Wien Fleisch Fabrick, a na drugim nasze z BykRolu – zrobił kilka kroków do tyłu i mówił dalej: – Zasady są proste. Należy odgadnąć, które są nasze, a które z Austrii. Kto stwierdzi, że nasze są na białym talerzu, ustawia się w tym rogu sali – wskazał ręką na lewo – a kto uważa, że na czarnym, ustawia się tam przy drzwiach – skinął ręką w prawo.
Przez chwile zapanowała cisza. W kilka sekund później rozległy kpiarskie, skrywane pod przysłoniętymi dłonią ustami prześmiechy. Wygląda na to, że szef z tych nerwów kompletnie ześwirował! Robi z siebie błazna! Jak można nie poznać wędlin przy których pracuje się od lat?
- A to nam pan prezes szaradę wymyślił! – roześmiał się w głos szef produkcji. Podszedł do stołu, pochylił się nad talerzami, chwilę pomyślał i rzekł: - Ja nawet patrzeć nie muszę, już po samym zapachu poznaje, że te na czarnym, to nasze są!
- W takim razie proszę na prawo – rzekł Orłowski z nie zdradzającą żadnych emocji miną pokerzysty.
Do stołu zbliżył się ów chucherkowaty człowieczek odpowiedzialny za kontrolę jakości. Popatrzył niepewnie na dwa talerze z wędlinami i zapytał:
- A czy mogę spróbować?
- Ależ oczywiście – zgodził się prezes.
Człowieczek wyjął z kieszeni scyzoryk, otworzył go i odkroił kawałek kiełbasy z czarnego talerza. Wziął go do ust, chwilę posmakował i przełknął. Tej samej degustacji poddał wędlinę z drugiego talerza. Ogłoszony pewnym głosem werdykt brzmiał:
- Zgadzam się z szefem produkcji. Nasze są w czarnym półmisku.
- Zatem proszę na prawo i zapraszam dyrektora marketingu – powiedział chłodnym tonem Orłowski.
Gładko ogolony, ubrany w granatowy garnitur mężczyzna około czterdziestki zbliżył się do stołu mając na twarzy starannie dobrany ironiczny uśmiech. Niech wszyscy wiedzą co on sobie myśli o tym kretynie – Orłowskim i jego idiotycznym testowaniu pracowników. Nawet nie pochylając się nad talerzami, rzuciwszy nań tylko przelotne spojrzenie orzekł:
- Ależ nie ulega najmniejszych wątpliwości, że nasze są na tym czarnym!
Orłowski bez słowa skiną ręką na prawo. Dyrektor marketingu dumnym krokiem oddalił się w kierunku drzwi.
W dalszej kolejności do stołu pochodzili pracownicy zajmujący podrzędne stanowiska. Niejednokrotnie ludzie zajmujący się produkcją. Choć było kilku takich, którzy mieli odmienne zdanie, niż większość i chętnie stanęliby po lewej stronie, to jednak ulegając psychologii tłumu woleli nie wyróżniać się od reszty, uważając że w kupie zawsze bezpieczniej. Zwłaszcza że w tej licznej grupie znajdowali się ich szefowie.
Na samym końcu, do stołu podeszła młoda dziewczyna pracująca jako rozbieraczka, zatrudniona jeszcze na okresie próbnym. Stanęła przy stole i nie mogąc się zdecydować wpatrywała się to w jeden to w drugi półmisek.
- Nad czym się pani tak długo zastanawia? Proszę wybierać i iść w prawo lub lewo! – popędził ją Orłowski.
- Kiedy, panie prezesie, mnie się wydaję, że ani jedne, ani drugie nie są nasze... – odpowiedziała dziewczyna nieśmiało, widząc w wyobraźni kadrową rozkładającą bezradnie ręce ze słowami: „chyba jednak nie zdecydujemy się przedłużyć pani umowę o pracę”.
Stojąca przy drzwiach kilkunastoosobowa grupka ludzi skomentowała tą odpowiedź salwą śmiechu. Ta ogólna wesołość jednak nie trwała długo. Śmiertelnie poważna mina Orłowskiego, zamroziła śmiechy.
- Zgadza się - odparł szef BykRolu. Obciągnął poły marynarki i włożywszy ręce do kieszeni zwrócił się do stojącej obok drzwi grupy zaskoczonych pracowników. – Sprawdzian miał jeden mały haczyk: żadna z tych wędlin, nie została wyprodukowana ani w naszych zakładach, ani w austriackich zakładach Wien Fleisch Fabrick. Wszystkie pochodzą od konkurencyjnej firmy Rolpex.
Szmer zaskoczenia przebiegł przez sale.
- Pan chyba sobie z nas żartuje, panie prezesie! – oburzył się dyrektor marketingu. – Nie rozumiem jak można poddawać nas, wieloletnich doświadczonych pracowników tego zakładu, tak podchwytliwym testom?! To zakrawa na kpinę! Co pan chce przez to osiągnąć?
Zenon Orłowski poniósł teczkę z wynikami analiz i potrząsając nią w prawej ręce opowiedział:
- Zbadać zangażowanie pracowników, ich stan wiedzy o produkcie a także stopień identyfikacji z firmą – rzucony przez niego plik dokumentów z trzaskiem wylądowała na stole. – Niestety żaden z testów nie dał pozytywnego wyniku – dodał z przygnębieniem. Usiadł zrezygnowany na krześle i mówił dalej bez cienia gniewu, czy wyższości w głosie: - Idą nowe czasy. Większe wymagania i ostrzejsza konkurencja. Nowy rynek to będzie nieustanna bitwa o klienta. Z takim zespołem jak wy nie podołam – wstał z krzesła, włożył ręce do kieszeni w spodniach i przespacerował się kilka kroków w milczeniu. – Ale ja przewidywałem, że wy możecie nie zdać tego egzaminu i przygotowałem na tą okazję coś specjalnego... – w jego prawej ręce pojawił się telefon komórkowy. Wybrał z pamięci numer i odezwał się krótko do słuchawki: – Pani Zosiu, zapraszam do konferencyjnej.
Kliknięcie rozłączanej rozmowy i pełna napięcia cisza.
- Co to ma znaczyć? – odezwał się nieufnie szef produkcji. – Co pan znowu knuje?
- Knuje? – obruszył się Orłowski. – Ja nic nie knuje, ja was wszystkich zwalniam!
Wybuchł gwar rozmów. Rozległy się gwizdy. Ktoś wywrócił krzesło, które z rumorem poleciło na podłogę.
- Czy mnie słuch nie myli?! – odezwał się szef produkcji. – Chce pan zwolnić prawie połowę pracowników?! – wysunął się do przodu i stanął kilka kroków od przełożonego. – Ponad trzydzieści osób wykwalifikowanego personelu? Skąd pan weźmie ludzi na ich miejsce? Ta firma nie poradzi sobie bez nas! – drżącymi rękoma wyjął paczkę papierosów i machinalnie szukał zapalniczki. Znalazł ją w kieszeni marynarki. Próbował odpalić, lecz nie wydobył się zeń nawet najmniejszy płomyczek ognia.
- Nie ma ludzi niezastąpionych – odparł Orłowski. Wyjął z kieszeni swoją benzynową zapalniczkę i wręczył ją byłemu szefowi produkcji. – Proszę użyć mojej. Pańska się już wypaliła – usiadł na krześle i założywszy nogę na nogę swobodnym tonem dodał: - Przy dzisiejszym bezrobociu łatwo zastąpić starego pracownika nowym. Tak jak zużyta zapalniczkę.
Rozległy się okrzyki oburzenia. Zuchwały prezes BykRolu zachowywał się wręcz skandalicznie! Bezkarny truteń, który zrobił karierę rękoma dziesiątek przeciętnych ludzi wykonujących nudną, taśmową robotę. Czy nie było nikogo nad nim, aby mógł ukrócić jego fanaberie i przywołać go do porządku?!
Otworzyły się drzwi. W progu pojawiła się krępa postać kadrowej. Kobieta weszła do sali trzymając w rękach gruby plik kartek. Z zapytaniem w oczach spojrzała na prezesa.
- Proszę wręczyć wypowiedzenia! – powiedział Orłowski oschle. – Wszyscy tutaj zgromadzeni z dniem dzisiejszym kończą pracę w BykRolu! – wstał z krzesła i zobaczywszy stojącą wciąż przy stole dziewczynę, która pomyślnie przeszła test, poprawił się: - Przepraszam, oczywiście ta pani pracuje nadal.
Początkowy szok i zdziwienie wśród zgromadzonej w sali licznej grupy pracowników przeistoczył się w złość i agresję przeciwko butnemu i pewnemu siebie prezesowi. Ten człowiek zdecydował o wyrzuceniu ich na bruk z łatwością jakby chodziło o usunięcie zużytego tonera do drukarki! Żeby chociaż oni czuli wypaleni zawodowo, to mogłoby zmieniać postać rzeczy. Lecz oni wciąż byli pełni zapału do pracy, wspólnie doprowadzili firmę do rozkwitu, a tu raptem spada na nich jak grom z jasnego nieba wiadomość: „Przy dzisiejszym bezrobociu łatwo zastąpić starego pracownika nowym, jak zużytą zapalniczkę. Zwalniam was!”.
Jakiś mocno podenerwowany, rosły mężczyzna przebił się przez tłum, złapał leżące na podłodze krzesło i ruszył z nim na Orłowskiego:
- Ty sk.......u! Kredyt na mieszkanie wziąłem! Zaraz rozwalę ci łeb! – wołał przygotowując się w biegu do zadania ciosu drewnianym oparciem. – Władza ci odbiła! Ale to się skończy!
Powstał rwetes. Kobiety zapiszczały, mężczyźni sypnęli przekleństwami. Jednak nikt nie kwapił się powstrzymać wielkoluda. Rzucone przez niego z mocą krzesło poszybowało w powietrzu i pewnie trafiłoby Orłowskiego w samą głowę, lecz ten ułamek sekundy wcześniej uchylił się i dał nura pod stół. Krzesło z impetem uderzyło w ścianę i zsunąwszy się po niej upadło na podłogę.
- Wezwać ochronę, wezwać ochronę! – krzyczał Orłowski biegnąc na czworaka pod stołem. – Zadzwonić na policje! Natychmiast!
Ogromny mężczyzna chyba rzeczywiście postanowił zrobić mu krzywdę, gdyż nie dając za wygraną złapał za nogę stołu i gwałtownym szarpnięciem odsunął ten ciężki mebel o dwa metry w bok. Orłowski leżał na podłodze wystraszony jak karaluch, który po podniesieniu miotły, nagle znalazł się w zasięgu światła dziennego. Widząc idącego w jego stronę wielkoluda, zerwał się na równe nogi i wyskoczył na parapet okna. Przez moment na jego twarzy pojawiło się wahanie, lecz dostrzegłszy kątem oka swego prześladowcę zaledwie kilka kroków za swoimi plecami, zacisnął zęby, zwarł się w sobie i wyskoczył przez okno.
Leciał około dwóch metrów gdyż sala konferencyjna mieściła się na pierwszym piętrze. Wylądował na hałdzie węgla, która zamortyzowała upadek. Podniósł się, wytarł chustką pobrudzone ręce i zszedł w dół na betonową podmurówkę. Słysząc wybuch śmiechu w sali konferencyjnej, spojrzał w górę na otwarte okno i mruknął:
- Nie dla psa kiełbasa. Tfu!
koniec odcinka 2Wiesław Pasławski edytował(a) ten post dnia 25.07.10 o godzinie 19:47