Adam
L.
Freelancer / job
squatter - do
dyspozycji
Temat: Hotelarskie studium przypadku
Szanowni Państwo Hotelarze,Z racji tego, że sam nie jestem par excellence hotelarzem (mimo bardzo krótkiego epizodu w tej fascynującej branży...), to miałbym do Państwa prośbę o ocenę i ewentualne komentarze sytuacji, którą pozwolę sobie opisać. Nie ukrywam, że również z dziennikarskiego punktu widzenia zastanawia mnie opinia profesjonalistów wyrażona na ten temat.
Opiszę Państwu pewien przypadek (rzeczywisty, nie hipotetyczny!), mam nadzieję, że podam wystarczającą ilość informacji. Niestety nie mogę podać wszystkich parametrów, gdyż - jak doskonale wiadomo - dyskrecja jest immanentną cechą hotelarza, i nawet nie można uczynić tego pro publico bono (choć ręka świerzbi... oj, bardzo!).
Proszę sobie wyobrazić następującą sytuację. Mamy obiekt "para-hotelowy" (tj. świadczący usługi stricte hotelowe, choć nie wyłącznie - bo są to również usługi "zdrowotno-sanatoryjne" - cudzysłów oznacza, że NIE jest to sanatorium i nie ma klasyfikacji gwiazdkowej ani też w nazwie użytego słowa "hotel"), dość duży, circa 80 pokoi na kilku kondygnacjach (łącznie ok. 120-150 m.n.), przy obłożeniu około 55-60% tranzyt gości i personelu dość widoczny. Obiekt posiada recepcję, teoretycznie całodobową, w obsadzie jednoosobowej, bez funkcji centrali telefonicznej ale obsługuje również zapytania ofertowe ze strony klienta indywidualnego (głównie telefoniczne, ale również mailowe). W godzinach nocnych funkcje recepcjonisty przejmuje osoba pełniąca również zadania ochrony aktywnej obiektu. Na recepcji znajduje się terminal monitoringu (podgląd+rejestracja obrazu CCTV, kilka kamer).
Pion recepcji nadzoruje (to pewnego rodzaju eufemizm...) dyrektor hotelu, nad nim w hierarchii znajduje się menedżer całości, w randze prezesa spółki zarządzającej obiektem.
I teraz casus do oceny/skomentowania: W ciągu zmiany dziennej recepcjonista pozwala sobie na samowolne (?) opuszczenie miejsca pracy (bez przejęcia obowiązków przez osobę zastępującą recepcjonistę choćby tylko formalnie) i udaje się do części gastronomicznej, gdzie w sposób nieskrępowany i radośnie plotkuje z personelem, a potem zabiera talerz z posiłkiem, i powraca na recepcję przecinając główny ciąg komunikacyjny obiektu (strefa premium, w której koncentruje się zasadniczy ruch gości, również klasy VIP). Mimo istnienia zaplecza socjalnego recepcji (pomieszczenie przyległe do samej recepcji, z łatwą komunikacją) recepcjonista zajada swój posiłek w sposób widoczny przez każdą osobę, która pojawia się w strefie recepcji.
Nieobecność recepcjonisty trwa wg pomiarów regularnie (codziennie, mniej więcej o tej samej porze dnia) ok. 15-20 minut, w tym czasie odnotowano kilka (średnio od 3 do 7) osób, głównie gości, oczekujących na powrót recepcjonisty i udzielenia informacji, wydania kluczy czy innej pomocy leżącej w obowiązkach recepcji. Oczywiście, w trakcie nieobecności dzwonią telefony, i nikt nie przechwytuje rozmów przychodzących w celu ich obsłużenia. Nie ma informacji, czy kadra kierownicza wie o takiej sytuacji, a jeśli wie - to czy uznaje to za akceptowalny "standard obsługi" (cudzysłów celowo użyty).
I teraz pytanie zasadnicze:
Czy tego rodzaju działania recepcjonisty mogą być podstawą do wyciągnięcia konsekwencji służbowych (w rozumieniu kary dyscyplinarnej przewidzianej prawem pracy i regulaminem pracowniczym firmy) wobec samego recepcjonisty i/lub jego bezpośredniego przełożonego?Adam L. edytował(a) ten post dnia 04.12.12 o godzinie 15:48