Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Temat: Cyklady 2009

I już w sobotę wsiadamy na jacht i tym razem płyniemy z Aten na Kretę. oj będzie się działo.

A.
Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Temat: Cyklady 2009

aktualna pogoda na cykladach
http://www.poseidon.hcmr.gr/sailing_forecast.php?area_...
Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Temat: Cyklady 2009

Dzie I i II

25.07.2009 (dzień I)

Wylądowaliśmy w Atenach. Nowy port lotniczy niestety jest oddalony od porty, o godzinę drogi autobusem. Co nie było zbytnim pocieszeniem, zwłaszcza że początkowo myśleliśmy (wg informacji naszych znajomych), że wylądujemy na lotniku zaraz przy marinie. Ten port lotniczy niedawno został zamknięty. Na lotnisku czekała na nas już delegacja. Dzielnie trzymając w rękach nad głowami kartkę z wielkim napisem „FuBroNi Saling Team”. Szybkie rozeznanie w sytuacji, a dokładniej dopytanie się delegacji, jak na lotnisko i w przeciągu paru minut siedzieliśmy w autobusie X96, który dowiózł nas bezpośrednio do mariny.
Żar lał się z niebo. Parę set metrów, jakie z bagażami musieliśmy pokonać, by dotrzeć na nabrzeże nr 9, było jak gehenna. Pot lał się z nas, a my nie mieliśmy ani krzty wody.
Jacht stał prawie na końcu keji. Czternasto i pół metrowa Bavaria, właśnie był zlewana przez sprzątaczkę wodą. Co pozwoli nam szybko załadować plecaki pod pokład, który był już wysprzątany.
Szybko podzieliliśmy się na dwie grupy. Kapitan, Zastępca Kapitan i Pierwszy Oficer, zostali na pokąłdzie sprawdzając cały jacht. A reszta załogi ruszyła w poszukiwaniu marketu w którym należało zakupić wszystkie potrzebne rzeczy na rejs, wg wcześniej przygotowanej lity.
O ile wydawało się, że pod pokładem ucieka się od słońca, to zaduch jaki tam był, nie dawał możliwości spokojnego wykonywania czynności. Pot spływał po nas, a my czym prędzej staraliśmy się uciekać na zewnątrz, gdzie pomimo strasznego żaru dało się wytrzymać.
Jacht wybudowany w 2003 roku, niestety swoją świetność już dawno stracił. Ząb czasu, nadgryzł to co kiedyś mogło wydawać się ładne czy eleganckie. Pufy w messie, swój ciemno niebieski kolor dawno zamieniły na wyleniały błękit. W kingstonach (łazienkach), lustra zaczęły tracić swój spód. Sól i rdza wkradały się w każde niezabezpieczone miejsce jachtu. Trzeba jednak przyznać – 10 osób, spokojnie mieści się na tym jachcie i nie czuje się tego ścisku. Co np. na Bavarii 44, przy 9 osobowej załodze bywa już uciążliwe, a jacht jest tylko o 50cm krótszy.
Odbiór jacht trwał bardzo długo. Armator co chwilę odkrywał, jak to nazwał „Tajemnica jachtu”, które okazywały się rutynową albo czynnością którą należy na jachcie wykonać albo po prostu były małym defektem tej jednostki. Cały czas coś było poprawiane, czekaliśmy na Bikini (swego rodzaju daszek nad kokpitem).
I oficer dzielnie z Kapitan nałożyli maski, płetwy i nurkowali sprawdzając czy przypadkiem pod jachtem nie ma jakiś małych ukrytych defektów. To nurkowanie było o wiele przyjemniejsze od nurkowana kwietniu, kiedy to woda miała 17st. Teraz w wodzie z przyjemnością spędziliśmy naście minut oglądając mocno nadszarpnięte dno. Farba ochronna niewielkimi płatami schodziła z poszycia jachtu. Drobne rysy i zadrapania były na porządku dzienym.
W sumie około godziny 20 jacht był odebrany, jedzenie zaształowane, a załoga udała się na kolację do jednego z lokalnych barów, gdzie wśród ateńskich domów zjadła przysmaki lokalnej kuchni.
2300 ruszamy. Mamy przed sobą 200Mm do Chani, jednego z portów Krety. Wiatr nam nie sprzyja. Generalnie to nie zamierza chyba wiać. Tak też przez pierwsze godziny płyniemy cały czas na silniku. Ateny powoli znikają za nami, jednak jeszcze o 3am, cały czas widać kolorowe światełka stolicy Grecji.
Noc nieobyła się bez niespodzianek. O ile przez pierwsze godziny rejs przebiegał spokojnie, o tyle nagle nieoczekiwanie głębokość z 130metrów spadła do metrów pięciu. Co wzbudziło nasze podejrzenia. Sonda nie dawała jednoznacznych odczytów i przez blisko 30 minut staliśmy w miejscu starając się wybadać czy rzeczywiście jest tak płytko, czy sonda po prostu zaczęła świrować.
Zwykle jest tak że sondy pokazują mrugając napisem DEPTH że niestety ale już nie łapie tej głębokości. Tutaj było to różnie. Raz mrugało raz nie. W końcu po sprawdzeniu map uznaliśmy, że sonda rzeczywiście świruje i pierwsze odczyty, z tak dużej głębokości nie są przez nią odnotowywane jako „brak zasięgu”.
0300 – nadal płyniemy na silniku. Wiatru - zero. Kurs 180, pozycja 37’ 36.212N, 023’41.120E

26.07.2009 Dzień II
Rano nadal płynęliśmy na silniku. Woda jest jak lustro. Wieje nadal całe nic. Śniadanie na pokładzie i dopiero o 1030 postawiliśmy żagle. Na południu zaczęła rysować się niewielka wyspa Falkoniera, na której chcieliśmy stanąć na chwilę na kotwicy i zanurkować przy brzegu.
Zanim dotarliśmy do wyspy, żar szybko poddał nam pomysł na pływanie za jachtem na cumach i pontonie. Co okazało się rewelacyjną alternatywą na obniżenie temperatury ciała i małe orzeźwienie. Przy okazji można było skosztować smaku morskiej słonej wody w ilościach bez ograniczeń.
Wiatr powoli coraz bardziej zmagał się. Znaleźliśmy miła zatoczkę wśród skał. Z początku myśleliśmy że kotwica nie będzie trzymała. Nawet specjalnie założyliśmy maski i płetwy by sprawdzić czy jacht nie spłynie na brzeg, który był od nas około 100metrów. 50 metrów łańcucha solidnie trzymało jacht nawet na wietrze, który zawijał się do zatoczki i tworzyła małe fale.
W zatoczce, której głębokość wynosiła 13 metrów, było widać, całe dno. Przy brzegu pod małym nawisem była mała jaskinia. Do której staraliśmy się wpłynąć. Dopiero drugie podejście udało się i jaskinia okazała się na tyle mała, że bez większego problemu można było obejrzeć jej wnętrze, z małymi rybkami, które kręciły się pod nami.
Spontaniczny pomysł zwodowania pontonu i przyczepienia do niego silnika, by część żeńska załogi przetransportować na skalisty brzeg, zakończył się holowaniem przez Maćka i Andrzeja. Niestety okazało się, że i ponton z silnikiem mają swój sekret. Silnik po prostu nie odpalał. A wiatr Martę, Elizę i Kapitana zniósł na brzeg.
Po ten małej przerwie ruszyliśmy dalej. Wiatr dochodził w szkwałach do 20 węzłów, a jacht na pełnych żaglach sunął z prędkością około 8 węzłów.
Niestety z czasem zaczął słabnąć i perspektywa szybkiego dotarcia do portu na krecie oddalała się z każdą chwilą.
Pomimo słabego wiatru, z północnego wschodu sunęły spore fale, które dawały się we znaki części załogi. Zaczęły się pierwsze objawy choroby morskiej. Obiad, którego przygotowanie przedłużyło się o około 2 godziny, dla niektórych okazał się być nie do końca najlepszych pomysłem. Popołudniowa i wieczorna sjesta, przygotowała załogę na kolejną „nockę”. Wieczorem wiatr zaczął się wzmagać. Dochodząc czasem nawet do 22 węzłów. Na noc zostawiliśmy tylko jeden żagiel – Genue. W prognozach zapowiadano dla południowej część Cyklad wiatr do 7B. na szczęście prognoza nie sprawdziła się. Ale i tak w nocy nadrobiliśmy dużą część straty z bezwietrznej pogody i rano kiedy na pokład wchodziła 4 wachta na horyzoncie zaczęły zarysowywać się pierwsze obrysu Krety. Wiatr od rana wzmagał się, tworząc coraz większe fale. Podejście do portu Chania (Kreta)okazało się nie najłatwiejszym zadaniem. Z jednej strony fale dochodzące do 1,5 metra, Z drugiej trudne podejście. Przy prawej stronie toru podejściowego zaraz za zieloną bojką farwateru z wody wystawały kamienie, a fala z morza wchodziła do portu.
Całe cumowanie przeszło sprawnie. Udało się znaleźć miejsce gdzie mogliśmy przycumować burtą i podpiąć się do prądu i wody (koszt 5euro). Co prawda coś za coś. W porównaniu do Chorwacji to taniocha, ale toalety na „narciarza”, a po pozostawiają też wiele do życzenia. Tak też część załogi skorzystała z publicznej toalety, a część kąpała się na pokładzie. Bardzo chwieliśmy uniknąć cumowania na kotwicy. Winda kotwiczna jest kolejnym sekretem naszego jachtu. Łańcuch ślizga się po mechanizmie do jej podnoszenia, i wciągnięcie jej na pokład zajmuje sporo czasu.
Teraz wykąpani, po 35 godzinach w morzu, 155 milach morskich, delektujemy się tutejszym chmielowym napojem i ruszamy w miasto.Adam W. edytował(a) ten post dnia 27.07.09 o godzinie 15:01

konto usunięte

Temat: Cyklady 2009

Czekamy na dalsze relacje;-)
pozdrowienia dla załogi :)

konto usunięte

Temat: Cyklady 2009

Joł!
Zapomniałem Ci powiedzieć, że sondy z reguły wariują powyżej 170m. Nam też na środku morza wyskakiwał alarm 3m i reset sondy nie wiele pomagał, sonda się gubi a przy braku sygnału odbitego od dna, można sobie załatwić całą nockę (co 2-3 minuty alarm).
Ale szybko osiągnęliście Kretę. Co zaś się tyczy Pontonu, to nasz Red Devil również nie odpalał a dodatkowo szybko nabierał wody.
Ania Orlińska

Ania Orlińska Wizażystka
www.ania-visage.com

Temat: Cyklady 2009

i standardowo, żałuję że mnie tam z Wami nie ma:) nawet tą chorobę morską jakoś bym przeżyła..:) przed następnym rejsem zmuście mnie żebym płynęła:)
ps. zdjęcia prosimy;)))
Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Temat: Cyklady 2009

Chania – małe portowe miasteczko położone w północno-zachodniej części Krety. Założone przez Wenecjan. Samo stare miasto, troszkę przypomina Wenecję. Jednak kiedy nie powiedziałoby się, że to ma przypominać Wenecję, to raczej trudno byłoby szybko domyślić się.
Po zejściu z jachtu, udaliśmy się do centrum portu. Długa promenada z licznymi restauracjami, kawiarniami, i sklepami z pamiątkami. Kiedy odchodzi się od portu, można na chwilę zgubić się wśród małych uliczek, gdzie wśród kamieniczek i domów ukryte są restauracje, tawerny i sklepiki. W ciągu godziny można obejść całe stare miasto.
My zdecydowaliśmy się na małą przerwę w jednej z portowych restauracji. Zestawy zamawiane przez nas obfitowały w sałatki greckie, kebaby, ślimaki, ośmiornice czy kalmary. Oczywiście nie mogliśmy odmówić sobie białego wina podanego w karafce.
Kiedy już zakończyliśmy Pani podała każdemu z nas duży koktajl owocowy.
Część z nas niestety padła po tej uczcie i udała się na jacht, by odespać ostatnie dwie noce w morzu, reszta ruszyła w dalsze zwiedzanie miasta.
Po południu, po nabyciu lokalnego wina, udaliśmy się na falochron, gdzie przy zachodzącym słońcu, rozprawialiśmy o morskich przygodach i planach na kolejne dni rejsu.
Dzień został zakończony w portowej tawernie, gdzie pod drzewem przy dużym stole, zajadaliśmy się miejscowymi owocami morza, podanymi na wielkich półmisach. A w tle grali i śpiewali dwaj grecy, na gitarze i mandolinie.
Mieliśmy wypłynąć z rana. Kolejnym punktem rejsu była Santorini. Po analizie map, okazało się, że na drodze mamy małe skupisko wysp, a mamy które posiadamy nie podają szczegółowych danych o nich. Co w perspektywie podejścia do Santorini w nocy, mogło sprawić trochę problemu. Dlatego Kapitan podjął decyzję o opóźnieniu wyjścia z Chanii, nabyciu szczegółowych map i krótkim szkoleniu dla załogi z cumowania z odbijania od brzegu z manewrami w porcie.
W końcu port opuściliśmy o 11:00 czasu lokalnego. Kurs na Santorini. Na morzu wiatr powoli rozwiewał się a fale powoli rosły. Kiedy postawiliśmy wszystkie żagle część załogi zaległa na pokładzie, część po podkładem starając się nie myśleć o dość nie przyjemnym kołysaniu.
Noc zapowiadała się ciekawie. Wiatr nie cichł, a fale cały czas rosły. Około 18:00, wiatr wzmógł się do 6B. Przygotowanie kolacji było nie lada wyzwaniem. Jacht tańczył na 2 metrowych falach, co chwilę zmieniając swoje położenia. Wachta kambuzowa od czasu do czasu przygotowując posiłek podrywał się do góry, lewitując w kambuzie.
Niestety dla części załogi przygotowana potrawka była szybko zwrócona Neptunowi.
Przed północą wiatr zaczął przybierać na sile i z każdą godziną ubywało nam żagli, które sukcesywnie refowaliśmy. W efekcie pozostawiając tylko 1/2 Genui, i 1/2 Grota. Niekiedy fale osiągały 3 metry, co raz wdzierając się na pokład i zalewając kokpit i messę.
27.07.2009 (Dzien III)
Tą noc chyba wszyscy dobrze zapamiętają, bo mało kto zmrużył oko. W końcu o 05:00, weszliśmy do zatoki i skierowaliśmy się w stronę Thira, gdzie był osłonięty port. Na brzegu, na wierzchołkach gór, które wyrastały z wody na 300 metrów, majaczyły światła stolicy wyspy.
Port w Thira, to nie za duża betonowa keja do które co chwilę za dnia dobijają turystyczne statki. O tym przekonaliśmy się już o 8 rano. Kiedy to jachtem, który stał prawą burtą do brzegu, zaczęło niemiłosiernie rzucać. Wywoływały to fale przepływających statków oraz podnoszone przez silny fale. Cumy zaczęły puszczać i przecierać się. Musieliśmy szybko ewakuować się z tego portu i przepłynąć do mariny na południu wyspy, czyli około 1,5 godziny drogi od Thiry drogą morską.
Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Temat: Cyklady 2009

ciag dalszy dnia 27.07.2009 i innych

W mały porcie na poludniu wyspy, wzielismy sie za czyszczenie zęz, ktore byly w duzej czesci zalane woda. w sumie wylalismy 3 wiadra wody. male sprzatanie po sniadaniu i zbiorka na plaze. urodzinowy krokodyl oczywiscie obowiazkowo poszedl z nami.
plaza kamienista, woda lekko zemetniala, ale mozna bylo poplywac troche z krokodylem i ponurkowac. a kto chcial zalegl na goracych kamieniach i uskutecznial akcje Heban.
zbyt dlugo jednak nie wytrzymalismy na plazy i przenieslismy sie do malej rodzinnej tawerny gdzie pod baldachimem z trzciny zjedlismy rodzinny obiad.
i tym razem nocne plywanie nas wykonczylo, i musielismy przed wyruszeniem do Thiry, uciac lekka drzemke. a co za tym idzie nasze wybieranie sie na zwiedzanie mocno odwleklo sie w czasie.
w koncu wyladowalimy na przystanku autobusowym, zgodnie podpowiedzia miejsowego mieszkanca, znalezlismy punkt w kotrym zbierali sie Japonczycy i inni turyscie, ktorzy czekali na ten sam autobus.
lokalny transport lekko nas zaskoczyl. autobus krazyl po okolicy, tak jak by do stolicy wysypy nie chcial dojechac. w miedzy czasie wywiazala sie mala grecka awantura, w ktorej nie zabardzo wiedzielismy o co chodzi.
kied w koncu dojechalismy po okolo godzinie, wysiadajac z autobusu Kapitan zorientowal sie ze niestety ale ktos pozbawil go telefonu. pomimo poszukiwan, nie udalo sie go odnalezc.
Thira - stolica wyspy. oblegana przez miliony turystycznej stonki, lekko nas rozczarowala. wyraznie mozna zaobserowac nastawienia calego miasta na to by jak najwiecej wyciagnac z przybywajacych turystow. kazy jeden sklep, restauracja czy bar, serwuja tylko produktu ktore mozna zabrac do domu, lub zaplacic za nie frycowe, za to ze jest sie na Santorinii.
szwedanie po uliczkach bylo dla nas bardziej meczace niz przypuszczalismy i stosunkowo szybko ucieklismy z miasta, wynajmujac lokalne taxi. za 20 euro dojechalismy z rajdowymi kierowcami do naszego portu, pokonujac zakrety, ciagle linnie i skrzyzowania w imponujacym tempie.
w porcie nabylismy arbuza, 2 litry lokalnego wina i zasiedlismy przy swiecach na pokladzie naszego jachtu.
niestety wino dosc szybko sie skonczylo i musielismy wspomagac sie naszymi zapasami. Gorzka Zoladkowa RULES.
30.07.2009
wczesnie rano (09:00) ruszylismy dalej. a dokladnie na nurkowanie przy kraterze Santorinii, gdzie spedzilismy pare godzin. w czasie naszych podwodnych eksploracji znalezlismy dwie wielkie muszle slimakow. kazda jedna miala 30 centymetrow. nasza kuchnia nie przewidywala takich rarytasow, a co za tym idzie slimaki byly niezwykle szczesliwe :)
Po opuszczeniu zatoczki ruszylismy na polnoc w strone wyjsca na morze. wiatr i tym razem wzmagal sie. wiejac co chwile 35 - 40 wezlow (do 8B).
Po opuszczeniu Santorini, fale na pelnym morzu byly jeszcze wieksze, a wiatr nie zmalal. szybko podjelismy decyzje o zawroceniu i skryciu sie pod klifem miasta Ia Santorini, w polnocnej czesci wyspy.
tutaj stanelismy na boi, zaraz nad wielkim podwodnym urwiskiem. kto chcial i tym razem nurkowal. dno bylo bardzie urozmaicone niz przy wulkanie. mozna bylo znalesc jezowce, mureny i pywac wsrod lawic ryb, ktore z checia podplywaly do nas kiedy karmilismy je rozmaitosciami z naszej kuchni.
Ia - male malownicze miasteczko. nie oblegane przez turystow. zachowalo swoj naturalny klimat. mozna spokojnie zaszyc sie wsrod malych uliczek, czy zasiasc na tarasie, z wiokiem na bialo niebieskie domki, i panorame calej wyspy.
by jednak dotrzec do miasteczke, trzeba pokonac kreta mala drozke, uwazajac na miny jakie pozostawiaja po sobie muly, ktore za 5 euro moga wwiezc cie na gore. my bylismy twardzi i w upale sami wspielismy sie na gore.
teraz piszac te slowa, sprawdzamy prognoze. na wieczor wiatr ucichnie, a my ruszymy na zachod w strone zachodzacego slonca i kolejnych wysp.
Katarzyna Kujawowicz

Katarzyna Kujawowicz Analityk ds. Jakości

Temat: Cyklady 2009

"niekiedy fale osiągały 3 metry, co raz wdzierając się na pokład i zalewając kokpit ..."

o to to ja rozumiem :)
zupełnie jak po drodze do Triestu?
Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Temat: Cyklady 2009

30.07.2009
Wieczorem wiatr ucichł. Mogliśmy ruszyć dalej. Przed wyjściem z boi na rufie był wyczuwalny mocny zapach gazu. W skrzynce z butlą gazową, stężenie jego mogło zamroczyć. Z początku nie wiedzieliśmy gdzie jest przeciek. Szybka akcja z płynem do mycia i odkryliśmy przeciek. Pękł wężyk doprowadzający gaz z butli do instalacji. Ducktape, lekarstwem na wiele usterek. Zakleiliśmy przeciek i ruszyliśmy.
Przy wyjściu z wysp i wiatr nadal mocno wiał, a fale osiągały prawie dwa metry. Jednak z każdą milą wiatr cichł. Kurs ustawiliśmy na wyspę Folegandros, gdzie chcieliśmy skryć się na noc, przed kolejnym skokiem na Naxos.
W czasie drogi odkryliśmy, że tylnie światło nawigacyjne niestety nam nie działa. A zapasowej żarówki nie mamy. Prostym i szybkim rozwiązaniem okazała się czołówka, którą zamontowaliśmy na rufie.
Reszta nocy do wejścia portu, to na przemian silniejszy i słabszy wiatr. Nasz wskaźnik pomiaru wiatru też odmówił współpracy. Wiatr mierzyliśmy na nasze wyczucie.
Po tygodniu mamy już wielką listę sekretów jachtu, ale one powili zaczynają nam przeszkadzać w podróży. Jutro będziemy dzwonić do właściciela by naprawił wszystkie usterki.
Podejście do Folegandros, to taniec między skałami. Druga wacht a za sterami, z-ca Kapitana i Kapitan.
Najpierw wyznaczyliśmy tor podejściowy, złożony z paru waypoint-ów, granicznych toru i kursów. Następnie punkt po punkcie realizowaliśmy założony plan. Załogant nawigujący co 15 minut sprawdzał naszą pozycję i przekazywał do wachty na pokładzie.
W czasie podejścia wiatr znacznie przybrał na sile. Jacht nurkował dziobem w kolejne fale, rozbijając je i tworząc wielkie wodne wąsy.
W ostatniej fazie podejścia należało ustawić jacht kurem 270 na latarnię i wypatrywać po lewej burcie dwóch małych skalnych wysepek, by w odległości paru kabli odbić w lewo między nie, a falochron i już spokojnie wejść do portu.
Udało się. W porcie stały dwa inne jachty na kotwicach. My jednak ze względu na duży wiatr zdecydowaliśmy się na podejście do keji, która była wolna. Szybko jednak uciekliśmy z stamtąd, bo fale wchodziły do portu, i jacht i tym razem tańczył w górę i w dół. A dodatkowo ludzie powiedzieli że w nocy przyjdzie prom i będziemy przeszkadzali tym miejscu.
Odeszliśmy od keji i rzuciliśmy kotwicę. Mieliśmy jednak wątpliwości co do czy dobrze nas trzyma. Wachta kotwiczna co chwilę sprawdzała naszą pozycję na rozrysowanej małej mapce z współrzędnymi. W ciągu nocy jacht przesunął się o kilkanaście metrów, ale bez jakiegoś większego zagrożenia dla jachtu.
Rano chcieliśmy zatankować wodę, która skończyła się. Dwa sąsiednie jachty, chwilę przed nami przybiły do keji i zaczęły tankować wodę, zmuszając nas do czekania w porcie, kręcąc się w kółko. Bo kiedy chcieliśmy podejść do keji, poproszono nas o poczekanie 20 minut.
Ten czas przedłużył się do prawie godziny, bo załogi zaczęły myć się na jachtach.
W końcu udało się pobrać wodę i ruszyć. Na morzu wiało 5-6B. to jednak z naszej oceny, bo oczywiście pomiar wiatru nadal nie działał. Obraliśmy kurs na Naxos. Wiatr cichł i wzmagał się. Cały czas wiejąc z kierunku północy, co dla nas oznaczało małe halsowanie.
Cała załoga zaległa na pokładzie, i na nawietrznej burcie. Pod wieczór wiatr zaczął przybierać na sile. W końcu przybrał na takiej sile, że zdecydowaliśmy się na zrzucenie żagli. Niestety paten rollera grota zablokował się i musieliśmy zrzucić grota ręcznie. Wiało już około 7-8B. zadanie okazało się nie lada wyzwaniem. 50 metrów grota, trzeba było odpiąć od stałych elementów i wciągnąć do messy.
Kiedy pracowaliśmy na pokładzie, z fal zaczęły wyskakiwać delfiny i pływać wokół nas. Akurat w takim momencie. Nurkowały nam przed dziobem. Bawiły się na falach, wyskakując z załamujących się fal.
Do Naxos pozostało 20 Mil. Wiatr w pewnym momencie tak przybrał na sile, że trudno było utrzymać kurs, a woda lała się litrami po pokładzie. Dziób wyskakiwał na kilka metrów w górę nad wodę. Na pokładzie zostały tylko dwie osoby, reszta zaległa w messie, przykryta kocami i spała wokół żagla który leżał na stoliku w messie.
Po paru godzinach, wiatr ucichał, i wpłynęliśmy o 23 do portu. Cały messowy przytułek podniósł się i w godzinę po kąpieli ruszyliśmy w miasto, gdzie w małej greckiej restauracji zasiedliśmy delektując się późną kolacją.
Jutro zwiedzanie i ruszamy na Paros, gdzie chcemy naprawić roller i inne sekrety, które w czasie rejsu jacht nam ujawnił.
Katarzyna Kujawowicz

Katarzyna Kujawowicz Analityk ds. Jakości

Temat: Cyklady 2009

Co Wy macie za gruchota???
Adaś dla nas nie wypożyczaj takiego g****. Ja wiem że przygody itd ale miej litość:)

pozdrawiam dzielna załogęKatarzyna Kujawowicz edytował(a) ten post dnia 03.08.09 o godzinie 10:51
Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Temat: Cyklady 2009

Naxos – główny port wyspy. Promy co chwilę tutaj przywożą rzesze turystów, który jak stonka wysypują się po opuszczeniu włazu, a następnie wlewają opuszczając wyspę.
Wieczorem ruszyliśmy w miasto. Wzdłuż nabrzeża ciągną się kawiarenki, knajpy, restauracje i dyskoteki. My zaszyliśmy się między portowymi kamieniczkami, gdzie znaleźliśmy mała knajpkę. Zasiedliśmy w małej lokalnej knajpce i gdzie przy długim stole nakrytym papierowymi serwetami wino wznieśliśmy w górę, za kolejne wyjścia i wejścia do portów.
Czas płynął nam błogo. Pani właścicielka ochoczo donosiła nam kolejne karafki wina, od czasu do czasu zagadując nas.
Kiedy skończyliśmy ruszyliśmy dalej w miasto. Jednak kole godziny 2, port cichł. Kolejne miejsca zamykały się a ludzie znikali. Trudno było nawet znaleźć sklep z czymś na wynos. Cóż na pokładzie też można zasiąść…
Rano, jak codziennie słońce szybko wygnało nas spod pokładu, na zwiedzanie. Jednak zaraz przed tym jak mieliśmy wyjść, nasza uwaga skupiła się na jachcie, który w czasie manewru podchodzenia do keji i zrzucania kotwicy, popełnił błąd i znalazł się na skałach, które były po przeciwnej stronie naszej keji. Kapitan szybko zarządził przygotowania do wszczęcia pomocy. Na ratunek pierwszy wyszedł jednak dużo większy motorowy kuter, którego silnik w porównaniu z naszym bez większego problemu poradził sobie z wyciagnięciem jachtu ze skał. Wyraźnie było widać, jak podczas tego manewru wyciągania ze skał, łamie się płetwa sterowa, a kil będzie wymagał gruntownego remontu. Jacht już z asystą przy burcie ratującej go jednostki, stanął w porcie. My odwołaliśmy alarm i zastanawiając się jak do tego doszło ruszyliśmy zwiedzać Naxos.
Główną atrakcją była brama świątyni, która nie powstała. Stojąca na cyplu przy wejściu do portu, górowała nad portem. Następnie zaszyliśmy się w portowych uliczkach. Małe, urokliwe i wąskie uliczki wiły się wzdłuż portu. Czasem jakieś sklepy, czasem restauracje. Zgubić się było trudno, a i daleko nie zaszliśmy, bo port mały.
Jeszcze kilka fotek, loty na orzeźwienie i zrzuciliśmy cumy z keji ruszając na Poros do portu Paroikias.

Zaraz po wyjściu z portu fale zaczęły wdzierać się na pokład, gdzie został tylko Kapitan i jego zastępca. Sporadycznie ktoś wychylił się, ryzykując prysznic, który przelatywał przez jacht do chwilę. Fale rozbijały się o burtę, wylatując nad nią, a następnie wiatr o sile 7-9B (trudno oszacować, bo wskaźnik nie działa), szybko zdmuchiwał je w stronę kokpitu.
Po 3 godzinach weszliśmy do zatoki. Wiatr lekko ucichł, ale nadal wiał mocno. W porcie miejsc było mało. Część wewnętrzna portu osłonięta od wiatru z cumami była załadowana. Pozostała tylko część keji nie osłonięta od wiatru, gdzie stoją rufa po nabrzeża, wcześniej należało zrzucić kotwicę. Kapitan, nie był zbytnio zadowolony. Szczególnie, że nasza winda kotwiczna różnie pracowała. Po znalezieniu miejsca, rozpoczęliśmy manewr. By uniknąć problemów przy wpływaniu rufą, jacht nabrał dużej prędkości. Kotwica poszła w dół. Na parę metrów przed keja jacht nagle wyhamował i zatrzymał się. Okazało się, że machnęliśmy się dokładnie o 4 metry w momencie zrzucenia kotwicy. Poszła za wcześnie i skończył się łańcuch. Lekkie rozczarowanie załogi, ale i załóg innych jachtów, które obserwowały cały manewr. Szybka powtórka manewru i tym razem idealnie wykonaliśmy podejście.
Na keji czekał na nas już zespół serwisantów, który szybko zabrał się za naprawianie usterek, jakie do tej pory wykryliśmy. Po paru godzinach prac, odzyskaliśmy grota, tylnie światło burtowe i silnik pontonowy. Niestety wskaźnik wiatru okazał się zbyt wielkim wyzwaniem, szczególnie że trzeba było sprowadzać specjalny element do niego.
Wieczór, i tym razem na mieście. Miasteczko portowe to labirynt uliczek, gdzie nie jest trudno zgubić się o czym szybko się przekonaliśmy. Zanim jednak doszło do tego punktem otwierającym szwendanie po porcie była piękna cerkiew.
W porównaniu z głośnym Naxos, tutaj pomimo dużej ilości ludzi, nie dało się wyczuć natłoku, a wyjątkowy portowy klimat. Ludzie przechodzili ze sklepu do sklepu, lub zasiadali w knajpce w środku jednego z domów, pośród drzew, które z dnia dają schronienie przed nieubłaganym słońcem. Miejsce godne polecenia, jako miejsce gdzie można poczuć klimat greckich wysp i nie przepychać się pomiędzy zalewającą ulice turystyczną stonką.
Po szybkim frappe i gyrosie, zasiedliśmy na naszym jachcie. Przy rozdmuchiwanym świetle świec – arbuz, winko i piwko… a i krokodyl Dyzio bawił się z nami :)
Eliza F.

Eliza F. Dyr. Zarządzający
Instytut Promocji
Marki Group, Ekspert
...

Temat: Cyklady 2009

no i to nie był jeszcze koniec ;)
Dyzio następnej nocy bawił się równie dobrze ;)

A wyspa Poros nazywa się teraz Pornos ;)

konto usunięte

Temat: Cyklady 2009

oj Elizka, rozmarzyłam się ...
nie ma to jak spacer z Krokodylem...
Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Temat: Cyklady 2009

Nad ranem ruszyliśmy dalej. Tym razem w stronę wyspy Kythnos . pierwsze mile nie były łatwe. Musieliśmy szybko wyjść z podejścia do zatoki, a co chwilę jakiś prom a to wpływał a to wypływał z portu. Dodatkowo na naszej drodze stanęła mała wyspa z latarnią, od której na południowy wschód rozciągała się mała rafa. Dodatkowo wiał silny wiatr, coś kole 5-6B. na oko, bo przyrząd do pomiaru wiatru nadal nie działał. Tak tez na zrefowanych żaglach, halsowaliśmy się trochę na północ, by w końcu odbić na zachód. Paros z czasem zaczął znikać nam z oczu. Po paru godzinach wokół nas rozciągało się tylko morze. Lekka mgiełka, jaka cały czas unosi się nad morze w Grecji, skutecznie ograniczała widoczność do 8-10 mil. Ta sama mgiełka, wieczorem osiadała na wszystkim tworząc solna rosę, która dawała poczucie ciągłej lepkości i spocenia. Nawet w nocy.
Wiatr, a co cichł, a to wzmagał się. Raz pędziliśmy przy zrefowanych żaglach, za chwilę rozkładaliśmy wszystkie żagle. Żeby za chwilę znowu je zwijać. Późnym popołudniem Kapitan wyszedł na pokład. Zastępca Kapitana zarządził znowu refowanie. Jacht, znowu zaczął się mocno giąć pod północnym wiatrem. W czasie refowania, nagle mechanizm do rolowania Grota, znowu nie działał. Zwijał żagiel, ale nie blokował się. Kapitan, lekko podirytowany wadliwym mechanizmem, zarządził zrzucenie grota i rozwinięcie całej genui. Jacht odpadł od wiatru, zbaczając z kursu na wiatr. Kapitan dłuższą chwilę stał przy wantach. A to zerkał na mechanizm, a to wpatrywał się w morze. Nagle spytał się pierwszego, w którą stronę kręcił korbą w czasie zwijania grota. Pierwszy odpowiedział, że za bardzo nie pamięta. Ale w tą żeby się zwinęło. Okazało się, że nie dziwne że mechanizm nie chciał działać. Grot został zwinięty w drugą stronę, a co za tym idzie, roller nie mógł się automatycznie zablokować. Po ustaleniu gdzie powstał błąd, znowu zmieniliśmy proporcje żagli – ½ grota i ½ genui, i znowu poszliśmy bardziej na wiatr. Przed nami była już wyspa Kythnos. Nasz port przeznaczenia to Luotra. Mały osłonięty port, na północy wyspy. Podejście było łatwe. Duża szeroka zatoka z dwiema latarniami i zieloną latarnią główki portu. Jednak znalezienie właśnie tej zielonej latarni, zajęło nam najwięcej czasu. Uparcie zlewała się nam ze światłami portu. A to ją widzieliśmy, a to chowała się w nim. W końcu było ją widać na tyle dobrze, że podejście było już łatwe. Chcieliśmy stanąć do brzegu longside. Takjak zwykle. Port z daleka wydawał się duży, a na mapach miejsc dla jachtów było sporo.
Powoli światła zaczęły odkrywać zarysy domów, widzieliśmy już cały falochron. Gdzieś zauważyliśmy pierw jeden maszt, a następnie kolejny, jeszcze jeden, aż w niedalekiej odległości już od samego portu wyrósł nam las masztów. Jachty stały na zewnętrznym pirsie poru, ustawione longside, jeden przy drugim, a do nich, przylepione były kolejne jachty. Po jeden, dwa. W środku porty, też nie było już miejsce. Wydawało się, że cały dzień żeglugi doprowadził nas do portu gdzie nie ma jak stanąć. W końcu stanęliśmy jako trzeci jacht, przylepiając się do dwóch innych. Rzuciliśmy cumy na sąsiedni jacht, oraz długie bresty na keję. By dostać się na nią, gościnnie deptaliśmy po dwóch innych jachtach. Niestety do prądu i do wody nie mieliśmy dostępu. Sąsiedni jacht, dyskretnie odgrażał się, że z rana będziemy musieli ich wypuścić. My planowaliśmy wyjść w morze około 12.
Już odświeżeni i pachnący, ruszyliśmy podbijać port. Mała wioska portowa, skupiona wokół portu, z paroma restauracjami i kawiarniami, których ogródki schodziły na plażę, kończyła się dosłownie 200 metrów od portu. Zasiedlimy w jednym z lokalnych lokali i zamówiliśmy gyrosa. O 24 miasto już kładło się spać. Tylko jedna knajpa, do późnego wieczora była otwarta, a muzyka disco wylewała się na plażę i port. Niestety, parkietu nie stwierdzono.
Po uczcie część załogi zasiadła w kokpicie, część położyła się spać.
Adam Wiśniewski

Adam Wiśniewski Kierownik projektów

Temat: Cyklady 2009

Rano każdy robił co chciał. Jedni leniuchowali na pokładzie, inni czytali książki, zapaleńcy zwiedzali port  jeszcze inni snurkowali na drugim brzegu. Jak się okazało to wczesne przestawianie to była mała ściema. Jachty koło nas do 9 rano nawet nie obudziły się. Za to inne jednostki z rana wyszły w morzę, zwalniając część keji, co oczywiście postanowiliśmy wykorzystać. Podczas ćwiczeń przybijania do keji, gdzie Kapitan stał z boku i niczego nie dotykał, udało nam się przestawić lekko jedną nabrzeżna lampkę i wjechać dziobem w budkę z prądem. Jacht nie ucierpiał, a w sumie szkody na brzegu były niewielkie. Jednak tak duży jacht, nie słucha się tak, jak mniejsze jednostki. A ćwiczenia zawsze się przydają.
Po zwiedzeniu całego miasteczka z opuszczonym straszącym hotelem, zlokalizowaliśmy szkołę nurkową. Za dzień pod wodą zażyczyli sobie 70eiro. Było już prawie południe i trochę mało czasu na zabawę w duże nurkowanie. Za to okazało się, że niedaleko od portu są małe zatoczki, gdzie można stanąć na kotwicy i ponurkować tylko z rurką. Niewiele zastanawiając się, przestawiliśmy jacht do pobliskiej zatoczki. Mała malownicza senna zatoczka wśród skał, przy brzegu miała malownicze podwodne skały i bujną roślinność z różnymi rybami. Jacht dostojnie stał na środku zatoczki, a my a to w wodzie z rurkami, a to na pokładzie kontynuując akcję heban.
Kolejny port jaki mieliśmy przed sobą to był Poros. Oddalona o 50 mil mała wyspa niedaleko Aten. Dla nas idealnie położona, blisko Aten i do tego można do niej dopłynąć półwiatrem i baksztagiem. Czyli szybko bez bujania. I rzeczywiście jacht pruł niewielkie fale, pozostawiając za sobą szybko oddalając się smugę kilwatera. Już snuliśmy wizje jak szybko dopłyniemy, 6, może nawet 5 godzin i jesteśmy w porcie. Czyli na wieczór. A jutro rano ruszymy powoli w stronę Aten. Jednak pod wieczór wiatr powoli słabł. Aż w końcu w ogóle, ktoś go wyłączył. na chwile ktoś go włączył, i zaczął wiać od południa, po raz pierwszy w czasie rejsu. I wypchnął nas na północ, a od 2 do 5 pozycja nasza na mapie nie zmieniała się. Staliśmy w miejscu. Ani w lewo, ani w prawo, czy w tył czy do przodu.
Załoga a to zalegała na pokładzie, a to spała pod pokładem.
Gdzieś w środku dnia, trzeci oficer zameldował brak dziobowego światła burtowego. Czyżby kolejny sekret? Niestety, tak. Ono też padło. Raz się włączało raz gasło. Zapaliliśmy dodatkowe światło na maszcie, tak by inne jednostki widziały nas od dziobu. Do świtu zostało kilka godzin, dlatego bacznie obserwowaliśmy morze, by w razie czego szybko reagować. Do rana jednak nic się nie działo. Szlak żeglowny, jeszcze wieczorem zostawiliśmy za sobą. A przed nami widać było tylko port przeznaczenia.
Rano załogę obudziły delfiny. A tak naprawdę wachta, która je dostrzegła. Przed dobre kilka minut pływały wokół nas, przepływając, a to przy burcie, a to pod jachtem. Poranna bryza, lekko podepchnęła nas do Poros. Około 10, weszliśmy do cieśniny między wyspą, a stałym lądem. Tutaj, dla odmiany wyspa była zielona. Jak by nie grecka. Drzewa oblepiały ją od brzegu po same szczyty. Cieśnina wiła się, i powoli doprowadziła nad do miasteczka Poros. Gdzie wzdłuż nabrzeża, domki z kawiarenkami na brzegu, jak by czekały na żeglarzy, którzy schodzili ze swoich jachtów zacumowanych rufami zaraz przed nimi. Nad miasteczkiem górowała biała zegarowa wieża...
Eliza F.

Eliza F. Dyr. Zarządzający
Instytut Promocji
Marki Group, Ekspert
...

Temat: Cyklady 2009

Dobra Adaś,
teraz wyprowadź Krokodyla ;)

Gdyby potrzebwał jeszcze atrakcji - my z Anią go przygarniemy :)

Następna dyskusja:

5,01% w wyborach a.d. 2009?




Wyślij zaproszenie do