chyba każdy miał trudne początki ;)
Ja pierwsze podejście do biegania zrobiłem w sierpniu zeszłego roku. Jako, że miał to być wysiłek dający upływ złej energii to pobiegłem do lasu, na dzień dobry 1km płaskiego i potem 1,5km sporego podbiegu. Oczywiście nie dałem rady biec cały czas, wiec był to trucht przeplatany z marszem. Padał deszcz, a ja po tych 2,5km myślałem, że zejdę (nie z górki z powrotem, tylko na zawał ;) )
Nie poddałem się i pobiegłem dalej w las, trochę się zgubiłem i w sumie mi wyszło 7km. Nogi mnie napier.. bolały znaczy się 2 dni. Chodzić nie mogłem. I stwierdziłem, ze jednak biegać nie będę i zostanę przy rowerze (w zeszłym sezonie przejechałem chyba 3,5 tys km)
No ale w lutym w tym roku zrobiłem drugie podejście do biegania - zaczynałem od 5km na bieżni mechanicznej potem dosyć szybko dystans wzrósł do 7-10km, zaczęło się bieganie na dworzu. Potem w maju pierwsze zawody na 10km (a na dobicie 2 godziny po biegu zawody kolarskie, kryterium uliczne 25km), a za miesiąc pierwszy półmaraton już zapisany i zapłacony ;).
W międzyczasie dodatkowo przejechałem 1700km rowerem robiąc treningi po 60-100km za jednym razem. A za pół godziny lekcja pływania na basenie, mam pół roku na naukę :)
Obecnie ten podbieg znany z mojego pierwszego biegania robię sobie spokojnie na "rozgrzewkę" przed 10km biegania po lesie.