Biegłem trzeci mój maraton i mimo, że poprawiłem życiówkę o 36 minut jakoś zero satysfakcji po tym starcie. Pierwszy maraton przebiegłem w listopadzie 2012 przygotowując się do niego 1,5 miesiąca z czasem 4:40. Wcześniej nie pokonałem nigdy dystansu większego niż 10km. Drugi maraton był w Lublinie, więc o życiówce można było zapomnieć. Pod Warszawę przygotowywałem się sumiennie do początku września i byłem pewny dużo lepszego czasu. Trzy tygodnie przed maratonem wpadłem na pomysł, aby zamiast kolejnego dłuższego wybiegania wystartować spontanicznie w Biegu 7 Dolin na 66 km. Dla mnie to było ponad 10 godzin walki z samym sobą, ale przebiegnięcie mety dało taką satysfakcję, że tęsknię za tym i szykuję się za rok na 100km. Po ostatnim starcie zauważyłem, że moje ciało potrzebuję dłuższego czasu na regenerację. Dziwna sprawa, bo odczuwałem podczas biegu minimalne przewyższenia, jakimi są osiedlowe progi zwalniające. Na 28km umysł całkiem
mi pofalował, bo gdy mijałem kibiców z dużą dżamba na której nikt tam zbytnio nie potrafił grać zatrzymałem się. Odebrałem instrument i rozpocząłem transowe mocne granie z 3 razy szybszym tempem rytmu. Dużo bym dał, aby samemu słyszeć taki doping podczas biegu. Tym samym rytmem dopingowałem kolegę z Radomia na 40km na Orlen Maraton. Wypadłem z transu biegu, a wpadłem w trans grania ( biegam od 1,5 roku, a na bębnach gram od 20 lat ). Nie słyszałem nawet znajomych, którzy mnie mijali i krzyczeli „ zostaw to i biegnij dalej”:) Po kilku minutach oddałem instrument i zacząłem biec dalej, choć było już zupełnie inaczej. Nogi troszkę odpoczęły. Jakąś energię też wsadziłem w te granie i przez kolejne 10km było naprawdę słabo. Według moich obliczeń 10km przed metą nie miałem już szans na złamanie 4h. Umysł podpowiadał, że po co masz się forsować i tak spokojnie będzie to twój najlepszy czas max 4:20 jak tylko będziesz już utrzymywał tempo truchtu. Poddałem się … Na 36km dopadł mnie kolega na rowerze z drużyny Vege Runners . Jego zadaniem był serwis, motywacja dla 20 biegaczy. Wiadomo skupiał się na początku na tych lepszych zawodnikach bo walczyliśmy o podium drużynowo ( nie udało się 4 miejsce). Jak już nasza „elita” była na mecie zawracał po kolejne osoby. Nigdy wcześniej nie dostałem takiego kopa i przez ostatnie 6km gnałem i udało mi się wyminąć znajomych, którzy wcześniej próbowali wybić mi temat bębnów podczas biegu. Nie wiem skąd ta adrenalina, ale nie pozwoliłem już chyba nikomu się minąć tylko gnałem do mety :). Niestety obudziłem się zbyt późno, bo do złamania 4 h zabrakło 4minut.
Ten post został edytowany przez Autora dnia 02.10.13 o godzinie 09:28