mimo że nie przebiegłem maratonu to jestem bardzo zadowolony. przygotowywałem się do MW prawie rok, planowałem wstępnie 3:15 ale w kiedyś w maju na treningu pobiegłem sobie lekko dystans maratonu w 3:17 i wtedy zmodyfikowałem wcześniejszy cel na poniżej 3:10.. niestety kontuzje trudno jest zaplanować, w sierpniu stłukłem sobie żebra i musiałem odpuścić całkowicie trening siłowy + core, na początku września kolejna kontuzja, praktycznie cały wrzesień bez biegania więc szanse na łamanie 3:10 spadły do zera, ale nie należę do osób które tak łatwo się poddają i gdy mają kontuzję to wylegują się w łóżku.. więc zdecydowałem że biegnę z nastawieniem 'co będzie to będzie', planowałem najpierw biec lekko (po 4'44) tyle km ile dam radę.. ale na starcie ustawiłem się przy balonikach na 3:10 (z Pawłem) i postanowiłem biec w ich okolicy jak długo się da. pierwsze 5 km koło baloników to był praktycznie spacerek choć z lekkim bólem kostki, rozgrzałem się na tyle że mogłem włączyć wyższy bieg i kolejne ponad 20 km biec sporo przed nimi (średnie tempo 4'25/min).. pogoda super, trasa przyjemna, pohukiwanie w tunelu :) sporo kibiców, ból się nie zwiększał, przez długi kawałek biegliśmy równo z 3 kolegami i było całkiem ok, po Łazienkach dogoniła mnie Ewa na rowerze i i przez kilka KM wspierała choć nie byłem zbytnio rozmowny :) na 18-ym mignęła mi kibicująca Lenka :) od 25ego kostka bolała coraz bardziej i przeczuwałem najgorsze ale wtedy jeszcze dałem rade biec na czas ok 3:06, na 27-ym swoich kibiców widziałem przez mgłę.. przed 30tym tempo zaczęło spadać (po podbiegu biegłem już kulejąc) i czułem łzy z bólu na policzkach, na 33 znowu moi kibice przez mgłę (dzięki) ale wiedziałem już że to praktycznie koniec biegu dla mnie (wewnętrzny głos rozsądku - w końcu ;) i chwilę potem zatrzymałem się i kolejne kilka km szedłem kulejąc (w towarzystwie Ewy), mijali mnie kolejni znajomi łamiący 3:25, 3:30 itp.. gdzieś przy pl. 3 krzyży postanowiłem jednak zebrać się w sobie i ostatnie 2,5 km jakoś dotruchtać żeby zmieścić się w 4 godzinach (wyszło 3:59:30).. na mecie pierwsze miejsce gdzie się udałem to oczywiście punkt medyczny, założyli mi opatrunek, muszę się wybrać do Ortorehu znowu niedługo i zobaczyć co z tą nogą..
podsumowując, mimo że sam mój start w MW był BARDZO nierozsądny to jednak jestem bardzo zadowolony, nie przebiegłem maratonu (1/4 dystansu przespacerowałem) traktuję te 30km jako mocny test przed kolejnym maratonem, test który zdałem na 5. nie lubię gdybać ale wiem że gdyby nie kontuzja to takie tempo (lub nawet wolniejsze - 4:30) było do utrzymania, wytrzymałość cały czas jest. teraz najważniejsze to wyleczyć kostkę, a potem wziąć się ostro do pracy przez zimę żeby na wiosnę znowu spróbować złamać 3:10. dziękuję wszystkim którzy wierzą że mi się to niedługo uda :) dziś już nie czuję zmęczenia, tylko lekki ból mięśni, nie dałem z siebie wczoraj wszystkiego..
Serdecznie gratuluję wszystkim którzy wczoraj biegli i dobiegli!!
i specjalne podziękowania dla Kibiców:
Alla, Lenka, Sylwia, Magda, Joasia (za ogarnięcie tego logistycznie), Ewa (też wyjątkowe podziękowania za towarzystwo na trasie), Karolina, Michał, Piotr C (choć Cię nie wypatrzyłem), Anetka, Dominik
a sama impreza.. organizacyjnie na 5-tkę, z minusem, minus ten sam co przy ostatnim półmaratonie - zimny, niesmaczny makaron z pudełeczka, nie dało się tego jeść, wyglądało na toże zamawiali to na ostatnią chwilę z jakiejś hurtowni, a przecież wystarczył ciepły makaron z prostym sosem pomidorowym lub ciepła zupa..