Jak czytam te historie i rady to zadaję sobie pytanie jak mnie to sie udało. Biegam amatorsko od 2002 roku i w 2006 roku przebiegłem pierwszy w życiu maraton (Warszawa). Rozbiegałem się na dobre gdyż zauważyłem, że daje mi to nie tylko wiele satysfakcji ale, co najwazniejsze, dobrze wpływa na moje samopoczucie i psychikę. I przeszedł dzień 6 grudnia 2009 roku - tragiczny wypadek samochodowy w którym ginie moja żona a córka i ja doznajemy wielu obrażeń ( na szczęscie dla córki wszystko skończyło się dobrze jeśli chodzi o obrażenia). Cały świat się zawalił - głównie psychicznie ale i fizycznie. Miałem oprócz innych obrażeń złamane WSZYSTKIE koście śródstopia lewej nogi. Diagnozna lekarza (dotycząca nogi) - jak wszystko będzie OK to może bedę mógł chodzić bez kuli a o bieganiu to należy zapomnieć.
Mija 3 miesiące po których dotykam nogą do podłogi i powoli staram się nią posługiwać.
Mija 6 miesięce pierwsze spacery ( 200 m)
Mija 8 miesięcy - chodzę w miarę sprawnie. Noga jednak często boli. Ale tu właśnie przypomniałem sobie jak zaczynałem biegać długie dystanse i słuchać własnego oragnizmu. On dokładnie podpowiada. Więc jak ból się zwiększa , to odpuszczam. Zaczynam piersze truchtania. Bywało tak że w przedzień truchtałem 500 m aby w następny dzień odpuścić po 10-20 krokach ze względu na wzrastający ból. Po roku przebiegłem 10 km w czasie 1 godz. i 27 minut. Jak więc widzicie czas był dobrego spaceru ale ja biegłem i dobiegłem i dla mnie to był wielki sukces.
W tym roku pokonałem maraton naftowy i to górski z mojego miasta Gorlic do Wysowej ( przepiękna trasa).
Biegam, noga jest inna niż przed wypadkiem i tak już chyba będzie. Nie mam pretensji do lekarzy - sam byłem załamany i też miałem takie myślenie jak i oni na poczatku. Może lepiej, że nie obiecuja nam "gruszek na wierzbie" i dmuchją na zimno. Lepiej być później zaskoczony mile niż odwrotnie. Oczywiście na poczatku leczenia stosowałem się do ich zaleceń jak również rehabilitantki.
Biegam i to jest najważniejsze jeśli chodzi ten temat. Trudno mi będzie jednak osiagać dobre wyniki.
I tu się zatrzymam. Od pewnego czasu zauważyłem duży wzrost osób biegających i byłoby to wspaniałe gdyby nie jedno spostrzeżenie. To nie jest już zabawa, to już zaczyna się rewalizacja. Nawet na tej grupie to widać. Rozmawiamy osiąganiu coraz to lepszych wyników, dobieramy wspecjalizowany sprzet, specjalistyczne treningi, udzielamy rad jakby to miał być start na olimpiadzie. A ja jestem czystym amatorem, nie mam pulsometrów, nie stosuje specjalnych died, nie prowadzę specjalistycznych treningów - ja słucham mojego oragnizmu i zaczynam go coraz bardziej rozumieć. Czasem wychodzi z niego "leń" i przez pierwsze 2- 3km "wszystko" boli aby za chwilę wskoczyć na wyższe obroty, na podstawie oddechu wiem jakie mam tetno, wiem kiedy musze uzuełenić wodę ( bo mam pragnienie), wiem kiedy cukier (mdłości) i wiem kiedy jest już konieć możliwości. Jak nie pobiegam 2 - 3 dni to już mnie "nosi" - więc go słucham i idę pobiegać.
BAWIĘ SIĘ BIEGANIEM - wiem że nigdy nie byłem i nie już bedę sportowcem ( o wiele lat za późno). Więc nie mogę mojęmu szanownemu organizmowi zadawać amicjonalnych wysokich wymagań, gdyż on mi sie tym samym sie odpłaci i to zaraz.
Na koniec chciałem tylko jeszcze powiedzieć, to właśnie bieganie pomogło mi ( i pomaga nadal) w tej trudniejszej rehabilitacji - psychicznej. Jak ciężko - to zawsze można choć troche pobiegać (lub popływac)
Mnie bieganie - ale wiem że komuś innemu może pomagać inny rodzaj aktywaności fizycznej. Najważniejsze aby to bawiło, sprawiało zadowolonie z siebie.
Iwona Ludwinek:
Oj Ola...żebyś wiedziała, ile ja się napłakałam po kontuzji. Starałam się wyciągać z niej tyle dobrego, ile tylko potrafię, ale....nie potrafiłam...Minęło kilka miesięcy, ja w dalszym ciągu nie powróciłam do treningów szybkościowych. Jednak w między czasie wzmocniłam całe ciało (siłownia) i odkryłam magię truchtania na treningach. Obecnie wciąż na co dzień biegam swobodnie, ale gdy startuję, okazuje się, że czasy które osiągam są niewiele gorsze od tych, gdy trenowałam. Oznaczało to, że moje poprzednie wysiłki były nie do końca potrzebne. Po prostu byłam przemęczona, więc to co zdobywałam było niewspółmierne do ilości potu przelanego przeze mnie.
Zmienił się też mój stosunek do innych biegaczy, szczególnie tych wolniejszych. Wiem już, że jednego dnia możesz być gdzieś blisko szczytu, a już następnego lekarz wydaje wyrok i stawia cię na końcu stawki. Ważne, by ta kontuzja nie poszła na marne. Zmiany jakie dokonają się w Twojej głowie będą największą wartością. Wiem jednak, że trzeba za te bogactwo zapłacić bardzo wysoką cenę...