konto usunięte

Będziemy pomiędzy 18.00, a 20.00. Wtedy chwila na ogarnięcie się i na bank stawiamy się na odprawę techniczną na 21.00 w Rajczy. Może będzie okazja na wspólne posiedzenie bez alkoholu ;) w sobotę po biegu/wieczorem; ale to pewnie na miejscu się dogadamy.

konto usunięte

Dominik Ł.:
Będziemy pomiędzy 18.00, a 20.00. Wtedy chwila na ogarnięcie się i na bank stawiamy się na odprawę techniczną na 21.00 w Rajczy. Może będzie okazja na wspólne posiedzenie bez alkoholu ;) w sobotę po biegu/wieczorem; ale to pewnie na miejscu się dogadamy.

oo, coś mi się widzi, że lepiej po biegu się spotkać. Dobry pomysł Dominik.

Choć następnego dnia wcześnie wstaję i debiutuję w swoim 1 górskim biegu. Zatem za długo nie posiedzę.

Dominik na priv odezwę się z nr. telefonu.Ten post został edytowany przez Autora dnia 31.07.14 o godzinie 22:25
Natalia Magreta - Łupińska

Natalia Magreta -
Łupińska

psycholog/specjalist
ka psychoterapii
uzależnień/właścicie
...

Proponuję spotkanie na odprawie. Nie będzie zamieszania.

konto usunięte

Uważam, że nasze szeroko zakrojone biforki/afterki lepiej zostawić na biegi uliczne. Nie chcę, żeby ktoś poczuł się wystawiony/zawiedzony.
Na takich ultrasach to nie wychodzi, chyba dlatego, że zgodnie z piramidą potrzeb Masłowa ;D ludzie raczej trzymają się etapów fizjologii i bezpieczeństwa. :) Spontaniczne spotkanie zawsze mile widziane, ale przyjazd specjalnie na afterek to prawdopodobnie będzie duży zonk.
Hanna Sypniewska

Hanna Sypniewska właściciel, FH

Gratuluję wszystkim uczestnikom! Napiszcie coś.....
Natalia Magreta - Łupińska

Natalia Magreta -
Łupińska

psycholog/specjalist
ka psychoterapii
uzależnień/właścicie
...

Warto było:

Obrazek

W końcu medal nie gliniany, nie drewniany, nie szmaciany...a prawdziwie metalowy (jako stary metalowiec jestem zachwycona!).
Trasa była doskonale oznakowana, przyjemna. W porównaniu z Rzeźnikiem, etap na 54 km, był zdecydowanie łatwiejszy i bardziej biegowy, niż nastawiony na wspinaczkę. Biegłam bez założeń czasowych, na zaliczenie tej imprezy i udało się. Wolę maratony po asfalcie. Chudy Wawrzyniec to obowiązkowa impreza dla miłośników gór.
A po biegu najlepsza była....kąpiel w wodospadach...;).Ten post został edytowany przez Autora dnia 10.08.14 o godzinie 19:16
Piotr Bętkowski

Piotr Bętkowski Field Account
Manager adidas,
adidas Poland sp. z
o.o.

Bardzo fajna impreza robiona przez ludzi z "branży" więc wszystko dobrze funkcjonowało.

Bieg łatwiejszy niż Rzeźnik bo mocno biegowy chociaż trasa 80+ miała 3 pionowe podejścia, które zabijały.

Wschód słońca genialny, Beskid Żywiecki biegowo zaliczony.

konto usunięte

Gratulacje Wszystkim :) !
Adam W.

Adam W. running machine

Piotr B.:
Bieg łatwiejszy niż Rzeźnik bo mocno biegowy chociaż trasa 80+ miała 3 pionowe podejścia, które zabijały.

o widzisz, dla Ciebie łatwiejszy, a większość osób na FB, na forum bieganie.pl i tych z którymi rozmawiałem twierdzi że jednak to Chudy trudniejszy..

konto usunięte

Chudy na 80+ jest na pewno dużo trudniejszy ze względu na punkt kontrolny na ~40km. Tam trzeba podjąć decyzję, czy biec jeszcze drugie tyle (i ryzykować nieukończenie oraz kontuzję), czy może skrócić sobie cierpienie i już tylko 10km, gdzie czeka piwo i taki sam medal. :) To naprawdę bardzo trudne miejsce. W Rzeźniku nie ma wyboru i sytuacja jest prosta - zaciska się zęby i napiera się do mety. Pewnie dlatego na Rzeźniku jest na trasie tyle zombie.Ten post został edytowany przez Autora dnia 12.08.14 o godzinie 10:23
Natalia Magreta - Łupińska

Natalia Magreta -
Łupińska

psycholog/specjalist
ka psychoterapii
uzależnień/właścicie
...

Adam W.

Adam W. running machine

Natalia M.:
http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&act...

fajna relacja!
biegłem z Dominiką od PK1 do schroniska na Wielkiej Raczy, sporo się od niej dowiedziałem, bo to doświadczona zawodniczka, no i zajęła w sobotę 3-cie miejsce!
moja "krótka" relacja się właśnie pisze.
Krzysztof Wierzbicki

Krzysztof Wierzbicki montażysta, reżyser,
operator obrazu

Piotr B.:
Bardzo fajna impreza robiona przez ludzi z "branży" więc wszystko dobrze funkcjonowało.

Bieg łatwiejszy niż Rzeźnik bo mocno biegowy chociaż trasa 80+ miała 3 pionowe podejścia, które zabijały.

Wschód słońca genialny, Beskid Żywiecki biegowo zaliczony.

Zwycięzca męczy się mniej:)

konto usunięte

Adam W.:
moja "krótka" relacja się właśnie pisze.

To wrzuć też tutaj, dla tych co nie maja FB - czyli np. dla mnie ;)
Adam W.

Adam W. running machine

O Chudym Wawrzyńcu słyszałem wiele dobrego, to że jest idealny na
debiut w górskim ultra, to że jest świetna organizacja, atmosfera
itp. Do wyboru są 2 opcje, trasa 50+ (wg Garmina i Suunto ok 53,5km) i 2200 m przewyższeń, lub 80+ (ok 83 km) i 3300 m przewyższeń. Nie trzeba się deklarować przed startem, na 40-tym kilometrze jest rozwidlenie gdzie można podjąć decyzję.

Wybierałem się tam już rok temu, byłem zapisany, niestety
kontuzja pokrzyżowała mi wtedy plany. Mocno żałowałem, bo też pod
względem pogody było idealnie, tak jak lubię, chłodno (podobno 10
stopni!!), deszcz, błoto. W tym roku wiedziałem że muszę tu być na
100%, i udało się zarejestrować już w pierwszej turze. Wybierało się
tam też sporo znajomych więc wszystko się pomyślnie układało.

Od zawsze wolałem morze od gór, w górach byłem bardzo dawno temu, na wycieczce szkolnej ale nigdy po nich nie łaziłem, więc taki start miał być całkowicie nowym doświadczeniem, tak naprawdę w nowej, dla mnie, dziedzinie sportu. Przed startem w Chudym nie robiłem specjalnych treningów pod bieganie w górach, asfaltowe podbiegi na Agrykoli mnie nudzą, biegać po schodach też mi się nie chciało, czasem truchtam na bieżni mechanicznej pod górę.
Puszcza jest trochę pofałdowana, jest sporo pagórków, ale nijak ma
się to do gór. Jednak teraz widzę że te moje tysiące km
przebiegnięte po niestabilnym leśnym podłożu, piachu, błocie i
skakanie między korzeniami a nawet krótkie podbiegi/zbiegi w Puszczy przydały się tam w górach.

Po moim majowym debiucie w ultra (GWiNT) byłem mądrzejszy o nowe doświadczenia, m.in. nauczyłem się w końcu radzić sobie z otarciami, lepiej odżywiać w trakcie biegu. Jednak cały czas miałem świadomość że góry to zupełnie inna bajka i ten pierwszy raz muszę się pilnować żeby nie pędzić, miałem tylko przebiec, zaliczyć, dobiec do mety w jednym kawałku i bez żadnej najmniejszej kontuzji. Przede wszystkim jednak chciałem nauczyć się czegoś nowego, podpatrywać, obserwować innych, np. jak posługują się kijkami. Te ostatnie przyszły do mnie na kilka dni przed startem więc miałem czas żeby przetestować je na górkach w Puszczy i byłem miło zaskoczony jakie są wygodne i przydatne, a tam w górach praktycznie niezbędne.

Do Rajczy dojechaliśmy w piątek późnym wieczorem, szybki odbiór
pakietów i trzeba było się powoli szykować do krótkiego snu.
Nocowałem w szkole z Vi, Robertem i Timofem, natomiast Daniel,
Karolina i Agnieszka nocowali w Rycerce. Plusem noclegu w szkole
było miejsce startu, praktyczne rzut beretem. Udało mi się zasnąć i
zaliczyć jeden cykl, 1,5h snu. Nauczony doświadczeniem z GWiNTa
wysypiałem się w tygodniu na maxa, więc ta odrobina snu to nie był
duży problem. Miałem też ze sobą kawę w termosie (to też odrobiona
lekcja z GWiNTa), bez kawy rano nie funkcjonuję. Przy napełnianiu
bukłaka zauważyłem że kapie z niego woda, zapięcie okazało się
nieszczelne ale nie miałem wyjścia, musiałem wziąć ten cieknący
bukłak + 0.5 L butelkę izotonika.

Start było o 4:00, czyli jakieś 40 minut przed świtem, na miejscu
zbiórki stawiło się jakieś 600 osób. Później się okazało że tak jak
to było w poprzednich latach - 1/3 na dłuższy dystans, 2/3 na
krótszy. Spotkaliśmy sporo znajomych, nie tylko z Warszawy. Chwilę
później ruszyliśmy, w mgiełce czerwonego dymu. Wszyscy powtarzali mi że najważniejsze to zacząć bardzo wolno, pierwsze 6 km biegnie się tam po asfalcie, mniej więcej płaskim, więc pilnowałem na Garminie żeby było równo po 5'30, trucht. Niektórzy mieli czołówki ale, moim zdaniem, były one zbędne. O tej godzinie temperatura była idealna, rześkie górskie powietrze, pierwsze kilometry zleciały bardzo
szybko. Trochę tylko denerwowała mnie woda z bukłaka spływająca mi po spodenkach i nogach. No i oczywiście plecak był cały mokry, ale na szczęście wszystkie ważne rzeczy miałem popakowane w woreczki strunowe.

Na 6-tym km zaczął się "bieg górski" odbiliśmy w prawo z asfaltu
i zaczęliśmy wbiegać na Rachowiec łagodnym podbiegiem. Postanowiłem że będę zachowywał się tak jak wszyscy dookoła, gdy biegli to ja też biegłem, gdy przechodzili w marsz pod górę, to ja też maszerowałem.
Jakieś 90% osób miało kijki ale na tym pierwszym odcinku tylko
nieliczni ich używali, to nie była bardzo wymagająca góra. W tym
miejscu trasy było już całkowicie jasno i widoki majestatycznych gór
na chwilę przed wschodem słońca, w połączeniu z opadającymi mgłami robiły ogromne wrażenie. Biegłem turystycznie, więc jak typowy turysta, czasami zatrzymywałem się i cykałem fotki.

Po wbiegnięciu na szczyt, oprócz ładnych widoków, tuż przy wyciągu
czekał na nas mocno stromy zbieg po błocie i mokrej trawie w stronę
Zwardonia. Tu zaliczyłem swój chrzest bojowy, czyli tzw.
kontrolowany poślizg po trawie. Na dole był też PK1. Kolejny
kilkusetmetrowy odcinek biegliśmy po asfalcie, w pewnym momencie
Wojtek zauważył że wszyscy polecieli prosto a białe tasiemki
prowadziły w prawo do lasu. Pobiegliśmy przez las i po zrobieniu
małej pętelki wróciliśmy do tamtej asfaltowej drogi. Mały zgrzyt, bo
potem okazało się że wg mapy trasy trzeba było biec prosto
asfaltem, dodaliśmy sobie kilkaset metrów, no ale nie tylko my, mam
nadzieję.

Nie patrzyłem na Garmina, tzn. patrzyłem tylko na dystans, średnie
tempo ani tym bardziej tempo odcinka zupełnie mnie nie interesowało, wtedy jeszcze myślałem że może spróbuję długi (ponad 80 km) dystans, a wiedziałem że przy takiej opcji pierwsze 40-50 km trzeba biec bardzo wolno i zostawić siły na koniec. Mniej więcej od 13-ego do 27-ego km biegłem w towarzystwie miłej blondynki, Dominiki, doświadczonej górskiej ultraski. Jak się później okazało, zajęła 3-cie miejsce na długiej trasie z czasem 12h! Raz jeszcze
gratulacje!

Na tym odcinku zaczęła się też zabawa w podchodzenie pod wielkie
góry (nie pamiętam tych wszystkich nazw, ale to była ta góra przed
Wielką Raczą). Tu moje pierwsze lekkie rozczarowanie, nastawiałem
się raczej na bieg i czasami podchodzenie pod górę, a od tego
miejsca aż do mety było bardzo mało biegu a głównie podchodzenie
(nie podbieganie) i zbieganie na złamanie karku. Tym ostatnim
wszyscy mnie straszyli ale nie było tak źle, trzeba oczywiście
bardzo uważać i patrzeć gdzie się stawia stopy bo jeden nieostrożny
ruch i można sobie zrobić ładne kuku. Zbiegi mi się podobały, adrenalina w czystej postaci!

W międzyczasie z nieba zniknęły chmury, zrobiło się bardzo ciepło i
słońce zaczęło coraz bardziej dawać się we znaki, przy wdrapywaniu
się na Wielką Raczę skończyła mi się woda, większość wypiłem, reszta wyciekła Ta "górka" dała się trochę we znaki, ma jakieś 1250 m. Ta zabawa we wspinanie coraz mniej mi się podobała, i pojawiły się pierwsze myśli że na debiut zadowolę się chyba krótkim dystansem (niecałe 54 km). Na szczycie było upragnione schronisko, można było chwilę odsapnąć, kupić wodę, zrobić parę fotek i pogadać z ludźmi. Spotkałem też Roberta (leciał długą trasę). Dominika popędziła w dół bez zatrzymywania się. Mi się nie nigdzie śpieszyło, więc spędziłem tam chyba z 20 minut

Potem lekki zbieg, słońce mocno mnie męczyło, bo cienia było niewiele. Mimo że biegłem lekko byłem cały mokry, od potu i wody z plecaka. Kolejne 10 km do pierwszego punktu żywieniowego (jedynego na krótszej trasie) były w miarę spokojne, czyli: kilkaset metrów biegu, potem długo marsz z kijkami pod górę, zbieg na wariata i od nowa Na tym odcinku spotkałem Agnieszkę (zajęła 7-e miejsce wśród pań z czasem 13:15) i pobiegliśmy kawałek razem.

Przełęcz Przegibek, czyli punkt żywieniowy i kontrolny jednocześnie to schronisko gdzie można było uzupełnić zapasy żywieniowe, nalać wody/izotonika do bukłaka. Zjadłem tylko drożdżówkę bo jedzenia w plecaku miałem sporo + kilka żeli. Pogadałem trochę z ludźmi, podładowałem Garmina, wlałem izotonik do bukłaka. Wolontariusze ściemniali że do mety zostało tylko 12 km, chociaż stamtąd było minimum 16 W tym miejscu trasy wiedziałem już na 100% że biegnę do krótszej mety, że główne atrakcje Chudego zostawię sobie na następny rok, a na debiut w górskim ultra 54 km będzie w sam raz. Niektórzy uważają że jest do odpowiednik dwóch maratonów po płaskim.

Nie spieszyło mi się nigdzie, więc po dłuższym postoju (chyba z 30 minut) postoju pobiegłem z powrotem do szlaku, spotykając po drodze Natalię i Dominika. Ten fragment trasy był wyjątkowo malowniczy i w końcu trochę w cieniu. Do PK4, miejsca na szczycie Wielkiej Rycerzowej gdzie trzeba było zdecydować o wyborze trasy, było tylko 4, może 4,5 km ale ten fragment dłużył się strasznie, tu nie było praktycznie biegania, a przy wdrapywaniu się na Rycerzową poczułem pierwsze oznaki zmęczenia, głównie w czwórkach. Bez kijków byłoby tu naprawdę trudno. Chyba najcięższy fragment trasy. Na szczycie dowiedzieliśmy się że stąd to już "naprawdę" 12 km do mety i że została tylko jedna większa góra.

Zbiegając z Rycerzowej spotkałem chłopaka który biegł pod prąd, okazało się że nie zorientował się że tam było rozwidlenie i skręcił w lewo zamiast w prawo, dodając sobie jakieś 6 km do długiej trasy Cały czas biegłem sobie lekko, wolno, robiąc fotki co jakiś czas, rozmawiając z ludźmi. Chwilę później od wolontariuszy dowiedzieliśmy się że teraz to już tylko Muńcuł (chyba tak się nazywał ten potwór), czyli 2 km pod stromą górę a potem to już 6 km do mety z górki. No i nie kłamali. 2 długie kilometry mozolnego wdrapywania się pod górę, na górze trochę fotek. Potem miał być zbieg i był, ale jakiś krótki, bo za chwilę znowu trzeba się było wdrapywać, dopiero tam był właściwy szczyt.

Końcówka trasy to 6 km zbiegania, tu w końcu zajrzałem na średnie tempo całości, było coś ok 9'30, co specjalnie mnie nie zdziwiło bo przecież od mety przebiegłem może 10, max 15 km, reszta to był marsz albo wolne wdrapywanie się pod górę + długie postoje. Pomyślałem że spróbuję na tym ostatnim odcinku zejść ze średnim do okolic 9'00 więc w końcu trochę przyspieszyłem (tam gdzie się dało). Wyprzedziłem kilka osób, miejscami było bardziej stromo, lub wąsko że trzeba było biec gęsiego. Sama końcówka góry, ostatni km, było już mocno stromo i samo błoto więc trzeba było schodzić powoli. Ostatni kilometr trasy, już w Ujsołach, biegł po asfalcie, tu też w końcu mogłem biec, więc wyprzedziłem parę osób Przed metą spotkałem roześmianą Karolinę, chyba się zdziwiła bo myślała że biegnę 80+. Przed samą metą gaz do dechy, wbieg na mostek, uściski z organizatorką, piękny medal. Potem piwko, jeszcze jedno piwko, gulasz, piwko, znowu gulasz i jeszcze jedno piwko. A na koniec pomoczyliśmy z Danielem nogi w strumieniu Nie ma lepszej regeneracji.

Wielu moich kolegów i koleżanek zajęło świetne miejsca. Piotrek zajął pierwsze miejsce na trasie długiej, Kamil był drugi na trasie krótkiej. Dominika trzecia na długiej, Viola była tam szósta a Agnieszka siódma. Ogromne gratulacje dziewczyny i chłopaki!!

A mój czas? 8:10 To nie jest czas marzeń, dał mi miejsce w połowie stawki, co jak na debiut i podejście treningowe nie jest tak źle. W niewiele szybciej, też w około 8 godzin, biegam treningowo 100 km po Dżunglii Kampinoskiej. Na Chudym tylko na robienie fotek + pogaduchy w punktach żywieniowych zmarnowałem jakąś godzinkę Bo mi się nie spieszyło

A na poważnie, chciałem przede wszystkim przekonać się na własnej skórze jak smakują górskie ultra. I przyznam szczerze, że jak na razie, nie jestem specjalnie zachwycony. Na pewno nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Jak już pisałem na prywatnym profilu, jest tam bardzo ładnie, góry są przepiękne, jak w ładnej bajce, ale to na razie nie jest moja bajka. Myślę że za rok to może się zmienić, bo planuję start na dystansie długim, a w międzyczasie przygotuję się trochę do tego. W tym roku, przez brak przygotowania, było dla mnie za mało biegania w bieganiu. Na pewno miałbym dużo większą frajdę gdybym na tych niezbyt stromych podbiegach biegł, a nie szedł jak wszyscy dookoła. Ale czeka mnie jeszcze dużo pracy. Za rok będę tam na pewno!

I dziękuję organizatorom za świetne przygotowanie imprezy i prawdziwie rodzinną atmosferę! I spróbujcie tylko nie wylosować mnie za rok!! :p
Adam W.

Adam W. running machine

i parę fotek:

Obrazek



Obrazek



Obrazek
Adam W.

Adam W. running machine

Karolina O.

Karolina O. Experienced
Airfreight
Operations Manager

Chudy Wawrzyniec

Obrazek


Obrazek
Ten post został edytowany przez Autora dnia 13.08.14 o godzinie 17:24

konto usunięte

Karolina K.:
Chudy Wawrzyniec

Beskidy :)
Aleksandra M.

Aleksandra M. Specjalista ds.
testów

Kto się wybiera w tym roku?

Następna dyskusja:

Chudy jak pies...


Wyślij zaproszenie do