Hej!
Dziękuję bardzo za kibicowanie. Miło mi bardzo, że przejmowaliście się naszym losem. Ta impreza jest genialna. Serio. To druga edycja. Nie mogę się doczekać kolejnej.
Aura sprzyjała. Pogoda była jak na zamówienie. Poprzedni gorący dzień zamykał właśnie jeszcze bardziej gorący tydzień, kiedy z nieba zaczął lać się deszcz. Po spotkaniu i komunikacie technicznym nie sposób było wydostać się z bazy zawodów i podbiec 100m metrów do samochodu tak lało i grzmiało. Obudziłem się o 2 rano i przez chwilę trudno mi było opanować negatywne myśli - lało jeszcze bardziej, niż wieczorem. Na szczęście bardzo szybko zebrałem się w sobie i rozpocząłem rozciąganie przed czajnikiem elektrycznym wspaniałomyślnie wystawionym na korytarzu przez właścicielkę hotelu. Później kawa, prysznic, ubranie i.. o fortuno - deszcz się skończył. Przez większość biegu była lekka mżawka (bardzo przyjemna) czasem tylko zmieniająca się w lekki deszczyk. Temperatura myślę, że około 12 stopni. Do tego lekka mgiełka w pierwszej części biegu. To wszystko złożyło się na warunki idealne.
Start odbył się o godzinie 4:35 - tak zostało wyznaczone w celu zminimalizowania prawdopodobieństwa odcięcia części zawodników przez przejeżdżające pociągi. Prośba, aby w tym celu pierwsze 6km biec w przedziale tempa 3:30-8min/km była dosyć łatwa do spełnienia. ;) Przesunięcie czasu startu z 4:00 (tak jak w zeszłym roku) umotywowane było tym, że wbiegając do lasu po ciemku sporo osób w poprzedniej edycji zwyczajnie się zgubiło zanim pojawił się świt.
Po tych pierwszych 6 asfaltowych kilometrach rozpoczął się bieg górski (wtedy było już widno). Z mojego niewielkiego doświadczenia określam ten bieg na sporo łatwiejszy technicznie, niż mój poprzedni Bieg Marduły w Tatrach, ale nie był łatwy - o nie - a błoto dodało uroku. :)
Klimat - nie do opisania - nie da się chyba tego porównać z żadnym biegiem ulicznym. To inny świat. I zupełnie inny rodzaj wysiłku. Ludzie - sporo znanych twarzy z zimowych Wilczych Groń w tym samym miejscu. Do tego nasz Andrzej, dzielnie prowadzący swoją grupę i zajmujący się ranną koleżanką. Roman Polko - traktujący to chyba bardzo poważnie sądząc z miny i determinacji. Darek Strychalski, z którym mijałem się na trasie bardzo często i zamieniłem parę słów - bardzo dzielnie walczący z porozcinanymi kolanami i wybitym palcem po upadku na zbiegu w pierwszej części trasy.
Jeśli chodzi o mnie to jak zwykle podszedłem do tego turystycznie (obserwując zmagania Darka przyszło mi do głowy, że ludzie na takich biegach dzielą się na fajterów i turystów właśnie) i bawiłem się świetnie. Może nawet za dobrze? Po komentarzu Natalii na 42 kilometrze "O! Jak Ty świeżo wyglądasz!" :D przyszło mi do głowy, że może już czas kończyć zwiedzanie i w przyszłym roku w biegach górskich... naprawdę POBIEGAĆ? :)
Póki co moje spostrzeżenia - od czasu Marduły udało mi się zrobić duży progres w odporności "czwórek" na podejścia. Czeka mnie dużo pracy w budowaniu wytrzymałości kolan na zbiegi. Po czterdziestym kilometrze mogłem nadal podchodzić (podbiegać), ale na krawędzi każdego zbiegu momentalnie wychodziły mi łzy na myśl o zbliżających się krokach. To też przeważyło o wyborze trasy 50+ - byłem przekonany, że na 80+ skończę z trwałym urazem.
Trasa była oznakowana doskonale. Nie sposób było się zgubić. Bardzo dobra robota organizatorów. Wszystkie miejsca niejednoznaczne były bardzo widocznie oznakowane biało-czarnymi taśmami. Do tego bieg po granicy ma naturalne oznakowanie w postaci słupków granicznych. No i kolory szlaków. Nie można było lepiej.
Na pewno uwzględnię w kalendarzu tą imprezę w przyszłym roku, choć konkurencja jest spora. Dobre miejsce. Dobry bieg.