Dorzucę swoje trzy grosze jako reprezentantka tzw. "ściany wschodniej". Od 2 lat mieszkam w Warszawie i to tutaj zaczęłam swoją przygodę z bieganiem (regularnym, gdyż wcześniej zdarzało mi się czasem, epizodycznie pobiegać). Wcześniej 7 lat w Krakowie (studia) i rok w Niemczech. A pochodzę z Krosna na Podkarpaciu. I do tego chciałam nawiązać ad tematum. Miasteczko niespełna 50-tysięczne, każdy każdego zna (w zaokrągleniu :P). Kiedy teraz przyjeżdżam do domu i wyruszam na trening po okolicach widzę że nie robię takiego "wrażenia" jak kiedyś (teraz oczyyywiście biegam dłuższe kilometraże i często "brakuje mi miasta" na zrobienie planowanej jednostki treningowej - muszę biegać kółka których nie toleruje zbyt dobrze). Moim zdaniem dużo się zmieniło w przeciągu jakichś 3-4 lat. Może rzeczywiście troche więcej zaskoczenia i zainteresowania widzę wokół Krosna, w okolicznych wsiach, ale też bez przesady. Bardzo za to cieszą dopingujące reakcje moich najbliższych sąsiadów. Z drugiej strony moje rodzinne miasto ma wspaniałą propagatorkę biegania - moją panią od wf-u w liceum - Izabelę Zatorską (specjalizuje się w biegach górskich, przy tym - cudowny człowiek). Zabawne, że jak kiedyś, mieszkając w Krośnie, mając te kilkanaście lat mijałam panią Izę podczas treningu (ja w samochodzie, ona biegnie) wydawało mi sie że jest niesamowita i zadawałam sobie pytanie jak ona to robi, tyle kilometrów, biegiem?? Pani Iza nadal jest niesamowita i ciągle staje na podium mimo upływu lat, ale ja chociaż troszkę sie do niej zbliżyłam, przekraczając swoje granice komfortu, testując ciało i umysł, cyzelując swoje treningi, czy wreszcie - przygotowując się do pierwszego w życiu maratonu.
I ten pierwszy maraton chcę zadedykować właśnie mojej wspaniałej Pani od wf-u w liceum, w czasach, gdy jak tylko mogłam uciekałam z lekcji (traktowała nas z olbrzymią wyrozumiałością), teraz przypominam sobie jej słowa sprzed 11-12 lat: "Każdy ma swój ruch, trzeba go tylko znaleźć". I mimo napadającego mnie dość często obrzydzenia do biegania (zwłaszcza właśnie w Warszawie, gdzie dużo biegaczy, i dużo, czasem za dużo teoretyzowania o bieganiu) zawsze do tego wracam. Mam nadzieję że to nie minie, że nawet jeśli iskra będzie się paliła słabszym płomieniem, to jednak nigdy nie zgaśnie do końca.