Temat: to jest dopiero łańcuszek :)
Konrad Sulowski:
czyli - nie ja jeden dostałem.
Zdarzają się osoby w sieci, które mają w komputerach (bez swojej wiedzy) zainstalowane trojany wyszukujące na dysku (w "typowych" katalogach programów pocztowych, plikach tymczasowych przeglądarek internetowych (to dla amatorów webmaili), oraz książkach adresowych) świeże kąski w postaci
adresów e-mail, które można by zaspamować informacjami o lekach na potencję itd.
Taki trojan regularnie zagląda do sporej liczby plików w komputerze i szuka nowych adresów do kolekcji - adresów
osób, z którymi ofiara koresponduje. Zazwyczaj nie używa się adresu ofiary, żeby dany komputer pozostawał jak najdłużej poza kręgiem podejrzeń.
Uzbierana przez program na danym komputerze kolekcja e-maili zazwyczaj jest niewielka - ot kilkanaście adresów krewnych, kolegów, klientów, plus adresy e-mail, które były na stronach, odwiedzonych przez ofiarę (dostępne do odczytu w plikach tymczasowych).
W takich chwilach łańcuszki przychodzą z odsieczą - to tak, jakby wymieszać zupę, która przywarła do dna naczynia. Przychodzi e-mail z zawartymi w treści np. 200 e-mailami obecnych i poprzednich odbiorców, trafia do pliku na dysku (np. w przypadku outlooka do jakiegoś .dbx-a) i tam trafia na treść tej wiadomości trojan, który zczytuje adresy i ma "świeże mięsko". Przy dużej liczbie odbiorców jest prawie pewne, że choć jedna z tych osób ma w swoim komputerze nieproszonego gościa...
Parę lat administrowałem serwerami pocztowymi (zarówno komercyjnymi, jak i np. "osiedlowymi") i było widać piękną zależność między łańcuszkami, a rzutami spamu. Ludzie wydają kupę pieniędzy (lub tracą masę czasu) na programy antywirusowe, skanery poczty itp. - a wystarczyłoby, gdyby szanowali cudze adresy e-mail i nie rozsyłali ich gdzie popadnie bez zgody właściciela.