Temat: Wrocławska grupa "dizajnerska" 2Distant Looks -...
Witam wszystkich w "niezłym hyde parku"
Wstępem napiszę, że jedynie częściowo popieram krucjatę Andrzeja B. Sam takiej nie prowadzę - nie odczuwam takiej potrzeby, uznałem, że wyrównałem rachunki z firmą 2DL i obecnie skupiam się na swoim rozwoju, ogólnie nie gustuję w rozgrzebywaniu gówna z przeszłości. Jednakże Andrzej widać odczuwa taką potrzebę i ja to szanuję, podstawowo dlatego, że to co pisze jest w 100% prawdą, 2DL = unikaj szerokim łukiem.
Pewnie nie zabrałbym głosu, gdyby nie to, że padło tu moje nazwisko i historia bezpośrednio ze mną związana – nie powiedziałbym, żebym był z tego jakoś specjalnie zadowolony, no ale cóż. Jak pisałem wyżej, nie odczuwam potrzeby powrotu do tematu, co nie znaczy, że nie uważam, iż styl prowadzenia biznesu i polityka zatrudnienia jakie są udziałem firmy 2DL są w porządku. Nie! Uważam że jest przeciwnie i w dalszym ciągu tego posta napiszę dlaczego, postaram się to też trochę bardziej poukładać.
Przeczytałem sobie te wszystkie posty, duża część z nich raczej słabo mi się podoba. Taka tendencja się wyłania, że to Andrzej B. jest sfrustrowanym i żądnym zemsty byłym pracownikiem, którego, cudownej firmie 2DL z trudem udało się pozbyć i teraz on im bruździ. Wiele osób tu weszło na stronę 2DL, zobaczyło kilka konkretnych projektów i z góry zakłada, że to fajna firma, która miała przykre doświadczenia z trudnymi pracownikami, którzy u nich długo miejsca nie zagrzali. Problem w tym, że takich byłych pracowników jest całkiem sporo – to co, wszyscy byli trudni i konfliktowi, niekompetentni i leniwi?
To taki prosty schemat zatrudniania ludzi, bierzemy młodego gościa, z niewielkim doświadczenie, robimy na nim wrażenie własnymi osiągnięciami i obiecujemy mu złote góry – taki system pseudo-motywacyjny. Liczymy na to że się zgodzi pracować na czarno, albo zatrudniamy go na tzw. pół etatu 10-16h/dobę. A co obejmowały złote góry - od telefonu, poprzez samochód, wynagradzanie dodatkowych osiągnięć, medicover, a kończąc na udziałach w firmie. Oczywiście to wszystko jest okres próbny na 3 miesiące, półetat, w umowie pół kasy, pół ZUS-u. Drugie pół kasy jest w umowie niepisanej, ale w realu nie ma miejsca jej finalizacja. Bo
a to firma ma chwilowe trudności i będzie w następnym miesiącu, a to coś tam innego, jak się pracownik za bardzo domaga tej kasy, to się go zwalnia i wciska kit, że jest niekompetentny, nie ma talentu, jest nieodpowiedzialnym leniem. Proste i skuteczne, trochę firm tak robi.
Zarzuty mitomaństwa i bajkopisarstwa oraz „Autokreacja oparta na…”, które wysuwa Andrzej B. dotyczy właśnie tych złotych gór, ukończenia nie wiadomo jakich szkół, pracy w niewiadomo jakich korporacjach i przy nie wiadomo jakich projektach, i te bajki już im się plątały po jakimś czasie. Przede wszystkim chodzi jednak o niedotrzymywanie obietnic i co może ważniejsze zobowiązań.
Czy Andrzej B. był specjalistą do spraw marketingu? Oczywiście nie był, czy kogoś, kto takim specjalistą nie jest, zatrudnia się na takim stanowisku? Katarzyna P. pisze w swoim poście, że Andrzej przekonywał o jakiś nadzwyczajnym ogromie umiejętności, tak się składa, że byłem przy tym i było wręcz odwrotnie, mówił, że się jedynie w tym orientuje, ale, że jest ambitny i chciałby spróbować swoich sił i czegoś nowego się nauczyć, na co odpowiedz była taka, że spoko, bo marketing to jest w zasadzie nic trudnego, wystarczy umieć obsługiwać telefon. I to mówią ludzie prowadzący firmę, która pośrednio marketingiem się zajmuje. Ja z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć tyle że to nie była żadna rekrutacja, nie było do końca zdefiniowane, czym Andrzej B. miałby się zajmować, jaki jest jego zakres odpowiedzialności, na początku mówiono o telefonowaniu do klientów, a po miesiącu wymagano od niego kompletnego planu marketingowego i strategii komunikacji firmy 2DL, a żeby to zrobić to już trzeba być specjalistą od marketingu, a nie kimś kto chciałby spróbować sił. To tak jakby zatrudnić murarza, a potem wymagać od niego kompetencji architekta.
Na koniec chciałbym się odnieść do przytoczonej historii, która wyraźnie wskazuje na nieuczciwość firmy 2DL i opisać co było wcześniej. Wstępnie powiem, że ja osobiście poznałem Rafała W., jakieś dwa lata przed opisywanymi zdarzeniami i mówiąc obiektywnie i uczciwie dużo mnie nauczył i pod pewnymi względami dużo mu zawdzięczam. Przez te dwa lata, pozwalał mi robić „lustrzane” projekty, podawał jakie ma zlecenie - ja robiłem, on robił, z taką obietnicą, że pokazuje klientowi oba projekty i
jeżeli klient wybierze mój to on mi zapłaci, pilnie tak robiłem,
on robił mi korekty, oczywiście nikt mojego projektu nie wybrał, więc nie miałem z tego żadnej kasy, na co się godziłem. Byłem coraz lepszy i po dwóch latach, gdy Rafał W., który wcześniej swoją działalność prowadził w domu, postanowił wynająć lokal na siedzibę, tak żeby firma zaczęła działać bardziej oficjalnie i żeby się rozwijała, zdołałem go przekonać, żeby mnie zatrudnił. Oczywiście obiecywał mi złote góry, skończyło się jednak na tym, że poszedłem na badania, ale nie doprosiłem się aby mnie zatrudnił normalnie na umowę i w nadziei zdobycia doświadczenia zgodziłem się mimo to pracować na czarno.
Równolegle Rafał Wepa pracował w redakcji CHIP-a, jak twierdził
jako dyrektor artystyczny (później okazało się że jest jednym z projektantów, pracujących przy okładce i makiecie pisma). Powiedział mi pewnego razu, że dobrze sobie radzę i że mogę dodatkowo dorobić, że jest do zrobienia 30 grafik otwierającychartykuły do CHIP-a, miałem to zrobić i dostać za to odpowiednie wynagrodzenie dodatkowe (oprócz pensji z pracy na etacie). Miałem
na to też pewien termin, jednak Rafał W., na dwa dni przed terminem zrobił mi awanturę, że jestem nieodpowiedzialny, że magazyn idzie jutro do druku, a ja jeszcze nie zrobiłem swojej roboty, której się podjąłem. Mimo to że była to jawna niesprawiedliwość, pracowałem przez cały dzień w siedzibie, resztę dnia i całą noc w domu, żeby jednak skończyć robotę, jak rano przyszedłem do pracy miałem wszystko gotowe, posłałem to do Rafała W. który siedział w tym czasie w redakcji CHIP-a. Tutaj od razu śpieszę z wyjaśnieniem o co chodziło z tym „obrobieniem” – otóż chodziło o skład, o zamakietowanie tych grafik, które to oczywiście jest funkcją redakcji, w tym przypadku było to zadanie Rafała W. Tego samego dnia zostałem zwolniony, pod zarzutem, nieodpowiedzialności , szkodzeniu dobremu imieniu firmy i ogólnie to się nasłuchałem, jakim to niewydajnym beztalenciem jestem, itd. Nie dostałem za tą robotę obiecanego wynagrodzenia, gdyż ponoć druk całej gazety został przeze mnie opóźniony (później się dowiedziałem, że to bzdura, bo druk magazynu planowany był na niemal tydzień po tym zdarzeniu i takwłaśnie wyszedł). Byłem jednak przybity, uznałem swoją winę, byłem przekonany, że poważnie nawaliłem. Potem gdy już wyszedł magazyn (po tygodniu, cały czas myślałem, że to przeze mnie o tydzień się opóźnił), oczywiście ją kupiłem i o mało, się nie przewróciłem, gdy zobaczyłem, że Rafał W. podpisał się jako autor moich grafik. Wiedziałem od razu, że tak tego nie zostawię, skonsultowałem się z prawnikiem, po czym zadzwoniłem do zarządu wydawnictwa, które wydaje CHIP-a, opisałem zdarzenie, tego samego dnia oddzwonił do mnie dyrektor finansowy, powiedział, że Rafał W. jest z nim i właśnie mówi, że go oczerniam i że ma mi coś do powiedzenia. I pisze gościu taką bajkę, że bzdury opowiadam, że mu psuje opinię przed szefem, mówi mi tak – „przypomnij sobie, kto siedział po nocach przy tych projektach” to ostatnie mnie już rozbawiło. Do telefonu wrócił dyrektor finansowy wydawnictwa, powiedziałem, że potrafię udowodnić, że jest tak jak mówię i umówiłem się z nim na następny dzień. Zaraz po tej rozmowie, dostałem kilka maili z pogróżkami od Rafała W., a wieczorem, przyjechał do mnie pod chatę (na Klecinę), akurat tak się złożyło, że gdzieś wychodziłem i się na niego natknąłem, przyszedł wraz z Katarzyną P., chcieli mnie zastraszyć, trochę mnie poturbował, uciekłem, wrzeszczał za mną, że jak nie zadzwonię do CHIP-a i nie odwołam swoich zarzutów to mnie znajdzie i nogi mi połamie. Zgłosiłem to na policję, następnego dnia poszedłem do CHIP-a, udowodniłem, że to moje prace, podpisaliśmy umowę, dostałem zapłatę i tak się skończyła ta historia.
Obecnie nie utrzymuje z tymi ludźmi i ich firmą żadnych kontaktów, i innym też to radzę. Później wypłynęły też inne przypadki wykorzystania moich projektów przez Rafała W. Tak jak pisałem na początku, dużo mu zawdzięczam, dużo mnie nauczył, ale oszukiwał i okradał mnie, a darzyłem go szacunkiem i przyjaźnią – to jednak już przeszłość.
To chyba na tyle by było, gdyby ktoś miał jakieś pytania, to proszę pisać, ale szczerze powiedziawszy nie bardzo mi się chce męczyć ten temat po latach, historię opisałem, tylko dlatego, że pojawiła się publicznie i padło moje nazwisko, poza tym chciałem potwierdzić to co pisał Andrzej B., tyle że ja też jestem niewiarygodny, no bo przecież mnie zwolnili, z całą pewnością wiarygodni są ludzie, którzy tak postępują jak Rafał W. i Katarzyna P., może coś ciekawego dopiszą, tak żeby wszyscy mogli się przekonać, jaki jestem nieodpowiedzialny, szczeniacki, niewdzięczny i nie wiem co jeszcze.
;)
Aleksander Dłużniewski edytował(a) ten post dnia 10.03.09 o godzinie 21:04