Temat: Finansowanie sportu - kto za co powinien płacić ?
Temat rzeka od lat nastu, po każdych Igrzyskach dużo się pisze (dzisiejszy "Przegląd Sportowy, ostatnia „Polityka”, tendencyjne "Ministerstwo głupich punktów" Wyborczej, itd.). Generalnie można „wałkować” w nieskończoność, że "beton", że polski sport potrzebuje młodych menedżerów, że związki nieefektywnie wydają pieniądze, i tak w kółko i co z tego wynika? Bo właściwie jak ma być - związkiem ma zarządzać były sportowiec, który zna dyscyplinę ale zarządzania się uczy czy świetny menedżer kompletnie nie zorientowany w realiach sportu? I taki i taki może się sprawdzić, więc może warto pomyśleć o realnych rozwiązaniach systemowych. A kilka tematów się dyskutuje a nie szuka rozwiązań:
1. Czy państwo ma płacić za sport zawodowy, wyczynowy, kwalifikowany? Wielu się porywało koncepcyjnie na pomysły samofinasującego się sportu. NIEREALNE w Polsce 2008. Nawet gdyby słusznie obarczyć państwo odpowiedzialnością głównie za sport amatorski, powszechny, dla wszystkich, itd. oprócz tego trzeba pamiętać, że sukcesy sportowe budują prestiż Państwa na arenie międzynarodowej. Przy braku sukcesów pojawiają się głosy, że "za mało dajemy na sport" nawet tych, którzy generalnie finansowaniu sportu zawodowego są niechętni. Po Igrzyskach w Atenach lament, że inne kraje wydają więcej, a my olewamy sport, dwa lata później, czemu tyle wydajemy, skoro Państwa nie stać na inne dziedziny, teraz – za mało, źle, itd. Osoba odpowiedzialna musi być odporna i wiedzieć, jak bronić funduszy idących na sport.
Nie wspominam o tym co by się stało z 90% dyscyplin, gdyby Państwo się wycofało...Czyli Państwo ma DAWAĆ NA SPORT.
2. JAK MA DAWAĆ? No i mamy problem. Dlaczego nikt nie zna budżetów związków, dlaczego kontrakty sponsorskie są tajne, dlaczego o pieniądzach w Polskim sporcie mówi się z poczuciem zawstydzenia? Ja nie wiem, ale taki klimat panuje od lat. Wiem za to, że dotacje dla związków są uznaniowe, co tez tajemnicą nie jest, bo przyznaje to nawet sam minister Drzewiecki. Wiem, że obok związku karate mamy związek karate tradycyjnego. Wiem, że jest tez taniec sportowy. Status polskiego związku sportowego to automatycznie dotacja. Czyli Związek karate tradycyjnego dostaje dotację - nie wiem jaką, nie wiem czy słusznie, ale wiem, że jest to średnio logiczne. Ale jest jak jest i w ramach tego trzeba się poruszać:
a) Polskie Związki Sportowe są stowarzyszeniami ze swoim prawem stowarzyszeniowym i w tym kontekście MSportu jeżeli cokolwiek może to w ramach przykręcenia kurka z kasą (dlatego PZPN może spać spokojnie przez najbliższe 20 lat). Skoro minister chce mieć kontrolę to musi "wprowadzić" kontrolę do Związku, musi przekonać (mówiąc brutalnie zaszantażować) środowisko np. szermierki, że ten Pan musi odejść albo nici z kasy na 2009 r. Ale usunięcie jednego człowieka nic nie załatwi. Minister musiałby mieć rzeszę specjalistów (na dodatek zaufanych tak naprawdę w każdym związku…..żeby mieć kontrolę… Mało realne, poza tym minister za rok się zmieni, to i człowiek zaufany się zmieni… No ale trzeba próbować tam, choćby tam, gdzie kasa ciurkiem ucieka.
b) działacz - słowo skompromitowane w naszym języku, bo kojarzy się z zasypianiem na trawnikach w Pekinie...Koniec z działaczami i pracującymi za darmo społecznikami. Koniec z wytykaniem ile to osób ma ciepłe posadki w związkach. Chcecie dobrego zarządzania płaćcie kasę pracownikom, jak w każdej innej organizacji. Albo rybka albo akwarium, chcemy zarządzania sprawnego, solidnej kadry – działają prawa rynku, żeby kogoś ściągnąć trzeba go przekonać, ale wielu rezygnuje, bo potem prasa palcem wytknie…
c) koniec ze świętościami w sporcie - były sportowiec może być dobrym menedżerem lub fatalnym, człowiek z biznesu również sprawdzi się w sporcie lub nie. A u nas jednego dnia polityk ma buzię pełną ogólnych frazesów a następnego fotografuje się w błysku fleszy przy kim trzeba. I tak posuwa się zarządzanie tego naszego PZLA…..
d) jakie dyscypliny finansujemy, w jakich proporcjach, po co systemy premiowania stypendiami za udane występy na ME i MŚ w dyscyplinach niszowych (kajaki, zapasy, podnoszenie ciężarów, itd.) skoro wyniki na tych zawodach nikogo nie obchodzą. Kto jest bohaterem – 15-sto, 20-krotny medalista ME i MŚ Marek Twardowski czy brązowa medalista IO Agnieszka Wieszczek? Przygotowujmy zawodnika w cyklu 4-letnim i skończmy z głupim potwierdzaniem przez niego formy co pół roku. Kajakarstwo przykład idealny. Potem mamy kwiatki w stylu Michała Bieńka, który skoczył w weekend na zawodach podwórkowych 4. wynik na świecie a na IO 2,20 nie przeskoczył…. Za wynik sportowy w dyscyplinach typowo olimpijskich rozliczajmy po Igrzyskach, a nie wysuwamy piersi do orderu po ME, a na Igrzyska rok później się nie kwalifikujemy….Współczesny sport to Igrzyska, MŚ i ME w piłce nożnej, kilka innych imprez, ale nie sprint 200 m w kajakowych ME….
Przyjmijmy założenie, że finansujemy wyselekcjonowaną ekipę w wyselekcjonowanych dyscyplinach. Reszta na poziomie zawodowym niestety sobie nie poradzi – nie ma menedżera, który załatwi kilkumilionowy kontrakt Związkowi Łuczniczemu, nie okłamujmy się, nie da się aż tak „pokolorować” rzeczywistości…
Elementów jest tysiące, dużo rzeczy na „głowie” (Prezes PKOL z własnej nieprzymuszonej woli bierze odpowiedzialność za wynik sportowy na IO – interesujące biorąc pod uwagę, że PKOl dobrze się wywiązuje ze swojej roli, ale co ona ma wspólnego z medalami na IO??), w to wszystko wchodzi jeszcze MEN z programami nauczania, bo tyle się gada jak to mało WF i jak niedobranych dyscyplin dzieciaki się uczą, ale właściwie kto ma to zmieniać – MEN, MSportu, związki?
Od lat mamy zastępcze dyskusje o potrzebie młodej kadry, starych działaczach, dziurawych budżetach, słabej psychice sportowców (moje ulubione), itd.. No to może jakaś rewolucja? Ale na nią trzeba minimum jedną kadencję, czy jakiś minister się utrzyma tyle?
I przy tym wszystkim nie zapominajmy, że to sport, dziedzina najmniej przewidywalna, czasami najlepszy system i ludzie nie pomogą, bo murowana faworytka potknie się na ostatnim płotku jak Lolo Jones na 100 m przez płotki…
Ze sportowym pozdrowieniem