Temat: Dlaczego w Złotych Myślach nie można kupić normalnych...
Jakub Łoginow:
Artur Ziółkowski:
Nie, po prostu nie rozumiem jednej rzeczy.
Do tej pory myślałem, że e-booki to po prostu książki, tyle że wydawane elektronicznie, bo tak jest taniej. I że książka i e-book to właściwie to samo, bo wystarczy e-booka wydrukować i będzie książka. Różnica jest tylko w opakowaniu, a nie w zawartości. Tak w każdym razie piszą wszystkie te wydawnictwa, zachwalające samą ideę e-booków.
Nie mylisz się - tak właśnie jest. Np. Złote Myśli wydają książki w obydwu formach. Podobnie inne wydawnictwa.
Po drugie, główną zaletą e-booków, jak przeczytałem na stronach tych wydawnictw, jest to, że łatwiej je wydać. Każdy, kto chciał wydać tradycyjną książkę, pisze że jest to cholernie trudne i drogie. Natomiast koszty wydania e-booka są minimalne, więc dzięki idei książek elektronicznych książkę może napisać i wydać właściwie każdy, kto do tej pory nie mógł tego zrobić w tradycyjnym (papierowym) wydawnictwie.
Tak również jest. Przy czym jednak nie należy mylić "każdy może wydać książkę" ze stwierdzeniem "możesz wydać byle co". Bowiem nadal treść takiego e-booka podlega weryfikacji "jakościowej".
Wychodząc z powyższego, logiczne jest, że e-book powinien być właśnie najlepszym rozwiązaniem dla tych ambitnych książek, które nie sprzedają się w wielomilionowych egzemplarzach. Bo jak ktoś przyjdzie do tradycyjnego wydawnictwa z popularnym tematem (takim "dla gawiedzi", o seksie, zarabianiu przez internet itp.), to wydawca uzna, że książka będzie się dobrze sprzedawać i jej wydanie w wersji papierowej się opłaci. A autora niszowej książki o Ukrainie, którą przeczyta max 4000 osób, odeśle z kwitkiem. Więc temu autorowi nie pozostanie nic innego, niż wydać e-booka.
W tym miejscu zaczynasz wg. mnie mylić pojęcia "wydawnictwo" i "autor". Nie zapominaj, że wydawnictwo nadal jest firmą, a nie organizacją "pro publico bono". Owszem książka elektroniczna jest tańsza w wydaniu niż papierowa, ale nie darmowa. Nadal ktoś musi to przetworzyć, przygotować odpowiednio stronę do dystrybucji, następnie przeprowadzić działania marketingowe - to wszystko jednak kosztuje (mniej, ale jednak!)
Wydawnictwo decydując się na wydanie czegokolwiek, musi widzieć w tym potencjał rynkowy, by pokryć koszty, wypracować zysk własny i wynagrodzenie dla autora. 4000 osób może okazać się za małą niszą, nawet jeśli ostatecznie każdy zdecyduje się na zakup (co jest nierealne).
Natomiast, jeśli sam autor uważa, że po prostu warto, bo ma coś ciekawego do przekazania - nic nie stoi na przeszkodzie, by sam wydał e-booka. Poświęci na to więcej czasu, być może zainwestuje w swój pomysł dodatkowe pieniądze. Za to jeśli okaże się, że rzeczywiście jest zainteresowanie tym tematem - zgarnie całą śmietankę, zamiast prowizji od wydawnictwa.
A tu okazuje się, że jest na odwrót, co mnie dziwi i wydaje się przeczyć zdrowemu rozsądkowi.
Wydaje mi się, że moje powyższe wytłumaczenie jest jak najbardziej zdroworozsądkowe. Autor może być idealistą, ale firma ma zarabiać. Bez tego nie przetrwa.
Złote Myśli, które podałeś jako przykład zajmują się określona tematyką książek (ogólnie pojętym dążeniem do sukcesu), bo znają rynek i widzą w tym potencjał. Nie wydają książek beletrystycznych, bo to zupełnie inny rynek, inny odbiorca itp - czyli wejście na rynek "od zera" (czytaj: ogromne inwestycje).
Podobnie WAB, również ma określoną tematykę, profil odbiorcy itp. Wydaje beletrystykę, również w wersji elektronicznej i nie wchodzi w ogóle w tematykę dążenia do sukcesu, rozwoju osobistego, literatury fachowej itp.
M.in. dlatego, żadna z tych firm nie wyda e-booka o Ukrainie - bo to nie ich target.
A co do popytu na książki o Ukrainie - już wspomniałem, że mam listę mailową osób (czytelników mojego portalu) które specjalnie się na nią zapisały TYLKO PO TO, by otrzymywać informacje o Ukrainie, w tym o ambitnych książkach. I ja chcę ten fakt wykorzystać biznesowo i w ramach mailingów podrzucać im linki do ciekawych książek elektronicznych o Ukrainie (np. o Pomarańczowej Rewolucji, o ukraińskiej kulturze itp.) i mieć z tego powiedzmy 10% od każdego zakupu. I wiem, że ludzie z mojej listy mailowej takie rzeczy będą kupować. Bo skoro są skłonni kupić książkę o Ukrainie w tradycyjnej księgarni (wszak takie książki w ukraińskiej tematyce są, są wśród nich bestselery, a w Krakowie jest nawet ukraińska księgarnia), to będą skłonni również kupić tę samą książkę w wersji elektronicznej.
Hmm... nie uważasz, że to trochę "wygodne" podejście? "Jeśli ktoś zdecyduje się w to zainwestować, to ja chętnie to wykorzystam i zarobię".
Jeśli naprawdę wierzysz w swój pomysł i widzisz w tym potencjał (przeanalizowałeś rynek, już dotarłeś do odbiorców, o czym piszesz i rzeczywiście "jest tu kasa") - zrób to. Wydaj e-booka o Ukrainie, wypromuj go wśród swoich subskrybentów i podziel się zyskami tylko z autorem :) Po co zadowalać się 10% za całkowicie autorski pomysł na biznes?
Ten sam manewr zresztą chcę powtórzyć w odniesieniu do ludzi zainteresowanych Słowacją, Białorusią, Austrią i innymi krajami Europy Środkowej. Uwierz mi, w Polsce są ludzie, którzy mają takie zainteresowania i chcą je pogłębiać. A ja chcę zarabiać na zaspokajaniu tych zainteresowań, stąd taka a nie inna tematyka mojego portalu (http://porteuropa.eu). Tym bardziej, że praktycznie nie mam konkurencji, a to bardzo ważne.
Wierzę, a nawet wiem. Wiem także, że są ludzie, którzy lubią śledzie z dżemem truskawkowym, a nikt dotąd z jakiegoś powodu nie sprzedaje tego połączenia w konserwach ;)
Natomiast powtórzę, również w kontekście konkurencji, o której piszesz. Jeśli znasz ten rynek i widzisz tam zyski - zrób to.
Zauważ, że jeśli będziesz czekał, aż zrobi to ktoś inny (bo Ty chcesz tylko prowizję), to na 100% już nie będziesz jedyny i Twój argument o bezkonkurencyjności przepada z kretesem. Taki wydawca, widząc potencjał będzie także sprzedawał sam, a bardzo prawdopodobne, że także szukał innych, podobnych do Ciebie, którzy będą chcieli zarabiać na sprzedaży. To się "fachowo" nazywa "program partnerski" ;)