Temat: głos ciemnogrodu, ku przestrodze :)) i ewentualnie do...
kolejne przemyślenia czołowego ignoranta, piewcy polskiej prawicy:
Terlikowski: Godność, prawda i znaczenie języka, czyli jeszcze o sprawie
transseksualizmu
17.02.2012
Nieczęsto podejmuje spór z ks. dr hab. Piotrem Kieniewiczem. Ale tym razem
nie mam wyjścia. Mam bowiem poczucie, że w imię źle pojętego miłosierdzia
wobec Ann Grodzk nie tylko rozmywa zasady moralne, ale również niszczy życie
społeczne.
To poważne zarzuty, ale nie sposób postawić sprawy inaczej. Rozumowanie ks.
Kieniewicza jest bowiem zbudowane na fałszywych przesłankach i prowadzi nas
do wniosków, które mogą być absolutnie dramatyczne, nie tylko w wymiarze
społecznym. Zacznijmy od przedstawienia - w dużym skrócie tego rozumowania.
Otóż bioetyk zarzuca nam (a konkretniej mi), że "praktyka przyjęta przez
redakcję, polegająca na podważaniu odczuć osoby identyfikującej siebie jako
Anna Grodzka, jest daleko posuniętą niedelikatnością i może być odebrana
jako brak szacunku dla tej osoby".
Skąd taki wniosek? Otóż ks. Kieniewicz uznaje, że "osoba identyfikująca
siebie jako Anna Grodzka ma do tego prawo", a potwierdzeniem tego prawa jest
to, że "sąd orzekł, że w wymiarze prawnym jest ona kobietą". I choć duchowny
przyznaje, że orzeczenie sądu nie zmienia płci, to jednocześnie wymaga, by
owo wyrzeczenie szanować ze względu na dramat osobisty Ann Grodzk. "Mamy do
czynienia z kimś, kto posiada sądowne orzeczenie o tym, że jest kobietą (i
czuje się kobietą!), wobec tego z szacunku dla tej osoby nie powinniśmy
dokładać ciężaru do tego, co już ma. Tymczasem, sytuacja poseł Grodzkiej
jest taka, że na każdym kroku spotyka się z wytykaniem tego jej dramatu" -
przekonuje ks. Kieniewicz.
Szacunek dla osoby i dla prawdy
Zacznę od tego, z czym się u ks. Kieniewicza zgadzam. Nie ulega dla mnie,
tak jak dla niego, wątpliwości, że każdemu należy się szacunek, z samego
faktu bycia osobą. Nie mam też wątpliwości, że niezależnie od decyzji
Ryszarda (a wcześniej Krzysztofa) nie należy go obrażać czy bezsensownie
piętnować. W odróżnieniu jednak od ks. Kieniewicza nie uważam, że prawda
jest obraźliwa. Prawda jest zaś taka, że poseł Ruchu Palikota kobietą nie
jest. Decyzja sądu czy nawet jego samoidentyfikacja nie mają mocy zmieniania
rzeczywistości. Sąd nie ma władzy zmiany definicji matematycznej i
genetycznej struktury męskości czy kobiecości.
Udawanie, że mężczyzna jest kobietą, i to nawet potwierdzone sądownie czy
motywowane szacunkiem dla godności osoby, nie ma nic wspólnego z
chrześcijańskim rozumieniem szacunku. Ten ostatni opiera się bowiem na
prawdzie, a nie na potwierdzaniu fałszu. Z szacunku i miłosierdzia nie tylko
dla tej konkretnej osoby, ale i dla innych znajdujących się w podobnej
sytuacji, konieczne jest mówienie prawdy, a nie wchodzenie w struktury
kłamstwa. Zgoda na potwierdzanie ze strony chrześcijan fałszu przyczyniać
się może bowiem do budowania wrażenia, że rzeczywiście istnieje możliwość
"zmiany płci", że operacja taka nie jest tylko okaleczeniem, ale realnie
zmienia coś w sytuacji chorego.
Odseparowanie szacunku i godności od prawdy oznaczałoby - w dużym skrócie -
w konsekwencji konieczność uznawania i szanowania każdej decyzji sądu. Jeśli
sąd uzna, że inny poseł Ruchu Palikota zawarł związek małżeński ze swoim
wieloletnim partnerem to, czy zdaniem ks. Kieniewicza, także będziemy
zmuszeni mówić o tym, że poseł B. przybył na kolację ze swoim mężem (a
wszystko po to, by nie przypominać o tragedii, jaką niewątpliwie jest
skłonność homoseksualna). A co z szacunkiem dla samoidentyfikacji ludzi
cierpiących na zaburzenia osobowości, czym im także - by nie zostać uznanymi
za nie szanujących godności, będziemy przytakiwać, gdy będą oznajmiać, że są
Napoleonami?
Strategia LGBT
Gra na - fałszywie rozumiane - szacunek i godność są zresztą wkomponowane w
strategię środowisk LGBT. To im zależy na tym, byśmy ze względu na
domniemany szacunek dla osób transseksualnych zaprzestali mówienia prawdy.
Oni przekonują, że proste stwierdzenia faktu jest transfobią. Tak jednak nie
jest. Mówiąc prawdę nikogo nie obrażamy, a jedynie bronimy rzeczywistości
czy zdrowego rozsądku.
Obraźliwe dla osób transseksualnych, dla ich godności byłoby natomiast
utwierdzanie ich w błędnej drodze. Posługując się analogią, można odnieść
wrażenie, że błąd podobny (tyle, że realizowany już w praktyce, a nie tylko
w teorii) do błędu ks. Kieniewicza popełniają zwolennicy rozmaitych
katolickich duszpasterstw osób homoseksualnych. Z fałszywego szacunku dla
godności osób homoseksualnych przestają one mówić o tym, że akty
homoseksualne nigdy nie są nośnikiem prawdziwej miłości, że każdy taki akt
jest - przynajmniej w wymiarze materialnym - grzechem, że akt homoseksualny
obraża Boga. W efekcie powstaje wrażenie, że wszystko jest OK, że zachowania
homoseksualne nie stanowią problemu. A na końcu jest pytanie, dlaczego
Kościół nie chce uznać zachowań tego typu za normę.
Podobną drogę przeszliśmy już zresztą w Kościele. W imię szacunku dla
godności osób niemal nie mówimy już o tym, że drugi związek nie jest
małżeństwem w sensie ścisłym, ale opiera się na cudzołóstwie. Mąż jest
bowiem wciąż poślubiony swojej pierwszej żonie. I dramat osobisty
(niekiedy), skomplikowana sytuacja z dziećmi czy poprzednim partnerem tego
nie zmienia. Możemy współczuć, ale nie powinniśmy udawać, że problem nie
istnieje. A nie wolno nam go lekceważyć, bo w ten sposób budujemy kulturę
przyzwolenia, stopniowego uznawania pewnych działań czy wydarzeń za normę.
I tak samo, w scenariuszu środowisk LGBT ma być najpierw z homoseksualizmem
(to już się w znaczącym stopniu udało, czego doskonałym przykładem było
uznanie za parę roku pary homoseksualnej), a później z transseksualizmem.
Mają być one uznane za normę. A wykorzystuje się do tego także fałszywie
rozumiane współczucie, które w imię szacunku dla innych, wybiera milczenie i
udawanie.
Język ma znaczenie
Nie oznacza to, że wobec osób transseksualnych możemy stosować każdy język,
czy każde określenie. Tak nie jest. Transfobia istnieje, tak jak istnieje
realna, a nie tylko postulowana przez działaczy gejowskich, homofobia. Są
określenia, których wobec drugiej osoby stosować nie wolno. Z szacunku dla
uczuć osób homoseksualnych czy transseksualnych cytować ich nie będę (ale
kto chce może wygooglać sobie, w jakich sprawach godności takich osób
broniłem). Określenie jednak, że coś jest zgodne z normą, a coś nie, obrazą
godności nie jest. Tak jak nie jest nią proste stwierdzenie faktu, że ktoś
(i nie ma tu znaczenia czy jest to ks. Kieniewicz, ja czy jakiś poseł) jest
mężczyzną.
Odmowa obrazy nie może jednak oznaczać zgody na zmianę języka. A powód jest
niezmiernie prosty. Destrukcja języka - nawet dokonana w imię szacunku dla
innych - oznacza w istocie zniszczenie możliwości myślenia. Weźmy przykład
związany z transseksualizmem. Kilka dni temu w mediach pojawiła się
informacja, że już trzeci mężczyzna urodził dziecko... Jeśli posłużyć się
logiką ks. Kieniewicza, to nic z takim newswem zrobić nie możemy.
"Mężczyzna", o którym mowa czuje się bowiem mężczyzną i ma orzeczenie
sądowe o tym, że nim jest. Fakty są jednak takie, że jest genetycznie
kobietą, ma nawet wszystkie kobiece narządy, a jedyne, co sobie zmienił to
usunięcie piersi, ubrania i wpisu do dokumentów. Czy rzeczywiście mamy
twierdzić, by nie wypominać jej tragedii, że jest ona mężczyzną? Czy
rzeczywiście będzie to wyraz szacunku, czy też zgoda na destrukcje
przestrzeni rozmowy i myślenia, która wymaga precyzyjnego, i nie bojącego
się związków z rzeczywistością, języka.
Wejście transseksualistów w sferę polityczną wymaga też poszukiwania i
sformułowania języka, którym o takich sprawach i takich osobach, będziemy
mówić. Portal Fronda.pl też takie poszukiwania podejmuje. Nie zgadzamy się
na firmowanie fałszu, na wpisywanie się w strategię LGBT, i dlatego nie
zamierzamy pisać o wymienionym parlamentarzyście per Anna Grodzka. Nie chcąc
jednak - jak to ładnie ujął ks. Kieniewicz - nieustannie wypominać dramatu,
a także pragnąć zachować komunikatywność nie zdecydowaliśmy się też na
używanie prawdziwego imienia i nazwiska posła, czyli Krzysztof Bęgowski. I
dlatego stosujemy określenie Ann Grodzk. Jeśli ktoś ma lepsze sformułowanie,
nie naruszające godności posła, ale też nie wymuszające potwierdzania przez
nas nieprawdy i wpisywania się w strategię LGBT, jesteśmy (i ja konkretnie
też) na nie otwarci.
Jednostkowy i społeczny wymiar problemu
Rafał Ziemkiewicz posłużył się kiedyś znakomitym rozróżnieniem między gejami
a homoseksualistami. Ci pierwsi są dumni z tego, co robią, swoją strategię
życiową i karierę budują właśnie na swoim homoseksualizmie. Ci drudzy,
akceptując bądź nie swoją skłonność, nie tylko się z nią nie afiszują, ale
niekiedy wręcz mają z nią poważny problem. I podobne rozróżnienie trzeba
zastosować wobec osób transseksualnych. Z jednej strony mamy - bo jak wiem -
transów, którzy nie tylko są zadowoleni, ale wręcz całą swoją strategię
budują na promocji swojej choroby, z drugiej - często nieszczęśliwe osoby,
którym trzeba pomóc.
Z tymi pierwszymi, zachowując szacunek i świadomość ich godności, trzeba
ostro i zdecydowanie polemizować, także wskazując na istotny fałsz, który
kryje się w ich nowej tożsamości. Ta polemika, ujawnianie i przypominanie
prawdy, ma zaś na celu obronę przez złymi decyzjami wielu autentycznie
ciepiących transseksualistów, których trzeba bronić przez złymi (i tu się z
księdzem Kieniewiczem zgadzamy) medycznymi operacjami. Zgoda na milczenie,
na udawanie jest narażaniem na złe decyzje innych.