Temat: Co znaczą litery (desygnacje) za nazwiskiem i jak się...
Edmund John Saunders:
Zgadzam się z Panem, bo temat tego, co ludzie mają na swoich wizytówkach, listach, opisach profilu, itd., z pewnością różni się z kraju do kraju.
Nie będę udawał, że nie wyczuwam, że za promocją tych desygnacji, mogą się ukrywać pewne interesy komercyjne. Przecież te osoby muszą płacić roczne składki członkowskie swoim instytucjom i wydawać pieniądze w ramach programu ustawicznego dokształcenia profesjonalnego, aby utrzemać ważność tych desygnacji.
I dlatego lekki opór mi się włącza. Nie znam tych profesjonalnych organizacji, bo działam w obszarze jeszcze nieco nieodkrytym, ale to na długie dyskusje. Niemniej, jest to również powód do tego, że w pewnym momencie sobie odpuściłem tu i tam, właśnie dlatego, że ważniejsze były raz na 3 lata (chyba) wpłaty plus "odnowienia". I nieco mnie to irytowało, jak obok mnie siedział sobie pan, który z zawodem wiele nie miał wspólnego, ale wystarczyło że przyjechał, opłacił i miał.
Ja mówię tutaj specyficznie o tzw. desygnacjach czy kwalifikacjach „profesjonalnych” międzynarodowych. Tak na przykład, wszyscy audytorzy wewnętrzni (dodam: na całym świecie) od razu wiedzą, co to znaczy "CIA" za czyimś nazwiskiem.
Z całym szacunkiem, mi CIA od zawsze się kojarzyło z czymś zupełnie innym ;-))) Na drugim jest CIA, ale niestety, ludzie są tylko ludźmi i same literki roboty nie zrobią.
W tym poście chodziło mi o to, aby ludzie się roztropnie (mądrze?) posługiwali się z swoimi desygnacjami i nie robili pociągu towarowego ze swoich różnych desygnacji.
To jest to o czym mówiłem w przypadku wizytówek. Koncepcja stosowania kilku wynika z praktyki, która jest jaka jest. Człowiek ambitny, dbający o swój rozwój, któremu jeszcze zależy na organizacjach, będzie miał ich tyle, że kartonika zabraknie. Co ciekawe, najczęściej właśnie tacy uznani stosują jeden wybrany skrót, który uważają za najważniejszy.
Przypomniał mi się jeden z byłych wojskowych. Zapis na wizytówce taki, że "ostatni niech drzwi zamknie". Niestety, to nie zachęca, a wręcz odstrasza.
Innym tematem, to kwestia, co te wszystkie desygnacje na prawdę znaczą, czy rzeczywiście pokazują nam tylko, jakie kwalifikacje dana osoba zdobyła, czy mogą nam również określić, czy dana osoba rzeczywiście potrafi wykonywać swój zawód (zawody?). Dlatego też podkreśliłem, że w końcu ("the bottom line") liczą się osiągniecia zawodowe/w pracy, czyli, to co dana osoba osiągnęła, niezależnie od jakich i wielu ma ona tych wszystkich desygnacji.
Nie znam zasad certyfikacji wszystkich organizacji. Niemniej mam wrażenie, że to jest potwierdzenie, że maja kwalifikacje do wykonywania zawodu, według określonych standardów, a nie że potrafią to wykonywać. Chyba, że w trakcie "certyfikacji" jest ktoś z komisji, kto to sprawdzi i oceni. Plus wizyty referencyjne i referencje od zleceniodawców są brane pod uwagę.
Tu bym się nieco zatrzymał jeśli chodzi o pewne literki, nie tylko z organizacji, ale nawet ze studiów. To, że ktoś ma MGR, INŻ, oznacza moim zdaniem że posiada wiedzę, jaka DAJE podstawy teoretyczne do wykonywania danej pracy. Niestety, często się okazuje, że na tym się kończy i co najciekawsze - taka choroba chyba naszego krajowego systemu edukacji. Ludzie po studiach nie stosują tego, czego zostali nauczeni. Innymi słowy MGR, INŻ stają się tylko informacją, że ktoś sobie przez te kilka lat posiedział na salach i porobił ćwiczenia.
Pisze z praktyki i jest to moje zdanie, niemniej w swoim dość krótkim jeszcze życiu brałem udział w rekrutacjach - co prawda nieco wąsko bo na stanowiska związane z bezpieczeństwem. Niestety, za wiele to co w CV i w organizacjach nie przekładało się na rzeczywiste kwalifikacje, czyli jak Pan napisał - na umiejętność wykonywania zawodu.
Nie wiem z czego to wynika, ale patrząc przez pryzmat naprawdę ciekawych jak i egzotycznych organizacji do których osoby przynależały oraz wykształcenia, nieco więcej człowiek oczekuje. Przez rekrutacje przeszło z górą 5 tys kandydatów.
I to powoduje mój dystans i nieco inne podejście. po prostu widząc "literki" uznaję, że człowiek zna pewne standardy (które w wielu przypadkach sa mi tez znane, niemniej nie jestem członkiem organizacji - dla zasady ;-)) i dzięki znajomości tych standardów prościej mi dyskutować. Ale znowu, często trzeba jak przy studiach, "otworzyć drzwi". Czyli pokazać, jak wiedzę wykorzystać, bo mimo wszystko case na szkoleniach i warsztatach - to nieco za mało.
Przykład - do dziś mój Profesor od strategii i polityki firmy nie może się nadziwić jak można na macierzy bostońskiej zrobić ocenę funkcjonowania formacji mundurowej, odpowiedzialnej za bezpieczeństwo i porządek publiczny. A do dziś wyniki tej analizy i strategia z 2005 roku, są widoczne w działaniu.
I tak czasem po prostu drzwi trzeba otworzyć, mimo kwalifikacji i kompetencji nazwijmy to teoretycznych.
Samo zdawanie egzaminów i zdobycia liter po swoim nazwisku, mogą pomóc w dostaniu się na jakieś stanowisko, ale dzisiaj to nie wystarczy, aby zdobyć szacunek i uznanie innych i utrzymać się na tym stanowisku.
Chyba się tu zgadzamy?
Jak najbardziej. Prowadzę audyty bezpieczeństwa, co zaraz może zostać oprotestowane jak w wątku obok z językowymi ;-)))
Niemniej szacunek i uznanie są czynnikiem krytycznym w naszej pracy. Chodzi o pewną wiarę, że człowiek zna się na swojej pracy, potrafi ją realizować, bo tylko wtedy zalecenia poaudytowe, rekomendacje będą wdrożone.
A tego nawet całą wizytówką skrótów nie uda się zrobić, to musi być widoczne w trakcie spotkań, rozmowy etc. Plus oczywiście otwartość i "nie-mistrzowaine" - czyli jak temat jest do głębszego przemyślenia, to tak ma być a i słuchać trzeba uważnie.
Dlatego na wizytówkach Instytutu nie ma żadnych skrótów. Jest po prostu - Konsultant.