Lech Tkaczyk

Lech Tkaczyk www.lech-tkaczyk.pl
; www.wydaj-sie.pl ;
www.ksiazka-nosn...

Temat: Wojna z Empikiem cd

Największy sprzedawca książek w Polsce – Empik – wziął się także do ich wydawania. Wydawcy krzyczą o końcu wolnego rynku, choć powinni więcej o nim poczytać.
Przyszedł wrzesień i mamy wojnę. Bronią się polskie wydawnictwa, a w roli agresora występuje największy dystrybutor książek w Polsce, Empik. Ta wielka sieć handlowa z ponad 170 salonami rozsianymi po całym kraju do niedawna ograniczała się do sprzedaży słowa pisanego. W sierpniu Empik kupił jednak pakiety kontrolne wydawnictw Wilga oraz W.A.B., które dołączyły do przejętego już wiosną Buchmanna. I rozpętała się burza. Przedstawiciele innych wydawnictw biegają po mediach i złorzeczą na nielojalnego dystrybutora. – Przez lata kredytowaliśmy rozwój Empiku, tolerując bezczelne spóźnienia w płatnościach za towar. A teraz nasz dystrybutor będzie z nami konkurować. Założę się, że książki Wilgi czy W.A.B. będą błyszczeć w ich salonach na najlepszych półkach i plakatach, a nasze zostaną zepchnięte w kąt – kwituje dyrektor jednego z dużych polskich wydawnictw.

Empik rzeczywiście odszedł daleko od klasycznego wzorca książkowego biznesu, w którym o sukcesie tytułu decyduje jego zawartość, a księgarnia przypomina bibliotekę. W jego salonach klienci nie rozmawiają ściszonymi głosami, nikogo nie dziwi widok siedzącego na podłodze osobnika zatopionego w lekturze. Można w nieskończoność grzebać w wystawionych tytułach, a nawet przeczytać je przy kawie od deski do deski bez kupowania. Niektóre tytuły sieć promuje bardziej niż inne: wystawia je w najlepszych miejscach sklepów, pokazuje na plakatach, organizuje spotkania autorów z czytelnikami. Za takie przywileje wydawca musi sporo zapłacić. A teraz, w nowej strategii, Empik zapowiada takie formy sprzedaży książek, jak np. łączenie z innymi produktami. Na razie do poradników kulinarnych sieć dodaje tylko przyprawy, ale kto wie, czy z czasem nie pójdzie krok dalej. Popcorn do Poppera, Lego do Lechonia? Zgroza.

Oburzenie branży na barbarzyńcę buszującego w jej ogrodzie ma oczywiście podtekst prozaiczny, czyli udziały w ok. 2,9 mld zł, jakie w ubiegłym roku wydaliśmy w Polsce na książki. To skandalicznie mało, bo z kieszeni polskich klientów dokładnie tyle samo poszło w tym czasie na pizzę, a na alkohole wydaliśmy prawie dziewięć razy więcej (26 mld zł). Brytyjczycy – najbardziej rozczytana nacja Europy – w tym samym czasie wydali na książki 3,5 mld funtów, czyli ok. 16 mld zł!

Wąski strumień pieniędzy z rynku księgarskiego płynie w dodatku do bardzo rozdrobnionej branży. Z danych magazynu księgarskiego „Biblioteka Analiz” wynika, że na kilkuset czynnych wydawców przychody powyżej 2 mln zł rocznie notuje może setka. W tym samym czasie w salonach Empiku sprzedaż książek sięgnęła aż 451 mln zł. Nic dziwnego, że z tak potężnym partnerem handlowym i jednocześnie konkurentem polscy wydawcy książek czują się niepewnie.

Wydawcy pod presją

Wielu jest też od niego praktycznie uzależnionych. W ankiecie przeprowadzonej pod koniec ubiegłego roku przez „Gazetę Wyborczą” aż 22 proc. wydawców przyznało, że Empik zapewnia im od 30 do 50 proc. całej sprzedaży. Kolejne 48 proc. sprzedawało w tej sieci od 5 do 30 proc. swoich nakładów. – Empik jest silny słabością innych dystrybutorów – uważa Paweł Waszczyk, redaktor naczelny „Biblioteki Analiz”. – Wydawcy są skazani na współpracę z nim, jeśli chcą prowadzić działalność na ogólnopolską skalę.

Rzeczywiście, dla 170 salonów Empiku wydawcy nie mają na razie adekwatnego zamiennika. Druga w kolejności sieć Matras (100 księgarni) w 2010 roku sprzedała książki za 120 mln zł. Dom Książki Białystok (43 księgarnie) trzeci w branży (nie licząc Merlin.pl) – już tylko za 28,5 mln zł. Dlatego wydawcy twierdzą, że Empik to bezwzględny monopolista branżowy, nawet gdy z danych liczbowych tak nie wynika. W końcu nieco ponad 450 mln sprzedaży na rynku wartym 3 mld zł daje udziały poniżej 15 proc. Ale w niektórych segmentach rynku, np. w literaturze pięknej, udział sieci przekracza 50 proc. – Współpraca z Empikiem nie zawsze jest łatwa, rzekłbym wręcz, że bywa upokarzająca – przyznaje Henryk Woźniakowski, szef krakowskiego wydawnictwa Znak. – Nie można mu jednak odmówić tego, że potrafi skutecznie promować i sprzedawać książki.

Szefowie Empiku są tego świadomi. – Przez pięć ostatnich lat zainwestowaliśmy w sieć naszych salonów 100 milionów złotych, także w takich miastach jak Brzeg, Jasło czy Iława – wylicza rzeczniczka Empiku Monika Marianowicz. – W kolejnych latach zamierzamy otwierać w tego typu lokalizacjach po około 25 salonów rocznie.
Siła bezwzględnej korporacji

Owszem, replikują wydawcy, ale to rozwój za nasze pieniądze. W tej branży terminowość rozliczeń i przepływy gotówki to podstawa. Licznik kosztów wydawcy rusza na kilka miesięcy przed premierą tytułu: trzeba wypłacić zaliczkę autorowi, pokryć koszty druku i dystrybucji itd. Tymczasem niewiele polskich wydawnictw nie skarży się na opóźnienia w zapłacie za książki przekazane Empikowi do sprzedaży. Czasem są to tygodnie, czasem miesiące, raz tysiące, innym razem setki tysięcy złotych. Kosztów dystrybucji w salonach firmy też właściwie nie da się precyzyjnie zaplanować. Handlowcy sieci potrafią nawet zażądać zmiany szaty graficznej okładki, jeśli uznają ją za mało atrakcyjną marketingowo.

W logistyce sieci, zdaniem wydawców, też roi się od pułapek. – Najpierw zmusili nas do dostaw książek do swojego centralnego magazynu w miejsce wcześniejszych dostaw bezpośrednio do salonów. Mieliśmy na tym zaoszczędzić. Potem jednak sprytnie podnieśli opłaty – wyjaśnia, też niestety anonimowo, szefowa sprzedaży jednego z największych polskich wydawnictw. – Ostatnio drastycznie ograniczyli nam dostęp do raportów bieżącej sprzedaży naszych tytułów. Czujemy się jak dostawcy hipermarketu.

Trafne porównanie. Właściciel firmy, spółka Empik Media & Fashion, jest w istocie siecią hipermarketów, tyle że w formie holdingu. W jej salonach prócz książek można kupić gry komputerowe, artykuły papiernicze i zabawki, w sumie za 1,1 mld zł. A poza salonami EM&F kontroluje też sieć sklepów Smyk z artykułami dziecięcymi (obroty 837 mln zł), ma szkoły językowe (148 mln zł), a nadto sprzedaje odzież takich marek, jak Hugo Boss, Esprit, Dune czy Orsay (587 mln zł).

W zeszłym roku łączne przychody ze sprzedaży grupy EM&F przekroczyły 2,9 mld zł, czyli – o ironio – zrównały się z wydatkami Polaków na książki. Słowem, tokorporacja, która w relacjach z dostawcami i konkurentami nie ma litości.

Szefowie firmy chętnie podkreślają zasługi EM&F dla kultury, ale w istocie robią biznes, w którym liczy się przede wszystkim zysk. Dobór pozycji do sprzedaży w Empiku przypomina playlistę popularnej stacji radiowej, na której nie ma miejsca na misję. Jeśli tytuł nie rokuje handlowo, do Empiku nie trafia, a jeśli już – to w symbolicznym nakładzie. Cztery lata temu sieć odmówiła sprzedaży tytułów, na których okładkach reklamował się swoim logo e-sklep Merlin.pl, bezpośredni rywal witryny Empik.com. Jednak czarę goryczy przelało dopiero wejście przez EM&F na rynek wydawniczy. – Dotychczas mowa była o trudnej, ale jednak współpracy – przekonuje Paweł Waszczyk. – Teraz zaczęła się rywalizacja.

Dyktatura Empiku mogła się wydawcom nie podobać, ale przynosiła im zyski i nie psuła szyków. Ostatnie kroki firmy zagrażają już podstawom ich działalności, dlatego zakulisowo przekonują, że Empik morduje polską książkę. Wydawcy boją się, że wydawnictwa kupione przez EM&F po zasileniu gotówką zyskają przewagę nad konkurentami, np. przy pozyskiwaniu nowych autorów. Straszą też, że branżowy spór odbije się w końcu także na konsumencie. – Empik stawia przede wszystkim na zysk – uważa Marek Dobrowolski, szef sprzedaży wydawnictwa Nasza Księgarnia. – Wzrost ich znaczenia na rynku może więc sprawić, że ambitnych, mniej dochodowych publikacji nie będzie gdzie sprzedawać.

Henryk Woźniakowski ze Znaku, choć zgadza się, że polski rynek książki się tabloidyzuje, uważa jednak, że na ambitne pozycje nigdy nie zabraknie miejsca. Jego wydawnictwo świętuje właśnie sprzedaż ponad 15 tys. egzemplarzy biografii Czesława Miłosza pióra Andrzeja Franaszka. – Nie demonizujmy znaczenia marketingu i reklamy – uważa szef Znaku. – Książki wciąż kupuje się dla treści, a nie dla okładki, a tym bardziej dystrybutora.

Zatem na bitwie wydawców najwięcej mogą zyskać klienci. Wejście Empiku na rynek wydawniczy powinno przyspieszyć i tak nieuchronną konsolidację rozdrobnionej branży. Jeśli miejsce biednych oficyn konkurujących ze sobą o każdy grosz zajmą silni wydawcy, w księgarniach może się pojawić więcej tytułów z najwyższej półki. Większe i bogatsze wydawnictwa będzie stać na misję, a dystrybutorzy będą się musieli bardziej liczyć z ich zdaniem. Dopiero wtedy na rynek wróci równowaga, której dziś ewidentnie brakuje.
Źródło:
http://biznes.newsweek.pl/ksiazki-zyczen-i-zazalen,822...
Lech Tkaczyk

Lech Tkaczyk www.lech-tkaczyk.pl
; www.wydaj-sie.pl ;
www.ksiazka-nosn...

Temat: Wojna z Empikiem cd

Wojna z Empikiem ciąg dalszy 2
Riposta
Jak doić wydawców?
Biznes Empiku polega na sprzedawaniu bestsellerów za pieniądze pochodzące od wydawców – z Markiem Rabijem polemizuje Grzegorz Lindenberg.
Źródło:
http://kultura.newsweek.pl/jak-doic-wydawcow,82833,1,1...
Empik Fot.: PAP/Paweł Kula
Zobacz także

Książki życzeń i zażaleń
UOKiK mówi „nie” dla fuzji Empiku i Merlina

Biznes Empiku polega na sprzedawaniu bestsellerów za pieniądze pochodzące od wydawców – z Markiem Rabijem polemizuje Grzegorz Lindenberg.

Z artykułu Marka Rabija „Książki życzeń i zażaleń”►, opublikowanego dwa tygodnie temu w „Newsweeku Polska”, dowiadujemy się, że Empik, sprawnie i nowatorsko działająca wielka sieć księgarń, wymusza na żałosnych polskich wydawcach „biegających po mediach i złorzeczących” zdrowe zmiany. A przecież dzięki temu, że Empik kupił kilka wydawnictw książkowych, rynek się polepszy: „Większe i bogatsze wydawnictwa będzie wreszcie stać na misję, a dystrybutorzy będą się musieli bardziej liczyć z ich zdaniem. Dopiero wtedy na rynek wróci równowaga, której dziś brakuje”. Wydawcy zamiast się skarżyć, powinni „więcej sobie poczytać o wolnym rynku”.

Sytuacja nie przedstawia się jednak tak różowo. Problemem jest system płacenia. Empik teoretycznie kupuje od wydawców książki, które od nich bierze. Teoretycznie, bo większość książek kiedyś odda. To niby-kupno oznacza, że wydawcy muszą od tej sprzedaży w ciągu miesiąca odprowadzić podatki – dochodowy, a od maja również VAT. Tymczasem Empik już w umowach daje sobie cztery i pół miesiąca na zapłacenie pieniędzy, na ogół nie płaci przez kolejne dwa-trzy miesiące, a potem część książek zwraca.

Realnie wydawcy dostają od Empiku pieniądze w niewielkiej części tego, co teoretycznie Empik kupił, i to pół roku po tym, jak od całości zakupów zapłacili podatki. Oczywiście, mogą wystąpić do urzędu skarbowego o zwrot VAT i pewnie po kilku miesiącach ten zwrot uzyskają – ale do braku pieniędzy od Empiku w wydatkach wydawnictwa dochodzi 5 procent VAT i kilkanaście procent podatku dochodowego.

W tym czasie Empik, który teoretycznie książki kupił, nie płaci VAT w ogóle, bo zakupy od wydawców zawsze są u niego większe niż sprzedaż książek w salonach. Przetrzymując pieniądze ze sprzedaży książek przez pół roku, otrzymuje od wydawców nieoprocentowany kredyt w wysokości ponad 200 milionów złotych – 10 razy większej niż jego inwestycje, którymi się chwali.

Książki jak ciepłe bułki

Kolejne miliony złotych Empik inkasuje od wydawców za promocje ich tytułów, czyli wyłożenie książek na środku salonu albo na półce „Nowości”. A ceny za promocje rosną. W tym roku standardowa cena wystawienia książki przez dwa tygodnie to 23 tys. zł, dla stałych klientów zniżki do
16 tys. Żeby taka promocja się opłaciła, sprzedaż książki musi osiągnąć poziom w większości przypadków w Empiku (a niekiedy na całym rynku) nieosiągalny.

Na wiosnę Empik wymyślił nowość: promocja książek, które w salonach będą tańsze o 50 proc. Wydawcy musieliby dostarczyć minimum 1000 egzemplarzy książki na promocję. Można powiedzieć: tańsze o połowę książki na pewno się sprzedadzą jak ciepłe bułki, więc chociaż wydawca zarobi połowę tego co normalnie, to odbije sobie dużą liczbą sprzedanych książek. Było tylko jedno ale: otóż całą obniżkę ceny o połowę wydawca miał wziąć na siebie. Ponieważ zaś marża Empiku to około 50 proc., więc w istocie jego propozycja była taka: oddajcie nam za darmo minimum 1000 egzemplarzy swojej książki, my ją sprzedamy i zarobione pieniądze weźmiemy dla siebie. Nie wiem, ilu znalazło się wydawców tak zdesperowanych, żeby oddawać książki za darmo, ale tej propozycji Empik nie powtórzył. Na razie.

Wbrew popularnemu przekonaniu biznes Empiku nie polega na sprzedawaniu książek, ale sprzedawaniu bestsellerów za pieniądze pochodzące z promocji od wydawców. Reszta książek na półkach ma stanowić przyjemne tło sfinansowane przez wydawców. Dlatego Empik nie uzupełnia na półkach pozycji, które się dobrze sprzedają, ale nie są bestsellerami. Czeka, aż sprzedadzą się do końca i zostaną zastąpione na półkach nowymi tytułami. Zatem jeśli wydawca chce sprzedawać książki w Empiku, musi nieustannie dostarczać nowości (i płacić za ich promocję). To m.in. jest powodem gigantycznej liczby wydawanych w Polsce co roku tytułów – codziennie na rynek trafia ponad 50 nowych książek! W tej sytuacji inne księgarnie też koncentrują się na nowościach. Wydawcy, jeśli nie chcą zniknąć z rynku, muszą wydawać, wydawać i wydawać. Gdyby Empik, mający dominującą pozycję w sprzedaży książek, bardziej dbał o te, które już zostały wydane, wydawcy mieliby się lepiej. Mogliby bowiem mniej wydawać, a koncentrować się na promowaniu tytułów, które wydali i się dobrze sprzedają. Jednak wtedy mniej zarabiałby Empik na promowaniu nowości...
Bat na wydawców

Teraz, kiedy Empik stał się właścicielem trzech wydawnictw, pozycja innych oficyn na pewno się pogorszy. Terminy płatności się wydłużą, liczba zamawianych przez Empik książek spadnie, a ceny promocji wzrosną. Grozi to bankructwem wielu wydawnictw.

Już dziś żaden wydawca nie może sobie pozwolić na omijanie Empiku, skoro za jego pośrednictwem sprzedaje nawet połowę książek. Natomiast Empik spokojnie może sobie pozwolić na pozbycie się dowolnego wydawcy, nawet takiego, który stale ma bestsellery, ponieważ żaden z nich nie daje Empikowi więcej niż kilka procent przychodów. Mając obecnie własne wydawnictwa, które w żadnych protestach nigdy uczestniczyć nie będą, Empik zyska dodatkowy bat na wydawców. Żadnego ich porozumienia przeciw Empikowi nie udało się i nie uda zrobić, ponieważ alternatywy dla Empiku nie ma. Tak działa wolny rynek, na którym jeden podmiot ma pozycję dominującą.

Nie mam pretensji do Empiku, że zachowuje się tak, jak się zachowuje. Korzysta z tego, że konkurencja, dystrybutorzy i wydawcy są żałośnie słabi, i bezwzględnie tę sytuację wykorzystuje. Jednak przedstawianie go jako dobroczyńcy, który spowoduje, że „wydawnictwa wreszcie będzie stać na misję”, a nie jako gracza, który brutalnością nadrabia nieumiejętność sprzedawania książek, jest, łagodnie mówiąc, nieporozumieniem.



Wyślij zaproszenie do