Temat: najważniejsze cechy menadżera
Albert M.:
Chciałby się odnieść do inspirujących wypowiedzi Pana Zbigniewa, którego w tym miejscu pozdrawiam.
Dziękuję za uznanie i pozdrowienia, i szczerze odwzajemniam.
Z moich obserwacji, także siebie, wynika, że zespół cech menadżera nie pokrywa się z cechami biznesmena. Jedni i drudzy urodzili się, tak przypuszczam, z predyspozycjami do innych obszarów działalności, innych zachowań i czują innego „bluesa”.
Podzielam ten pogląd w całej rozciągłości. Uważam wręcz, że umiejętność dostrzegania możliwości czy okazji właśnie i tworzenia biznesów to kwestia specjalnego talentu (osobiście wierzę w talenty i uzdolnienia w odróżnieniu od niektórych uczestników naszej dyskusji, rzecz jednak nie w unikalności lecz w konfiguracji i natężeniu określonych predyspozycji). Jak uczy mnie doświadczenie z kontaktów i pracy z przedsiębiorcami jest to talent niekoniecznie skorelowany z inteligencją ( w sensie mierzonym przez IQ), wykształceniem, obyciem kulturowym i wielu innymi cechami, a jednak zasługujący na ogromny szacunek i uznanie wobec dokonań biznesowych.
Ośmielam się twierdzić, że jedni drugim są potrzebni i mogą, powinni się uzupełniać. Nie przypadkiem oddzielono sfery własności od sfery zarządzania, a przypadki, kiedy jedno splecione z drugim raczej nie przechodzą do podręczników historii gospodarczej.
Kolejna piękna myśl, którą warto polecać zwłaszcza właścicielom firm rodzinnych, z którymi zdarza mi się pracować, w kontekście sukcesji czy transmisji władzy.
Nie mam też intencji wywodzić wyższości menadżerów nad biznesmenami, bo byłoby to nieporozumienie. Po prostu natura wymyśliła oprócz orłów i sokołów także altanniki i wikłacze. Naturalnie, ci pierwsi są wdzięcznym obiektem na okładki fachowych pism i nadto dysponują mierzalnymi walorami (aktywami), by brać udział w rankingach. Reszta to „ zwyczajni robotnicy w winnicy Pańskiej”
Tak jak świetni bywają wodzowie, generałowie, frontowcy i dowódcy liniowi, używając analogii wojskowych (bo nie bardzo pasuje mi przytaczany gdzieś wyżej cytat podobno z Napoleona, że więcej wart lew na czele stada baranów ... chyba tylko na rzeź?).
Z jednej strony szpitale psychiatryczne pełne są wizjonerów, których wizje - czy zawsze szalone? - nigdy nie doczekały się realizacji i realizatorów, z drugiej strony wciąż spotykam wizjonerów sfrustrowanych opowiadających wciąż swoją bajkę "ja jakbym ..." (miał wtedy kapitał, albo podjął ryzyko, albo spotkał odpowiednich ludzi, albo podjął szybką decyzję, albo przewidział kryzys, albo uważał na wspólników ...), wreszcie z trzeciej i może nieostatniej strony spotykam tych często nie z okładek, ale z dokonaniami, którzy oprócz wizji potrafili jeszcze wyszukać odpowiednich ludzi, zaszczepić im wizję i zachęcić do jej realizacji. Myślę, że tzw. prawdziwy przywódca doskonale wie, ile zawdzięcza swoim oficerom liniowym i szarym żołnierzom. I szanuje ich za to, i dba o nich. A oni go za to podziwiają i kochają.
Kilka zdań a propos naprawy problemów.
Nie do końca zgadzam się z Druckerem, jeśli tak powiedział.
Tak napisał, jeśli bardzo Panu zależy na tym gdzie konkretnie, znajdę czas i poszperam w notatkach i materiałach. :-) Jak to często z bon mot'ami bywa, jest w tym być może pewne uproszczenie.
Należę do wyznawców powiedzenia, że firma bez problemów nie ma przyszłości. Nie chcę zanudzać swoimi wywodami, ale niewątpliwie praca nad problemami daje niewyobrażalną ilość pomysłów i podpowiedzi, czyli szans rozwoju. Docierając do sedna problemu, który zwykle zakopał się gdzieś głęboko (złośliwość rzeczy martwych) zawsze natrafimy po drodze na nieoszlifowane diamenty, czyli intuicje do doskonalenia rzeczy. Wystarczy zacząć kopać.
Moim zdaniem nie ma sprzeczności. Zwłaszcza jeśli rozwiązanie problemu przekształcamy w cel do realizacji czy zadanie do wykonania, czyli nie unikamy problemu, nie zamiatamy pod dywan, nie ograniczamy się do polowania na kozła ofiarnego, nie dopasowujemy do procedury.
Podzielam Pański pogląd, że firma bez problemów może nie mieć przyszłości, może wejść w rutynę i stagnację.
Pojęciem problem posługuję się za słownikiem wyrazów obcych, od źródła starogreckiego czyli
"poważne zagadnienie, zadanie wymagające rozwiązania, sprawa, kwestia do rozstrzygnięcia
z gr. próblēma, problematos coś wystającego w przód, przen. przedsięwzięcie, zadanie>", a więc problem jako wyzwanie, a nie tylko jak potocznie , czyli "kłopot, trudność, uciążliwość".
Jak sam Pan zauważa "praca nad problemami daje niewyobrażalną ilość pomysłów i podpowiedzi", daje okazję do refleksji, twórczego myślenia, uczenia się, pobudza wyobraźnię, motywuje do przymierzania nieszablonowych rozwiązań i wychodzenia poza stereotypy. Jeśli tylko zachowujemy ciekawość, potrafimy być dociekliwi i nie zadowalamy się byle czym. To wszystko może być jednak efektem ubocznym rozwiązywania problemu.
Jak wszystko idzie gładko, to pojawia się pokusa lenistwa umysłowego, tracimy czujność i uważność. W tym sensie warto borykać się z problemami w firmie.
Jak jeszcze rozumiem słowa Druckera? Samo naprawianie problemów przywraca stan uprzedni, ale miarą sukcesu biznesowego czy (skokowego?) rozwoju jest zdolność wykorzystywania okazji, wypełnienia szans jakie się pojawiają. Naprawianie problemu zwraca nas ku analizie przeszłości, szukanie okazji oznacza kurs na przyszłość.
Może jeszcze inaczej, kiedy podzielimy problemy na tzw. konwergencyjne (z jednym właściwym rozwiązaniem czy ścieżką rozwiązywania) oraz dywergencyjne ( z wieloma dopuszczalnymi rozwiązaniami czy ścieżkami rozwiązywania). W naszym skłonnym do bezrefleksyjności naturalnym nastawieniu mieści się nie zastanawianie się nad czymś, co nie wymaga lub nie wymagało dotąd zastanowienia. Pojawienie się problemu, dostrzegane przez część z nas, zachęca do pomyślenia. Inaczej często w ogóle nie pomyślelibyśmy nad tym czymś, czyli jak powiada porzekadło "potrzeba staje się matką wynalazku".
Myślę, że w zgodzie z sobą i całkiem zgodnie z tym jak rozumiem Pańskie podejście mogę przytoczyć słowa słynnej psychoterapeutki systemowej Virginii Satir "problem nie jest problemem - rozwiązanie jest problemem".
Zatem nie to, że zdarzają nam się błędy, trafiamy na problemy, ale co z tym robimy, jak to wykorzystujemy jest warte analiz i drążenia.
Może tym też różnią się menedżerowie i biznesmeni? Intuicyjna wrażliwość na problemy czy na okazje? dostrzeganie ich tam, gdzie inni nie widzą? drążenie i dociekanie, i szukanie wielu rozwiązań? nauczka na przyszłość, a nie rozpamiętywanie przeszłości? usuwanie barier czy wykraczanie poza nie?
Jak brakuje mi pieniędzy, mogę zacząć oszczędzać, czyli zredukować swoje wydatki. Rozwiązuję problem np. płynności, ale od tego nie przybywa mi pieniędzy wcale. Mogę jednakże poszukać okazji, sposobności i wykorzystać szanse zwiększenia sprzedaży, żeby więcej zarobić po prostu.
Taka „ucieczka do przodu”.