konto usunięte

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Zbigniew H.:

Tutaj polemizowałbym chętnie, ale zmieniłoby to jeszcze bardziej temat i charakter naszej dyskusji. Urodziłem się, dorastałem, kształciłem się i wchodziłem w życie dorosłe za nieboszczki PRL i ani osobiście, ani w moim bliższym i dalszym otoczeniu naprawdę nie doświadczam moralnego spustoszenia. Mało tego, znam wielu ludzi przyzwoitych, którzy do czegoś w życiu doszli w zasadzie dzięki PRL np. powszechnemu dzięki dostępowi do bezpłatnej edukacji (bo pokolenie wcześniej w ich przypadku nie było to możliwe) i pewnej możliwości awansu społecznego niezależnego od pochodzenia, a dzisiaj są szanowanymi lekarzami, profesorami, naukowcami, artystami i tak dalej (i często tworzą teraz sami struktury klanowe w zawodach?). Mawia się też wdyskusjach medialnych nawet, że nieboszczka PRL bywała często bardziej pruderyjna niż Kościół Katolicki (szeroki temat do dyskusji oczywiście). Myślę, że to trochę jednak przekonanie ideologiczne z jednej strony, a z drugiej zanik pewnego rodzaju rygoryzmu moralnego, który może zachował się gdzieś na gruncie w miarę tradycyjnej rodziny?
Chociaż może brak uprzejmości i wzajemnego szacunku, i grzeczności na co dzień ... nie, nie mam pomysłu na teraz skąd to się bierze - też w sensie stosunku do podwładnych.

Zmusił mnie Pan do zastanowienia Panie Zbigniewie. Ja dobrze pamiętam ostatnią dekadę komuny, a także znam ją trochę z opowiadań rodziców. Pamiętam, że wtedy wśród zwyklych ludzi normą było dotrzymywanie słowa/ustaleń, punktualność czy odpowiadanie na korespondencję. Teraz są to zjawiska rzadsze. Moja matka (urodziła się w czasie wojny więc przeżyła całą komunę) twierdzi, że kiedyś ludzie zachowywali się bardziej przyzwoicie niż teraz. Tak się zastanawiam czy przyczyną obecnego stanu rzeczy wcale nie jest komuna, okupacja, zabory itd. ale może ta cała transformacja, demokracja i kapitalizm, który przyszedl do nas w formie pozostawiającej wiele do życzenia... a my na to nie bylismy gotowi i przez to podatni na wszelkie negatywne zjawiska... Komuny też nie rozliczyliśmy, biznes był u nas budowany właściwie od nowa w formie patologicznej i ciągnie się to do dziś... Do tego dochodzą kompleksy społeczeństwa postkolonialnego... Słabo to wygląda. Ma Pan jakis pomysł jak to zmienic?:) A, jeszcze jedno. Za komuny poziom szkolenictwa wyższego był wyższy niż teraz:(
Tak, i modlitwa przez pracę zamiast fasadowej, odpustowej religijności.

Słuszna uwaga.
Kapitalizm bez zasad to mafia. Ładnie powiedziane. Chociaż przecież nawet mafie mają swoje zasady?

Uprościłem ale wiem, że zrozumiał Pan o co mi chodzi. Jeśli rzecz doprecyzujemy to wychodzi, że kapitalizm bez zasad to gorzej niż mafia:)
Albert M.

Albert M. użyteczny menadżer:
zwiększam zyskowność
przedsiębiorstw

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Szanowny Panie Zbigniewie,

Chciałbym podjąć wątek wszechobecnej niechęci do zbiorowego wysiłku i jak sobie z tym radzić.
Zacznę tak. Widziałem kiedyś cud. Cud pracy grupowej. Obserwowałem, jak grupa ciężko pracujących facetów (twarde charaktery, tony towarów do przerzucenia) wciągała w swój wir nazwijmy to „pracowitych inaczej”. To temat na ciekawy film dokumentalny. No więc ta grupa ciężko pracujących facetów działała jak zasysająca pompa, wirująca z coraz większą prędkością. Chyba tylko Malczewski potrafiłby to odmalować. Atmosferę pracy można było prawie dotknąć, taka była gęsta. Jakiś amok normalnie. A wszystko o czwartej nad ranem, pot niemal zamarzał na czole od wiatru z wentylatorów chłodniczych.
Aha. W tym samym wykonaniu widziałem też pouczający tzw. „strajk włoski”.
Jak widać praca potrafi cieszyć i uskrzydlać. Tak było od zawsze. Dopiero paru bydlaków w historii zrobiło z niej przekleństwo (jestem po kolejnych lekturach T.Borowskiego i H. Grudzińskiego). I po części tak zostało.

Ludzie skupieni na swojej pracy myślą w kategoriach zero-jedynkowych tzn. „pomóż albo spadaj”. I to jest jedno z pól manewru dla menadżera. Praca dobrze kierowana ma się w tym polu zmieścić.

Odkryłem dla siebie stareńkie, ogólnodostępne, nie opatentowane sposoby na miganie się, tzn. przeciw miganiu.

Użyję analogii do osiedlowego spotkania lokatorów, na którym pomysłom nie ma końca. Kiedy jednak trzeba coś postanowić i przystąpić do pracy, momentalnie zostajemy sami. Interlokutorzy powracają do ważniejszych zajęć. Staropolskim zwyczajem. I w tym momencie zaczyna się nasza rola. Musimy zadziałać: stop panowie i panie, nie pozwalam, żebyśmy się rozeszli. Jestem pod wrażeniem Waszych pomysłów. Pozwólcie Was przypilnować i pomóc, byśmy to wszystko dokładnie zrealizowali ! Po to tu jestem.

Jądra kondensacji. Czy Ktoś pamięta z fizyki jak powstaje deszcz? Wystarczy, że w atmosferze pojawią się tzw. jądra kondensacji. Wokół nich gromadzi się, kondensuje coraz więcej cząstek pary wodnej i mamy wtedy wyczekiwane zjawisko. Warto założyć, że podobnie będzie wśród ludzi. Szukałem takich zarodków kondensacji, a więc ludzi z jakąś naturalną przydatną skłonnością. W logistyce będzie to naturalne zamiłowanie do utrzymania porządku itd. Dodatkowo będzie niezbędna odrobina chęci do przewodzenia w grupie. Takich ludzi trzeba „wyłowić”. Potem trzeba ich cierpliwie , konsekwentnie i – najważniejsze - uczciwie umacniać w tym ich pozytywnym zachowaniu. Zauważeni i docenieni zaczną gromadzić wokół podobnych sobie. Dwóch ludzi to już mamy zespół.

Nie szczędzimy pochwał. Wzmacniamy pozytywy. Na dobrą sprawę w każdym człowieku da się coś pochwalić. Nawet we mnie. Pewnie jeden procent populacji tego nie lubi i tym procentem się nie przejmujemy. Czy takie chwalenie jest aby szczere i nie trąci manipulacją? Odpowiem, że nie ma większej przyjemności niż obserwować „ścigających się z samym sobą” i pokonujących własne słabości i ograniczenia. Wszystko jedno, czy to jest przedszkolak, uczeń, student, czy już pracownik.

W grupie zachowujemy się grupowo, ale indywidualnie to co innego. Pamiętam jak dziś dyrektora podstawówki, który tłumaczył rzecz na moim przykładzie: pojedynczo to fajny facet, ale jak będzie szedł ulicą z kolegami, to pewnie będą kopali butelki (wtedy nikt nie słyszał o puszkach). Jaki stąd morał, albo prośba? Rozmawiać, jak najwięcej rozmawiać z pojedynczym pracownikiem. Nawet jak się pracuje z twardymi charakterami, to po pewnym czasie wiadomo, czyja mama jest chora itd. Okazuje się że indywidualnie to są fajni, czasem wspaniali ludzie i można z nimi dużo wspólnie zrobić.

Pozdrawiam serdecznie Wszystkich, o których tu wspomniałem. Bardzo bym chciał, żeby Wam się szczęściło. I Panu Arkowi też.Albert M. edytował(a) ten post dnia 30.04.13 o godzinie 16:41
Andrzej Błaszczyński

Andrzej Błaszczyński Dyrektor generalny,
3S Group

Temat: najważniejsze cechy menadżera

iść zawsze pod prąd ...

Adam Kleczewski

Wypowiedzi autora zostały ukryte. Pokaż autora

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Prawda jest taka, że każdy pracownik jest indywiduum, trzeba go rozpatrywać osobno. Razem tworzą zespół. Pochwały, gloryfikacje mogą być ujmowane w kontekście konkretnego pracownika, bądź zespołu. Uważam, że motywować trzeba dwojako. Można nagradzać za indywidualne osiągnięcia, ale możliwości trzeba stwarzać dla całego zespołu.
Na przykład często jest tak, że udział w szkoleniu biorą tylko pracownicy z określonym stażem, co jest nie fair wobec młodszych kolegów. Szkolić i edukować powinno się cały zespół, by wspólnymi siłami mógł pracować, bo to CAŁY zespół pracuje na sukces i powodzenie firmy. Eduself jest platformą, która daje taką możliwość, bez obaw, że zabraknie budżetu.

Osobiście uważam, że system motywacji, nagradzania i szkolenia pracownika niezależnie od wieku, stażu pracy i płci jest niezmiernie ważny w każdej firmie, czasem warto zmienić podejście.
Zbigniew Heryng

Zbigniew Heryng Psycholog, trener,
coach.

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Piotr S.:
>Pamiętam, że wtedy wśród zwyklych ludzi
normą było dotrzymywanie słowa/ustaleń, punktualność czy odpowiadanie na korespondencję. Teraz są to zjawiska rzadsze. Moja matka (urodziła się w czasie wojny więc przeżyła całą komunę) twierdzi, że kiedyś ludzie zachowywali się bardziej przyzwoicie niż teraz. Tak się zastanawiam czy przyczyną obecnego stanu rzeczy wcale nie jest komuna, okupacja, zabory itd. ale może ta cała transformacja, demokracja i kapitalizm, który przyszedl do nas w formie pozostawiającej wiele do życzenia... a my na to nie bylismy gotowi i przez to podatni na wszelkie negatywne zjawiska... Komuny też nie rozliczyliśmy, biznes był u nas budowany właściwie od nowa w formie patologicznej i ciągnie się to do dziś... Do tego dochodzą kompleksy społeczeństwa postkolonialnego... Słabo to wygląda. Ma Pan jakis pomysł jak to zmienic?:) A, jeszcze jedno. Za komuny poziom szkolenictwa wyższego był wyższy niż teraz:(

Tak, a jeszcze starsi Polacy opowiadają, ze przed wojną to była jeszcze uczciwość kupiecka, rzetelność i solidność taka, bo każdy zaświadczał biznes swoją twarzą i swoim nazwiskiem, nie mógł sobie pozwolić na wciskanie byle czego klientowi czy oszukiwać, bo to go praktycznie dyskwalifikowało w interesach. A inżynierowie stawali pod swoimi mostami podczas próby obciążenia (czy dzisiaj też tak się jeszcze robi?) i ręczyło się całym swoim majątkiem ...
Myślę sobie, że może dość świadomie z woli ustawodawcy prawo nie nadążało za rzeczywistością?
No i jeszcze jedno ważne - zachłyśnięci wolnością "od" uwolniliśmy się rychło od wielu ograniczeń, ale przy tym pomyliliśmy wolność z samowolą (czy to nie Pan o tym napisał?). Dopiero uczymy się wolności „do” robienia wielu wspaniałych rzeczy. Jednak wszystko wolno jest łatwiejsze.
Kapitalizm bez zasad to mafia. Ładnie powiedziane. Chociaż przecież nawet mafie mają swoje zasady?

Uprościłem ale wiem, że zrozumiał Pan o co mi chodzi. Jeśli rzecz doprecyzujemy to wychodzi, że kapitalizm bez zasad to gorzej niż mafia:)

O, tak rzeczywiście jest całkiem precyzyjnie.

Co do poziomu szkolnictwa podzielam Pańska opinię, może poza językami obcymi, choć podobno przed wojną było jeszcze lepiej, także i pod tym względem. Uważam, że przeciętny Polak wykształcony za komuny jest lepiej wykształcony niż przeciętny inny Europejczyk czy zwłaszcza przeciętny Amerykanin. A to, że nauka amerykańska stoi ponoć tak wysoko, to chyba jednak bardziej efekt drenażu najpierw wykształconych Niemców i Żydów emigrujących jeszcze przed wojną, a potem emigrantów wszelkiej maści szukających lepszych możliwości dla siebie.
W Polsce nastąpiła komercjalizacja wykształcenia i tępe nadrabianie wskaźników ludzi z wyższym wykształceniem, przez co pojawiło się wiele podróbek wykształcenia i nadprodukcja dyplomów. Kolejne reformy edukacji to kolejne błędy i niedorzeczności. Do tego pauperyzacja nauczycieli i selekcja negatywna w tym zawodzie, i ostateczny upadek autorytetu nauczycielskiego - jak nauczyciel ma swoim poziomem życia przekonać ucznia, że warto się uczyć?

Czy mam pomysł jak to zmienić? Po tym, jak jakieś 30 lat temu przeczytałem sztukę Thomasa Bernharda pt.: „Naprawiacz świata” przestałem chcieć nim być. Mam nadzieję, że wokół siebie w swoim mikro - świecie robię coś pożytecznego. I pozwolę sobie teraz na wyzwanie dość intymne - czasem miewam wrażenie, że pomnażam dobro w biznesie. W dwojakim sensie oczywiście. A przyświecają mi dwie wartości: Efektywność i Szczęście. Nastawienie na dobre wyniki i zarazem czerpanie z nich radości.
Zbigniew Heryng

Zbigniew Heryng Psycholog, trener,
coach.

Temat: najważniejsze cechy menadżera

>Albert M.:
Szanowny Panie Zbigniewie,

Chciałbym podjąć wątek wszechobecnej niechęci do zbiorowego wysiłku i jak sobie z tym radzić.

Pięknie to Pan opisuje, rzeczywiście jak obraz filmowy. Ja podzielam pogląd Smitha i Katzenbacha na ponad przeciętne zespoły - wspólny cel ogólny, wspólna odpowiedzialność i komplementarne umiejętności, a przy tym żelazna dyscyplina w respektowaniu zasad zespołowych. Kiedy wiemy co jest do zrobienia (te wszystkie rzeczy o smartownych celach oczywiście przydają się), wszystkim nam na tym zaczyna zależeć i każdy może się wpasować, a przy tym reguły są jasne, respektowane i egzekwowane to rzeczywiście praca wre. W Pańskim przykładzie pewnie przynależność do grupy pracujących była bardziej atrakcyjna od przynależności do grupy nie pracujących.
Aha. W tym samym wykonaniu widziałem też pouczający tzw. „strajk włoski”.

Ten sam zespół? Co chcieli w ten sposób zakomunikować? Co było nie tak?
Jak widać praca potrafi cieszyć i uskrzydlać. Tak było od zawsze.

Zwróciłbym uwagę na tzw. etos pracy. Sądzę, że się go dziedziczy przez wychowanie. Może też przez wzorce społeczne w otoczeniu. Myślę o pewnym stereotypie Wielkopolskim, Górnośląskim, ale pojawiającym się też na Podbeskidziu, na Śląsku Opolskim. Zapobiegliwość, zamiłowanie do porządku, pracowitość, rzetelność, a przy tym wstydem jest być bez pracy lub pracować źle. W zasadzie nie ma rozróżnienia na pracę i dobrą pracę - to jest to samo po prostu.

Odkryłem dla siebie stareńkie, ogólnodostępne, nie opatentowane sposoby na miganie się, tzn. przeciw miganiu.Musimy zadziałać: stop panowie i panie, nie pozwalam, żebyśmy się rozeszli. Jestem pod
wrażeniem Waszych pomysłów. Pozwólcie Was przypilnować i pomóc, byśmy to wszystko dokładnie zrealizowali ! Po to tu jestem.
>
Akcja, oczywiście decyzja o przejściu do działania, być może to jest kluczowa kompetencja menedżerska - podejmowanie decyzji.
Jądra kondensacji. Szukałem takich zarodków kondensacji, a więc ludzi z jakąś naturalną przydatną skłonnością. W logistyce będzie to naturalne zamiłowanie do utrzymania porządku itd. Dodatkowo będzie niezbędna odrobina chęci do przewodzenia w grupie. Takich ludzi trzeba „wyłowić”. Potem trzeba ich cierpliwie , konsekwentnie i – najważniejsze - uczciwie umacniać w tym ich pozytywnym zachowaniu. Zauważeni i docenieni zaczną gromadzić wokół podobnych sobie. Dwóch ludzi to już mamy zespół.

Druga ważna zdolność - dobieranie sobie ludzi do zadań.
Nie szczędzimy pochwał. Wzmacniamy pozytywy. Na dobrą sprawę w każdym człowieku da się coś pochwalić. Nawet we mnie. Pewnie jeden procent populacji tego nie lubi i tym procentem się nie przejmujemy. Czy takie chwalenie jest aby szczere i nie trąci manipulacją? Odpowiem, że nie ma większej przyjemności niż obserwować „ścigających się z samym sobą” i pokonujących własne słabości i ograniczenia. Wszystko jedno, czy to jest przedszkolak, uczeń, student, czy już pracownik.

Nie jest manipulacją, jeśli nie jest pustym komplementem tylko szczerym uznaniem, wynikającym z zachwycenia się tym, co inni ludzie potrafią zrobić. Trzeba to jednak umieć dostrzec, jak Pan pisze, to coś co da się pochwalić, coś dobrego.
W grupie zachowujemy się grupowo, ale indywidualnie to co innego. Rozmawiać, jak najwięcej rozmawiać z pojedynczym pracownikiem. Nawet jak się pracuje z
twardymi charakterami, to po pewnym czasie wiadomo, czyja mama jest chora itd. Okazuje się
że indywidualnie to są fajni, czasem wspaniali ludzie i można z nimi dużo wspólnie zrobić.

Tak, grupa to bardziej złożony i bardziej dynamiczny twór. Proces grupowy, role grupowe, rywalizacja o role, gry interpersonalne, maski, wzajemne relacje, presja na konformizm, walka o wpływ na grupę, emocje i tak dalej. Grupy są bardziej radykalne niż jednostki, dlatego zwykle najlepiej rozmawiać indywidualnie bez publiczności (podgrywanie ról i maski), daje to też wyższy poziom zaufania, dyskrecji, szczerości, zrozumienia...
A przy tym uczciwe, rzeczowe i sprawiedliwe podejście. I własny przykład zaangażowania.

konto usunięte

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Zbigniew H.:

Tak, a jeszcze starsi Polacy opowiadają, ze przed wojną to była jeszcze uczciwość kupiecka, rzetelność i solidność taka, bo każdy zaświadczał biznes swoją twarzą i swoim nazwiskiem, nie mógł sobie pozwolić na wciskanie byle czego klientowi czy oszukiwać, bo to go praktycznie dyskwalifikowało w interesach. A inżynierowie stawali pod swoimi mostami podczas próby obciążenia (czy dzisiaj też tak się jeszcze robi?) i ręczyło się całym swoim majątkiem ...

Też znam to z opowieści starszych ludzi, podobno funkcjonowało to także po wojnie dopóki jeszcze żyło przedwojenne pokolenie. To był właśnie ten kapitalizm z zasadami, pewna kultura wpojona ówczesnym ludziom, mająca szerszy charakter niż tylko kultura biznesu. Teraz niestety mamy inną. Teraz jest potrzeba całej masy przepisów, procedur i tzw. kodeksów etycznych, żeby się ludzie chociaż w miarę przyzwoicie zachowywali... Wtedy wystarczyło dobre wychowanie...
Myślę sobie, że może dość świadomie z woli ustawodawcy prawo nie nadążało za rzeczywistością?
No i jeszcze jedno ważne - zachłyśnięci wolnością "od" uwolniliśmy się rychło od wielu ograniczeń, ale przy tym pomyliliśmy wolność z samowolą (czy to nie Pan o tym napisał?).

Wspomniałem za Tacytem: tylko głupiec nazywa samowolę wolnością.
Dopiero uczymy się wolności „do” robienia wielu wspaniałych rzeczy. Jednak wszystko wolno jest łatwiejsze.

Oj tak i długa nauka jeszcze przed nami...

konto usunięte

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Zbigniew H.:

Co do poziomu szkolnictwa podzielam Pańska opinię, może poza językami obcymi, choć podobno przed wojną było jeszcze lepiej, także i pod tym względem. Uważam, że przeciętny Polak wykształcony za komuny jest lepiej wykształcony niż przeciętny inny Europejczyk czy zwłaszcza przeciętny Amerykanin. A to, że nauka amerykańska stoi ponoć tak wysoko, to chyba jednak bardziej efekt drenażu najpierw wykształconych Niemców i Żydów emigrujących jeszcze przed wojną, a potem emigrantów wszelkiej maści szukających lepszych możliwości dla siebie.

Sądzę, że przykład USA pokazuje jak ważna jest mniejszość/indywidualności, która przy udziale większości potrafi stworzyć system funkcjonowania całego społeczeństwa (system prawny, normy społeczne). Wtedy cała masa matołów w niczym nie przeszkadza gdyż ich funkcjonowanie jest "włożone" w cywilizowane, rozsądne normy - w demokracji przeciętny obywatel nie musi być jakoś specjalnie inteligentny, za to powinien być na tyle zamożny, żeby być niezależnym w swych demokratycznych decyzjach. Owi Żydzi, Niemcy i inni emigranci, o których Pan wspomina nie poradziliby sobie tak dobrze gdyby swego czasu nie stworzono im tam odpowiednich warunków. Jak to bowiem jest, że ten sam człowiek w jednym kraju potrafi się tylko sfrustrować, a w innym potrafi osiągnąć spektakularny sukces, że ten sam człowiek w jednym kraju olewa przepisy ruchu drogowego, a w innym skrupulatnie ich przestrzega, że ten sam człowiek w jednym kraju jest niewydajny i nie chce mu się robić, a w innym potrafi się wysilić i uchodzi za świetnego pracownika i tak dalej i tak dalej...?

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Piotr S.:
Zbigniew H.:
Uważam, że przeciętny Polak wykształcony za komuny jest lepiej wykształcony niż przeciętny inny Europejczyk czy zwłaszcza przeciętny Amerykanin.
To nie przeciętni ludzie decydują o tym na jakim poziomie znajduje się państwo.
A to, że nauka amerykańska stoi ponoć tak wysoko, to chyba jednak bardziej efekt drenażu najpierw wykształconych Niemców i Żydów emigrujących jeszcze przed wojną, a potem emigrantów wszelkiej maści szukających lepszych możliwości dla siebie.
To jest kolejny mit, dawno już obalony, ale pewnie nie w Polsce.
Sądzę, że przykład USA pokazuje jak ważna jest mniejszość/indywidualności, która przy udziale większości potrafi stworzyć system funkcjonowania całego społeczeństwa (system prawny, normy społeczne).
No właśnie.
Wtedy cała masa matołów w niczym nie przeszkadza gdyż ich funkcjonowanie jest "włożone" w cywilizowane, rozsądne normy - w demokracji przeciętny obywatel nie musi być jakoś specjalnie inteligentny, za to powinien być na tyle zamożny, żeby być niezależnym w swych demokratycznych decyzjach.
Poza tym, matoł musi wiedzieć że jest matołem i znać granice swoich możliwości.
Wmawianie matołom że są bystrzy, przez np. obniżanie kryteriów egzaminacyjnych i masowe pchanie każdego chętnego na studia, to proszenie się o kłopoty.
I powoduje że ludzie naprawdę kwalifikujący się do bycia elitą toną w masie krzykliwej hołoty.
Owi Żydzi, Niemcy i inni emigranci, o których Pan wspomina nie poradziliby sobie tak dobrze gdyby swego czasu nie stworzono im tam odpowiednich warunków.
Przede wszystkim nie było ich aż tak wielu żeby zbudowali potęgę USA, włożyli w nią swój wkład ale nie decydujący.
W USA jest po prostu swego rodzaju oligarchia, część ludzi zdobywa wykształcenie w publicznych szkołach w których przyswaja wiedze podstawową, niezbędną do funkcjonowania w społeczeństwie , wykonywania pracy i bycia przydatnym obywatelem a elita i ludzie wybijający się są kształceniu w szkołach prywatnych , na doskonałych uczelniach na których uczą ich bycia odpowiedzialna elita.
Rozbudowano system testów, wychwytujący ludzi wybijających się od najmłodszych lat, i dano im możliwość rozwoju za pomocą rozbudowanego systemu stypendialnego
Ponadto, na zdrowy rozum, zanim ci super zdolni żydzi, Niemcy itp. zaczęli do USA się zjeżdżać, ktoś musiał z tego państwa zrobić już potęgę naukową, bo przecież Einstein do chatki na prerii by nie pojechał.
Więc twierdzenie że w USA mieszkają idioci a ich naukę tworzą obcy jest kolejną próba pocieszania się nieudaczników z Europy którzy swoich wybijających się obywateli z lubością zaszczuwają.
I jeszcze jedno, nasz system nauczania jest całkiem do niczego, bo szczycenie się tym że Polski robotnik wie jaki jest najwyższy szczyt świata, i śmianie się z tego że amerykański robotnik nie wie gdzie jest Polska, jest objawem katastrofy intelektualnej.
Dla kraju liczy się to, który robotnik lepiej kopie rowy, a okazuje się , że Polakowi nadmiar wiedzy ogólnej często przeszkadza w byciu sprawnym pracownikiem.
Zbigniew Heryng

Zbigniew Heryng Psycholog, trener,
coach.

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Piotr S.:
Jak to bowiem jest, że ten sam człowiek w jednym kraju potrafi się tylko sfrustrować, a w innym potrafi osiągnąć spektakularny sukces, że ten sam człowiek w jednym kraju olewa przepisy ruchu drogowego, a w innym skrupulatnie ich przestrzega, że ten sam człowiek w jednym kraju jest niewydajny i nie chce mu się robić, a w innym potrafi się wysilić i uchodzi za świetnego pracownika i tak dalej i tak dalej...?

Na gorąco przychodzi mi na myśl dość prosta odpowiedź. Czy to nie biskup Krasicki powiadał jakieś dwieście lat temu? Skoro siądziesz między wrony, musisz krakać jak i ony?
Ja to mam w głowie taki stereotyp - kiedy w tym lepszym jak nam się wydaje świecie ktoś odnosi sukces, to natychmiast znajduje 1000 naśladowców, którzy chcą dorównać mu i doskoczyć tak wysoko jak on. W Polsce naszej ukochanej jak ktoś odnosi sukces, to natychmiast znajduje się 1000 takich, co to chcą go ściągnąć na dół, albo przynajmniej żeby się podzielił, no bo ma, a ponieważ nie można tak uczciwie coś osiągnąć, więc tym bardziej niech się podzieli kradzionym.
Tam motywem być może jest zazdrość, tutaj zawiść, tam chęć dorównania (rywalizacja), tutaj chęć wywyższenia się (przez pomniejszenie innych). Najczęściej jest to jednak chyba taka czysta, polska, katolicka, bezinteresowna zawiść - nie chcę mieć takiej pięknej krowy jak sąsiad, tylko żeby jego zdechła; nie potrafię odnieść sukcesu, ale żeby jemu się tak noga powinęła.
Jan D.

Jan D. nie wszystko na raz
- mam ochotę na
zmiany

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Robert R.:
Dla kraju liczy się to, który robotnik lepiej kopie rowy, a okazuje się , że Polakowi nadmiar wiedzy ogólnej często przeszkadza w byciu sprawnym pracownikiem.
To zależy :-) od jego szefa.
Nic nie przeszkadza mieć wiedzę o świecie i dobrze wykonywać swoją pracę.
Nasz system nauczania, moim zdaniem, nie jest zły ze względu na zakres przekazywanej wiedzy, a ze względu na jej sposób przekazu. System autorytetu nauczyciela i nieuka ucznia jest powielany w mediach bez żadnego krytycyzmu. Nauczyciel powinien być mentorem, a nie dyktatorem.
czego zazdroszczę Amerykanom - tego że w prosty i przystępny sposób tłumacza rzeczy skomplikowane.
Wystarczy przeczytać książki z zakresu badań operacyjnych, metod i technik organizatorskich.
Nasi "europejscy naukowcy" budują skomplikowane relacje wzory i podają czystą teorię.
Amerykańskie podręczniki z tego samego zakresu (tj. ten sam zasób teorii) podaje wiele przykładów do zastosowania. mam podręczniki z badań operacyjnych. gdzie badania operacyjne pokazano na przykładach kiosku z gazetami (np. problem zamówienia gazet) do przykładów z dużych firm produkcyjnych (np. kolejność produkcji podzespołów w funkcji optymalizacji montażu) etc.
To tak mała różnica, ale ogromna do przeskoczenia ze względu na dziwną manię udawania mądrzejszego niż się jest w rzeczywistości i dlatego Europa choruje na "eurosklerozę".

konto usunięte

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Zbigniew H.:

Na gorąco przychodzi mi na myśl dość prosta odpowiedź. Czy to nie biskup Krasicki powiadał jakieś dwieście lat temu? Skoro siądziesz między wrony, musisz krakać jak i ony?

Własnie o tym pisałem podając przykład Ameryki. Ludzie mają, moim zdaniem naturalną, tendencję do dostosowywania się do systemu norm, w którym funkcjonują. Bunt następuje tylko wtedy gdy system jest nazbyt opresyjny i brakuje jedzenia. Oznacza to dokładnie to co napisałem ja, a następnie Pan Radoń. To wybitna mniejszość, a nie przeciętna większość decyduje o losach wszystkich i o tym wg jakich norm postępują. Dlatego tak dużą rolę w dziejach każdego państwa/narodu stanowią elity, a co za tym idzie ich jakość. Jak już zauważono w Polsce i w Europie jest pod tym względem naprawdę źle.
Ja to mam w głowie taki stereotyp - kiedy w tym lepszym jak nam się wydaje świecie ktoś odnosi sukces, to natychmiast znajduje 1000 naśladowców, którzy chcą dorównać mu i doskoczyć tak wysoko jak on. W Polsce naszej ukochanej jak ktoś odnosi sukces, to natychmiast znajduje się 1000 takich, co to chcą go ściągnąć na dół, albo przynajmniej żeby się podzielił, no bo ma, a ponieważ nie można tak uczciwie coś osiągnąć, więc tym bardziej niech się podzieli kradzionym.
Tam motywem być może jest zazdrość, tutaj zawiść, tam chęć dorównania (rywalizacja), tutaj chęć wywyższenia się (przez pomniejszenie innych). Najczęściej jest to jednak chyba taka czysta, polska, katolicka, bezinteresowna zawiść - nie chcę mieć takiej pięknej krowy jak sąsiad, tylko żeby jego zdechła; nie potrafię odnieść sukcesu, ale żeby jemu się tak noga powinęła.

Tak to stereotyp i to bardzo szkodliwy, choć oczywiście każdy stereotyp ma w sobie ziarno prawdy. Unikałbym jednak sformułowań w rodzaju "czysta, polska, katolicka, bezinteresowna zawiść". Po pierwsze, tego typu stwierdzenia są nieprawdziwe i krzywdzące wielu Polaków i katolików, ktorzy zawistni nie są, a po drugie to jest tak banalne uproszczenie, że aż wstyd pisać takie rzeczy, z całym szacunkiem do Pana, Panie Zbigniewie. Czy gdyby ci zawistni Polacy zmienili wyznanie to przestaliby być zawistni? Przecież Polacy i katolicy wyjeżdżający zagranicę zachowują się tam inaczej niż tu i wcale im w tym polskość i katolickość nie przeszkadza. Co więcej, częstokroć polscy emigranci na obczyźnie są bardziej przywiązani do rodzimych tradycji niż ich rodacy pozostający w kraju. Oczywiście są też tacy, ktorzy polskości się wstydzą, plują na swój rodzinny kraj i jak najszybciej chcą się przerobić na innych, ale o tego rodzaju malych ludziach nie będziemy przecież rozmawiac.
Zbigniew Heryng

Zbigniew Heryng Psycholog, trener,
coach.

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Piotr S.:
Zbigniew H.:
Ja to mam w głowie taki stereotyp - kiedy w tym lepszym jak nam się wydaje świecie ktoś odnosi sukces, to natychmiast znajduje 1000 naśladowców, którzy chcą dorównać mu i doskoczyć tak wysoko jak on. W Polsce naszej ukochanej jak ktoś odnosi sukces, to natychmiast znajduje się 1000 takich, co to chcą go ściągnąć na dół, albo przynajmniej żeby się podzielił, no bo ma, a ponieważ nie można tak uczciwie coś osiągnąć, więc tym bardziej niech się podzieli kradzionym.
Tam motywem być może jest zazdrość, tutaj zawiść, tam chęć dorównania (rywalizacja), tutaj chęć wywyższenia się (przez pomniejszenie innych). Najczęściej jest to jednak chyba taka czysta, polska, katolicka, bezinteresowna zawiść - nie chcę mieć takiej pięknej krowy jak sąsiad, tylko żeby jego zdechła; nie potrafię odnieść sukcesu, ale żeby jemu się tak noga powinęła.

Tak to stereotyp i to bardzo szkodliwy, choć oczywiście każdy stereotyp ma w sobie ziarno prawdy.
I o to ziarno prawdy mi tutaj chodzi. Stereotyp jak każde uogólnienie, znajdzie wyjątki od reguły, wiadomo. Moją intencją tym razem była bardziej prowokacja, nie chęć skrzywdzenia kogokolwiek. Sam Pan napisał, "jak to jest, że ten sam człowiek ...?"
Unikałbym jednak sformułowań w rodzaju "czysta, polska, katolicka, bezinteresowna zawiść". Po pierwsze, tego typu stwierdzenia są nieprawdziwe i krzywdzące wielu Polaków i katolików, ktorzy zawistni nie są, a po drugie to jest tak banalne uproszczenie, że aż wstyd pisać takie rzeczy, z całym szacunkiem do Pana, Panie Zbigniewie.
No wstydzę się rzecz jasna. Może tylko dodatkowo i niepotrzebnie za nich? Skoro jednak podobno 95% deklaruje się? Bardzo cenię i szanuję, ba! nawet podziwiam ludzi, którzy żyją w zgodzie z tym jak myślą i mówią. Pokrzywdzonych przez mnie tamtym sformułowaniem z serca przepraszam.
Dalej jednak pozostaje otwarta kwestia "jak to jest?", że jak ktoś odnosi sukces to od razu na języki? Jak sam Pan pisze, że idioci i kanalie nami rządzą, że tchórze, bo nie skonfrontują się tylko obgadują za plecami, zakompleksieni i słabi, o niewolniczej mentalności i tak dalej, to o kim? Toż to nasi Rodacy, a może i My? A skoro 95% się deklaruje … I że elity giną…
Czy gdyby ci zawistni Polacy zmienili wyznanie to przestaliby być zawistni? Przecież Polacy i katolicy wyjeżdżający zagranicę zachowują się tam inaczej niż tu i wcale im w tym polskość i katolickość nie przeszkadza.
No właśnie, to ciekawy dla mnie fenomen. Jak to jest? Może „tam” nikt się nie obnosi ze swoją religijnością fasadową, ani narodowością martyrologiczną? Jest się przyzwoitym człowiekiem, albo nie i basta? Na szczęście coś się w świecie zmienia, ale do niedawna jakoś dziwnie mapa ubóstwa na świecie w sporej części pokrywała się z mapą dominacji katolicyzmu (Ameryka Łacińska, Portugalia, Hiszpania, Polska, Włochy, Filipiny chyba do dzisiaj?), ale to może nie jest wystarczające, bo przecież wieloreligijne Indie, Konfucjańskie Chiny (może bardziej komunistyczne?) … choć tam może bardziej problem przeludnienia, presja na tradycję niż na nowoczesność w amerykańskim rozumieniu i brak pomysłu? A może zmiana w doktrynie i już bogacz przeciśnie się przez ucho igielne zaraz za wielbłądem?
Weźmy w nawias religię, zastanawiam się jak system wierzeń o różnych źródłach może wpływać na biznes, zarządzanie, pracę. Jak na razie to Świadkowie Jehowy najbardziej mnie przekonali swoją postawą spójności między deklaracjami i działaniem. Podziwiam też protestancką regułę „modlitwy przez pracę”. U niektórych komunistów też mogłem zauważyć takie głębokie przekonania poparte zachowaniem. Może należy rozważać to w kategoriach pojedynczego człowieka i jego sumienia, a nie tzw. charakteru narodowego czy ideologii? Ale czy wtedy nie należałoby przyjąć jednakowej wykładni dla wszystkiego, co można przeczytać w naszych dyskusjach tutaj?
Bez Amerykanów, Polaków, Katolików, ale też elit, masy, idiotów, kanalii, ludzi o niewolniczej mentalności…? A może stosunek do takiej „masy” definiuje przynależność do „elity”?
Co więcej, częstokroć polscy emigranci na obczyźnie są bardziej przywiązani do rodzimych tradycji niż ich rodacy pozostający w kraju.
To jest dla mnie piękne, widać człowiek zwykle potrzebuje osadzenia w tradycji.
Oczywiście są też tacy, ktorzy polskości się wstydzą, plują na swój rodzinny kraj i jak najszybciej chcą się przerobić na innych, ale o tego rodzaju malych ludziach nie będziemy przecież rozmawiac.
Przepraszam, prowokacja trochę w dalszym ciągu. Zawsze byłem i jestem dumny z tego, żem Polak. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, czyli ze stereotypami także. Dziwię się, że jacyś ludzie się mogą tego wstydzić. Gdyby tylko nie to nasze „wielkościowe zadęcie” i „nabzdyczenie”… Wolałbym, żeby moi Bracia Polacy Katolicy zawsze prostolinijni, uczciwi, życzliwi, uśmiechnięci, pomocni sobie, pogodni, szczerzy (nie obłudni), najpierw belkę w swoim, zanim źdźbło w cudzym, bardziej swoim niż cudzym życiem zainteresowani, tolerancyjni, otwarci, szanujący siebie i innych, i co może najistotniejsze: współpracujący ze sobą byli. I niechby naprawdę byli bogobojni.
Samoopluwania nie znoszę, podobnie jak „robienia w swoje gniazdo”.
Może jednak tak chętnie wtapiając się w inne otoczenie chcą uniknąć spostrzegania i oceniania przez stereotyp leniwego, głupiego Polaka złodzieja? Może nie chcą się wstydzić słuchając polish jokes?
Acha, ważna dla mnie rzecz - wyraźnie rozróżniam wiarę i religijność, więc nie o wiarę mi chodzi, tylko o jej manifestację w zachowaniach.
Zbigniew Heryng

Zbigniew Heryng Psycholog, trener,
coach.

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Robert R.:
Piotr S.:
Zbigniew H.:
Uważam, że przeciętny Polak wykształcony za komuny jest lepiej wykształcony niż przeciętny inny Europejczyk czy zwłaszcza przeciętny Amerykanin.
To nie przeciętni ludzie decydują o tym na jakim poziomie znajduje się państwo.

Witam Panie Robercie. Będę jednak polemizował. I pewnie każdy z nas zostanie przy swoim.
Nie powiedziałem o ludziach przeciętnych, tylko o przeciętnych ludziach wykształconych za nieboszczki PRL, w sensie ogólnej wiedzy o świecie, ale nie tylko. Ten wzorzec kształcenia dawał np. polskim inżynierom, doktorom nauk stosowanych, ale też mechanikom samochodowym, fachowcom od wykańczania wnętrz itp., przewagi na Zachodzie wobec wąskich specjalistów, ponieważ mogli myśleć w kategoriach bardziej ogólnych, bardziej kreatywnie podchodzić do problemów, łączyć rozwiązania z różnych dziedzin. Osobiście znam takich inżynierów chemików, projektantów, fizyków, stolarzy, mechaników samochodowych, budowlańców ... Poziom edukacji i wiedzy o świecie jednak wpływa na kulturę myślenia. Czymś innym są postawy.
Przeciętny nie oznacza dla mnie pospolity, choć w sensie statystycznym częsty. Ogólny poziom kultury i państwa zależy moim zdaniem właśnie od tzw. przeciętnego Kowalskiego czy Nowaka i niestety wskazuje na to poziom choćby polskiej kultury politycznej - takie elity, jacy wyborcy. Choć osobiście jako wyborcę mnie to boli. Ludzie przeciętni może i nie tworzą państwa, ale je utrwalają.
Osobiście mierzę poziom rozwoju społecznego (cywilizacyjnego?) tzw. stosunkiem do gówna. Rzym starożytny stał pod tym względem jak wiadomo niezwykle wysoko. W wiekach średnich dla odmiany - w naszej okolicy świata przynajmniej - przez pogardę dla spraw ciała to, co płynęło rynsztokami co jakiś czas wprost dziesiątkowało populację. Trochę później jak już Luwr po kątach śmierdział dostatecznie nie do wytrzymania, elita pachnących przenosiła się do Wersalu i tak na zmianę, a to co płynęło Sekwaną pod koniec XVIII wieku stało się jedną z przyczyn Wielkiej Rewolucji Francuskiej, która stała się wzorcem dla nowożytnych demokracji. U nas "sławojki" chyba nie mają jeszcze stu lat. A im dalej na Wschód tym gorzej podobno. No i jest taka scena w "Dniu Świra" ...

A to, że nauka amerykańska stoi ponoć tak wysoko, to chyba jednak bardziej efekt drenażu najpierw wykształconych Niemców i Żydów emigrujących jeszcze przed wojną, a potem emigrantów wszelkiej maści szukających lepszych możliwości dla siebie.
To jest kolejny mit, dawno już obalony, ale pewnie nie w Polsce.
No nie zapytam o przykład "rdzennych Amerykanów", którzy obalają ten mit. Pewnie nie uzgodnimy tak łatwo definicji Amerykanina, więc być może będziemy nie zgadzać się po próżnicy. Nie jestem najświatlejszym umysłem w Polsce, więc nie wiem jak to jest w Polsce, jeśli tym zwrotem chciał Pan wyrazić swoją dezaprobatę, to proszę bezpośrednio swoje wierzenie na temat mojego wierzenia i już, tak będzie prościej.
Fajne jest już to, że w ogóle mówimy o amerykańskich mitach, choć to mocne nadużycie, pewnego rodzaju zawłaszczenie, że juesejski to amerykański. A więc mówmy o juesejskich mitach. Może ktoś już napisał „mitologię USA”? Jest mit Pocahontas. Mit Muhlenberga jakoby kiedyś dawno u zarania kongres przegłosował jednym głosem, że urzędowym językiem będzie angielski, a nie niemiecki. Mit „ojców założycieli” wkurzonych na króla Jerzego, że muszą w Bostonie pić taką drogą herbatę, więc wywołali rewolucję i od tamtej pory patriotycznym napojem juesmenów jest lurowata kawa. Mit Pucybuta. No i mit USA jako Wysp Szczęśliwych, Utopii czyli idealnie skonstruowanego i zarządzanego państwa, i Krainy Mlekiem i Miodem Płynącej, nieobalony nie tylko w Polsce, ale w Polsce niestety. Tymczasem poszczególne stany różnią się poziomem życia, indoktrynacji ideologicznej, stosunkami społecznymi, jakością wyższych uczelni i poziomem życia umysłowego tzw. przeciętnych obywateli, i wieloma innymi czynnikami.
Drenaż bez wątpienia ma miejsce i to wcale nie jest źle dla USA oczywiście, wszyscy bogaci tak robią (informacja w Wikipedii może być mało miarodajna, gdyż nie zawiera źródeł pochodzenia, znalazłem jednak http://www.wprost.pl/ar/97320/Odplyw-umyslow/?pg=0 , z tego artykułu słowa Billa Gatesa: "Nasz system akademicki jest najlepszy. Finansujemy nasze uniwersytety, by prowadziły badania [...]. Ludzie o wysokim IQ przyjeżdżają tu, umożliwiamy im rozwój, a ich innowacje przekształcamy w produkty. Nagradzamy to, że podejmują ryzyko. Nasz system jest nastawiony na konkurencyjność i eksperymentalność [...]. Dzięki pieniądzom z federalnych podatków i ze źródeł filantropijnych w przyszłości będzie on w stanie nadal prosperować tak jak dziś".

Naturalnie inwestycje w zbrojenia i biznes w nauce (komercjalizacja nauki) stwarzają ogromne możliwości dla wybitnych umysłów, więc też ciągną jak do Mekki. Klasycznym przykładem mitu niech będzie zwrot używany w różnych bardzo mediach, że oto „uczeni amerykańscy dowiedli …” czy „badacze amerykańscy odkryli…” i tutaj można już było wstawić największą z możliwych bzdur. Drenaż także naukowców nazistowskich po wojnie. Dla nas może tylko dobrze, że to w USA, a nie w ZSRR ostatecznie wielu z nich uniknęło odpowiedzialności.
Choć to nie był ich pomysł - naukowo uzasadniona przymusowa sterylizacja.
Dokonania ujesejskich naukowców ( w tym niestety dla mnie także psychologów) to choćby ta właśnie przymusowa sterylizacja - w Wirginii na podstawie testów inteligencji jeszcze w latach 70-tych XX wieku, w Oregonie ostatnia w 1981 (ale cóż tam skoro w słynącej ze swobód Szwecji program zakończono w 1976, za to w nie słynącym ze swobód ZSRR i Rosji jeszcze w 1993, a u naszych sąsiadów Czechów do 2001? Nawiasem dalej mówiąc Chiny dzisiaj ścigają urzędników, którzy wydawali takie rozkazy, a Szwedzi podobno wstydzą się za siebie.)
Nie jestem zwolennikiem mitów, ale jestem przeciwko mitologizacji Stanów Zjednoczonych.
Wtedy cała masa matołów w niczym nie przeszkadza gdyż ich funkcjonowanie jest "włożone" w cywilizowane, rozsądne normy
Jestem innego zdania. Masa „matołów” jak się Pan wyraża stanowi zawsze duże zagrożenie, czego uczy nas historia Rzymu, Francji, Rosji, Niemiec …wojen religijnych i innych dżihadów.
- w demokracji przeciętny obywatel nie musi być jakoś specjalnie inteligentny, za to powinien być na tyle zamożny, żeby być niezależnym w swych demokratycznych decyzjach.
A to ciekawe wierzenie. Jestem przeciwnego zdania (choć wolałbym, żeby Polska była bardziej bogata, niż katolicka, w odróżnieniu od byłego posła Goryszewskiego). Być może to echo starego sporu egzystencjalistycznego „być czy mieć?”. Uważam, że można zarówno „być mając”, jak i „będąc mieć”. Do konsumpcjonizmu to wszak pasuje, ale czy do demokracji? Mnie pieniądze dają poczucie pewnej niezależności, ale wolność decyzji czerpię zdecydowanie ze stanu umysłu. Mówiąc bardziej dosadnie - pełne koryto rozleniwia i zwalnia z myślenia. Stary przepis na sprawowanie władzy czyli „chleba i igrzysk”? I to ma być demokracja?
Poza tym, matoł musi wiedzieć że jest matołem i znać granice swoich możliwości.
A to jak dla mnie trąci technokracją w polityce czy wręcz technokracją naukową Laswella.
A skąd ten „matoł” ma to wiedzieć? My czyli „nie - matoły” będziemy o tym orzekać i mu przypominać? Gdzie Pan widzi granice możliwości „matoła”?
Wmawianie matołom że są bystrzy, przez np. obniżanie kryteriów egzaminacyjnych i masowe pchanie każdego chętnego na studia, to proszenie się o kłopoty.
Zgadzam się tylko w zakresie obniżania kryteriów egzaminacyjnych, ale cóż, skorośmy skomercjalizowali naukę i edukację, a matoła na to stać … Byłoby teraz brakiem konsekwencji, nie sądzi Pan?
I powoduje że ludzie naprawdę kwalifikujący się do bycia elitą toną w masie krzykliwej hołoty.
Zaciekawia mnie Pan coraz bardziej Panie Robercie. Elita demokracji? Rozumiem, że demokracji nie w sensie deklarowanym przez Rewolucję Francuską czyli Liberté, Egalité, Fraternité ? A jacy ludzie najbardziej kwalifikują się do bycia elitą? I dlaczego tak łatwo toną w masie krzykliwej hołoty? I jeszcze powtórzę się z innego wpisu: czyż nie stosunek do „hołoty” definiuje przynależność do elity, tak jak Pan ją pięknie definiuje poniżej w swojej wypowiedzi?
Owi Żydzi, Niemcy i inni emigranci, o których Pan wspomina nie poradziliby sobie tak dobrze gdyby swego czasu nie stworzono im tam odpowiednich warunków.
Przede wszystkim nie było ich aż tak wielu żeby zbudowali potęgę USA, włożyli w nią swój wkład ale nie decydujący.
Zgadzam się, że nie sami Żydzi, ani Niemcy (choć im juesmeni zawdzięczają hamburgery i hot-dogi czyli kiełbaski w bułce i nie tylko), ale też Anglicy, Irlandczycy, Szkoci, Włosi, Polacy, Rosjanie, Francuzi, Afrykańczycy, Chińczycy, Japończycy, Hiszpanie, Meksykanie, Skandynawowie, Arabowie … i tak dalej, i wreszcie choć trochę Indianie i Inuici, którym ukradziono coś tak trochę więcej niż dwa kontynenty.
… i zajęli się tworzeniem sobie warunków…
W USA jest po prostu swego rodzaju oligarchia, część ludzi zdobywa wykształcenie w publicznych szkołach w których przyswaja wiedze podstawową, niezbędną do funkcjonowania w społeczeństwie , wykonywania pracy i bycia przydatnym obywatelem a elita i ludzie wybijający się są kształceniu w szkołach prywatnych , na doskonałych uczelniach na których uczą ich bycia odpowiedzialna elita.
Trochę przypomina to ideę Nowego Świata Rockefellera z rządami elit właśnie, ponad interesami narodów. Ciekawy przykład działania tzw. elity czyli oligarchii jest utworzenie prywatnego banku Rezerw Federalnych, kiedy to jednocześnie Rockefeller, Carnegie, Ford, Morgan i inni wymusili ustawę odrywającą dolara od jego ekwiwalentu w złocie, a więc kilka rodzin (jedni piszą 8, inni 12) stało się właściwie właścicielami amerykańskiego dolara, sporego kawałka świata i amerykańskich prezydentów. Kolejny mit o roli oligarchów w powstaniu kryzysu z lat trzydziestych i o oligarchii finansowej ostatniego kryzysu (o czym ciekawie pisze w swoim artykule prof. Rybiński na http://wpolityce.pl ). To są dopiero interesujące mity.
Jedno mniej więcej może się zgadzać. Ustrój juesejski może nie być demokratyczny, tylko oligarchiczny.
Rozbudowano system testów, wychwytujący ludzi wybijających się od najmłodszych lat, i dano im możliwość rozwoju za pomocą rozbudowanego systemu stypendialnego
Ponadto, na zdrowy rozum, zanim ci super zdolni żydzi, Niemcy itp. zaczęli do USA się zjeżdżać, ktoś musiał z tego państwa zrobić już potęgę naukową, bo przecież Einstein do chatki na prerii by nie pojechał.
Jako psycholog do testów mam sceptyczne podejście, ot jedno z pomocniczych narzędzi, niestety jak w przypadku sterylizacji przymusowej dość nawet niebezpieczne.
Pan pisze o jakimś chowie umysłów. O tym, że nie sami Niemcy czy Żydzi napisałem powyżej. Poza tym niezwykle ciekawy jest temat wpływu tzw. fundacji np. Rockefellera, Forda, Carnegie’go na rozwój nauki czyli jakie badania, a ściślej nad czym, są finansowane, a o jakich można sobie zapomnieć. Ten „ktoś”, kto tworzył podwaliny pod potęgę naukową to nie tylko fundacje, ale też banki oczywiście. Ten ktoś tworzył jednak podwaliny pod rozwój nauki na potrzeby przemysłu zbrojeniowego, wciągając USA, a ściślej „dwudziestoletnie mięso armatnie” w pierwszą wojnę światową (kredyty dla rządów europejskich, za które kupowały one broń w amerykańskich fabrykach), także w drugą wojnę - najpierw w wojnę z Japonią, potem Anglicy i Rosjanie zadłużali się kupując dostawy z Ameryki, a jednocześnie Rockefeller sprzedawał paliwo lotnicze Luftwaffe do nalotów na Anglię i biznes kwitł w najlepsze. Bo skutki wywołanego przez siebie kryzysu (na którym zresztą oligarchowie potężnie zarobili, będąc właścicielami dolara oderwanego od złota drukowali go sobie ile trzeba) tak naprawdę udało się przezwyciężyć dopiero około 1941 roku właśnie.
(Cytuję argumenty w dużej mierze za filmem Petera Josepha „Zeitgeist:Addendum”, który obejrzałem kilka miesięcy temu. Ponadto w informacjach na temat FED w Wikipedii można znaleźć
jeszcze książki Murraya Rothbarda „Wielki Kryzys w Ameryce”, w której obarcza FED i oligarchów winą za spowodowanie Wielkiego Kryzysu oraz książkę Eustace’a C. Mullinsa „Secrets of the Federal Reserve”, o ile pamiętam Peter Joseph w filmie odwołuje się do tych opracowań.)
Jasne, przysłowiowy Einstein czy Fermi i tysiące innych nie pojechali do chatki na prerii, ale przywozili ze sobą co najważniejsze - know how i nakręcali rozwój, i dobrze.
Więc twierdzenie że w USA mieszkają idioci a ich naukę tworzą obcy jest kolejną próba pocieszania się nieudaczników z Europy którzy swoich wybijających się obywateli z lubością zaszczuwają.
To też ciekawy pogląd. To Pan raczy pisać o „masach matołów”. Nigdzie nie napisałem, że Amerykanie to idioci, tylko że przeciętny (statystyczny) Polak lepiej jest wykształcony, niż przeciętny Amerykanin. Naukę w dużym stopniu tworzą w USA imigranci - jeszcze raz przywołam choćby cytat z Billa Gatesa i dorzucę cytat z Wikipedii (niestety nie podparty tam źródłem):
„Według niedawnych szacunków w najbogatszych krajach pracuje 1,5 mln wysokiej klasy specjalistów wykształconych w krajach mniej rozwiniętych. Aby się przekonać, że problem jest realny, wystarczy spojrzeć na listę laureatów Nagrody Nobla w różnych dziedzinach nauki. W większości są Amerykanami obcego pochodzenia bądź obcokrajowcami pracującymi w ośrodkach naukowych USA. Jakkolwiek proces ten może niepokoić rządy niektórych państw, to jednak dzięki tej formie migracji najzdolniejsi mają szansę na własny rozwój naukowy, co odbywa się z pożytkiem dla całej społeczności ludzkiej.”
Temat drenażu mózgów jest stary jak świat (choć termin „brain drain” powstał dopiero w latach 60-tych XX wieku), choćby wpływ Greków na Rzymian, Rzymian chyba na więcej niż pół Europy, w tym bardzo mocno na Brytanię i język angielski. Sęk w tym, że Chińczycy czy Hindusi wracają do siebie potem, a Europejczyk co ósmy. Nie ma się o co obrażać. Acha, i nie uważam się za nieudacznika z Europy, zaszczuwającego swoich wybitnych współobywateli z lubością, ale to tak na marginesie tylko, bo tak Pan zniekształcił mój pogląd, że to nie mój pogląd wcale. Choć nie przeczę, że nie ułatwiamy takim ludziom życia - trudno być prorokiem w swoim własnym kraju?
I jeszcze jedno, nasz system nauczania jest całkiem do niczego, bo szczycenie się tym że Polski robotnik wie jaki jest najwyższy szczyt świata, i śmianie się z tego że amerykański robotnik nie wie gdzie jest Polska, jest objawem katastrofy intelektualnej.
Cóż, rzecz gustu. Mam inne zdanie na temat tego, co można by uznać za „katastrofę intelektualną”. Otóż zdecydowanie wolę żyć w kraju, w którym sąsiad mój nie lata na Księżyc, ale na papierowych kubkach amerykańskiej z pochodzenia jadłodajni nie umieszcza się ostrzeżeń, że dopiero co zaparzona w ekspresie kawa może być gorąca, a na sprzętach AGD, że nie należy suszyć kotów w pralko - suszarce, a psa w mikrofalówce, jeśli nie ma się zamiaru go zjeść.
Dla kraju liczy się to, który robotnik lepiej kopie rowy, a okazuje się , że Polakowi nadmiar wiedzy ogólnej często przeszkadza w byciu sprawnym pracownikiem.
Wolę tego kopacza rowów, który zna łacińską nazwę motyla, którego spłoszył, zanim zaczął kopać. Cóż, taki gust. Poza tym często przeciętny Polak pogłówkuje, żeby się nie narobić, a więc wynajmie sobie podwykonawcę do tego kopania, tamten zrobi to samo dla siebie i w sumie za te same pieniądze trzech ludzi ma co wydawać, a to już biznes przecież. Oby Amerykanie nigdy nie dali nam wiz do siebie. Jako Polacy mamy moim zdaniem znacznie gorsze wady, niż niezłe wykształcenie ogólne.

konto usunięte

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Zbigniew H.:

I o to ziarno prawdy mi tutaj chodzi. Stereotyp jak każde uogólnienie, znajdzie wyjątki od reguły, wiadomo. Moją intencją tym razem była bardziej prowokacja, nie chęć skrzywdzenia kogokolwiek. Sam Pan napisał, "jak to jest, że ten sam człowiek ...?"
No wstydzę się rzecz jasna.

Ja trochę też gdyz, przyznać muszę, czasem również ulegam temu stereotypowi... ale przynajmniej nie robię tego na forum publicznym:)
Może tylko dodatkowo i niepotrzebnie za nich?

Niepotrzebnie. Niech się każdy wstydzi za swoje wady.
Skoro jednak podobno 95% deklaruje się?

A ile warte te deklaracje? Słyszał Pan pewnie o ludziach, którzy deklarują się jako katolicy, a jednocześnie nie uznają niektórych nauk KK, nie mówiąc już o tych, co to tylko deklarują:)
Bardzo cenię i szanuję, ba! nawet podziwiam ludzi, którzy żyją w zgodzie z tym jak myślą i mówią.

Ja też. Tacy to mają charakter.
Pokrzywdzonych przez mnie tamtym sformułowaniem z serca przepraszam.

Mają charakter więc się nie będą dąsać:)
Dalej jednak pozostaje otwarta kwestia "jak to jest?", że jak ktoś odnosi sukces to od razu na języki? Jak sam Pan pisze, że idioci i kanalie nami rządzą, że tchórze, bo nie skonfrontują się tylko obgadują za plecami, zakompleksieni i słabi, o niewolniczej mentalności i tak dalej, to o kim?

Ale przecież nie napisałem, że wszyscy tacy są. Zwróciłem uwagę, że tacy też są, a to różnica.
Toż to nasi Rodacy, a może i My? A skoro 95% się deklaruje … I że elity giną…

Pewnie, że nasi rodacy. Kiedy zdarza mi się krytykować Polaków, część swoich uwag odnoszę również do siebie albowiem zdaję sobie sprawę, że daleko mi do ideału.
No właśnie, to ciekawy dla mnie fenomen. Jak to jest? Może „tam” nikt się nie obnosi ze swoją religijnością fasadową, ani narodowością martyrologiczną? Jest się przyzwoitym człowiekiem, albo nie i basta? Na szczęście coś się w świecie zmienia, ale do niedawna jakoś dziwnie mapa ubóstwa na świecie w sporej części pokrywała się z mapą dominacji katolicyzmu (Ameryka Łacińska, Portugalia, Hiszpania, Polska, Włochy, Filipiny chyba do dzisiaj?), ale to może nie jest wystarczające, bo przecież wieloreligijne Indie, Konfucjańskie Chiny (może bardziej komunistyczne?) … choć tam może bardziej problem przeludnienia, presja na tradycję niż na nowoczesność w amerykańskim rozumieniu i brak pomysłu? A może zmiana w doktrynie i już bogacz przeciśnie się przez ucho igielne zaraz za wielbłądem?

Bardzo śliski temat:) Znowu musielibysmy bazować na uogólnieniach a być może i wejsc w kwestie pochodzenia etnicznego, kulturowego, religijnego itd. Po co nam problemy?:)
Weźmy w nawias religię, zastanawiam się jak system wierzeń o różnych źródłach może wpływać na biznes, zarządzanie, pracę. Jak na razie to Świadkowie Jehowy najbardziej mnie przekonali swoją postawą spójności między deklaracjami i działaniem. Podziwiam też protestancką regułę „modlitwy przez pracę”.

To dzięki nim powstał, upraszczając nieco, dobry kapitalizm. Pisaliśmy juz o tych zasadach w biznesie, ktorych nie trzeba bylo spisywac, po prostu się ich przestrzegało. W Polsce też tak bylo, mimo ze katolicka:)
U niektórych komunistów też mogłem zauważyć takie głębokie przekonania poparte zachowaniem.

Moj stryj byl ideowym komunistą, żadnej kariery w PRL nie zrobil:)
Może należy rozważać to w kategoriach pojedynczego człowieka i jego sumienia, a nie tzw. charakteru narodowego czy ideologii?

Tak mi się zdaje choc trudno nie zauważać pewnych zachowańcharakterystycznych dla grup.
Ale czy wtedy nie należałoby przyjąć jednakowej wykładni dla wszystkiego, co można przeczytać w naszych dyskusjach tutaj?
Bez Amerykanów, Polaków, Katolików, ale też elit, masy, idiotów, kanalii, ludzi o niewolniczej mentalności…? A może stosunek do takiej „masy” definiuje przynależność do „elity”?

Jeszcze raz powtarzam nie napisalem ze wszyscy tacy a tacy mają niewolniczą mentalność. Nie kojarze, żeby zrobil to rowniez ktoryś z innych dyskutantow. Jedyne uogolnienie to chyba z tymi elitami i ich kryzysem. Ok, doprecyzuje, zdarzają się wyjątki:)
To jest dla mnie piękne, widać człowiek zwykle potrzebuje osadzenia w tradycji.

Też tak uważam.
Przepraszam, prowokacja trochę w dalszym ciągu. Zawsze byłem i jestem dumny z tego, żem Polak. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, czyli ze stereotypami także.

Właśnie na tym polega patriotyzm, czyli milość do ojczyzny - kocha się, nie za coś, lecz mimo czegoś.
Dziwię się, że jacyś ludzie się mogą tego wstydzić.

Tez się dziwię, a nawet mnie to irytuje i wywołuje jeszcze gorsze uczucia...:)
Gdyby tylko nie to nasze „wielkościowe zadęcie” i „nabzdyczenie”… Wolałbym, żeby moi Bracia Polacy Katolicy zawsze prostolinijni, uczciwi, życzliwi, uśmiechnięci, pomocni sobie, pogodni, szczerzy (nie obłudni), najpierw belkę w swoim, zanim źdźbło w cudzym, bardziej swoim niż cudzym życiem zainteresowani, tolerancyjni, otwarci, szanujący siebie i innych, i co może najistotniejsze: współpracujący ze sobą byli. I niechby naprawdę byli bogobojni.

A mi by wystarczylo zeby po prostu przyzwoicie postepowali.
Samoopluwania nie znoszę, podobnie jak „robienia w swoje gniazdo”.

... i to jeszcze przy jednoczesnych zachwytach nad innymi...
Może jednak tak chętnie wtapiając się w inne otoczenie chcą uniknąć spostrzegania i oceniania przez stereotyp leniwego, głupiego Polaka złodzieja? Może nie chcą się wstydzić słuchając polish jokes?

Niech postępują tak, żeby stereotyp tracil na aktualnosci, a zarty przestaly byc smieszne, i niech przy tym będą dumni ze swojej polskosci.
Acha, ważna dla mnie rzecz - wyraźnie rozróżniam wiarę i religijność, więc nie o wiarę mi chodzi, tylko o jej manifestację w zachowaniach.

A ja jeszcze odrozniam wiare katolicka od KK jako instytucji.Piotr Szczurowski edytował(a) ten post dnia 06.05.13 o godzinie 15:52
Zbigniew Heryng

Zbigniew Heryng Psycholog, trener,
coach.

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Jan D.:

Nasz system nauczania, moim zdaniem, nie jest zły ze względu na zakres przekazywanej wiedzy, a ze względu na jej sposób przekazu. System autorytetu nauczyciela i nieuka ucznia jest powielany w mediach bez żadnego krytycyzmu. Nauczyciel powinien być mentorem, a nie dyktatorem.
To moim zdaniem jednak kwestia upadku autorytetu nauczyciela i wykształcenia - jak sobą nauczyciel ma przekonać ucznia, że warto się uczyć? Pauperyzacja zawodu i selekcja negatywna zrobiły resztę. Poznałem w życiu swego czasu kilka tysięcy nauczycieli, w ogromnej większości cudowni, interesujący ludzie. Jednak najwspanialsi z nich, kiedy przekraczali mury szkoły zmieniali się nie do poznania. System wymusza swoje role.
czego zazdroszczę Amerykanom - tego że w prosty i przystępny sposób tłumacza rzeczy skomplikowane.
Tak, podręczniki w mojej dziedzinie są podobnie konstruowane. Może jest tak, że jeden system kształci praktyków zdolnych stosowac wiedzę, a drugi kształci przyszłych naukowców zdolnych tylko do czytania jeszcze więcej książek i pisania z nich streszczeń? Odnosze wrażnie, że nasi naukowcy pisują książki dla wąskiego grona odbiorców czyli dla samych siebie. A można by tak pisać książki dla ludzi w ogóle? No, ale wtedy byłyby za mało naukowe?
Wystarczy przeczytać książki z zakresu badań operacyjnych, metod i technik organizatorskich.
Nasi "europejscy naukowcy" budują skomplikowane relacje wzory i podają czystą teorię.
Amerykańskie podręczniki z tego samego zakresu (tj. ten sam zasób teorii) podaje wiele przykładów do zastosowania. mam podręczniki z badań operacyjnych. gdzie badania operacyjne pokazano na przykładach kiosku z gazetami (np. problem zamówienia gazet) do przykładów z dużych firm produkcyjnych (np. kolejność produkcji podzespołów w funkcji optymalizacji montażu) etc.
To tak mała różnica, ale ogromna do przeskoczenia ze względu na dziwną manię udawania mądrzejszego niż się jest w rzeczywistości i dlatego Europa choruje na "eurosklerozę".
Z jednej strony amerykańskim pragmatykom zarzucamy brak kultury naukowej, teoretycznej podbudowy, niemal ogłady naukowej, ale z drugiej nie sposób nie zgodzić się z Panem, dla praktyków więcej z tego płynie korzyści, niż z naukowej pisaniny. Tyle tylko, że i o ile wiem, na Zachodzie sukces na uczelni związany jest z obecnością słuchaczy na zajęciach i wykładach, a u nas formalno - biurokratyczny system rozlicza głównie z publikacji i spełnienia formalnych wymogów kariery. Tam ważne aby ludzie rozumieli co do nich się mówi i przychodzili po więcej, a więc wymagania stawia się wykładowcy, a u nas student ma przeczytać książkę czy skrypt i jemu się stawia wymagania nauczenia się, o zastosowaniu w praktyce nie rozmawiamy. Tam umiejętności, tutaj wiedza do egzaminu czy na zaliczenie.
Szczególnie boleśnie przerabiałem temat, kiedy odszedłem z uczelni i otworzyłem praktykę.
Jan D.

Jan D. nie wszystko na raz
- mam ochotę na
zmiany

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Zbigniew H.:
Jan D.:

Nasz system nauczania, moim zdaniem, nie jest zły ze względu na zakres przekazywanej wiedzy, a ze względu na jej sposób przekazu. System autorytetu nauczyciela i nieuka ucznia jest powielany w mediach bez żadnego krytycyzmu. Nauczyciel powinien być mentorem, a nie dyktatorem.
To moim zdaniem jednak kwestia upadku autorytetu nauczyciela i wykształcenia - jak sobą nauczyciel ma przekonać ucznia, że warto się uczyć? Pauperyzacja zawodu i selekcja negatywna zrobiły resztę. Poznałem w życiu swego czasu kilka tysięcy nauczycieli, w ogromnej większości cudowni, interesujący ludzie. Jednak najwspanialsi z nich, kiedy przekraczali mury szkoły zmieniali się nie do poznania. System wymusza swoje role.
To może nie jest tak czarne jak się wydaje. Mam nadzieję, że są i dobrzy. Moim zdaniem nie uczy się ich w jaki sposób mają przekazać swoją wiedzę.
To dotyczy również kierowników różnych szczebli zarządzania. Przykład Nie cierpię slajdów z punktorami MS Office. Nie przemawia to do wyobraźni. Brak dynamiki i co najgorsze czytanie ze slajdu.

czego zazdroszczę Amerykanom - tego że w prosty i przystępny sposób tłumacza rzeczy skomplikowane.
>
więcej z tego płynie korzyści, niż z naukowej pisaniny. Tyle tylko, że i o ile wiem, na Zachodzie sukces na uczelni związany jest z obecnością słuchaczy na zajęciach i wykładach, a u nas formalno - biurokratyczny system rozlicza głównie z publikacji i spełnienia formalnych wymogów kariery. Tam ważne aby ludzie rozumieli co do nich się mówi i przychodzili po więcej, a więc wymagania stawia się wykładowcy, a u nas student ma przeczytać książkę czy skrypt i jemu się stawia wymagania nauczenia się, o zastosowaniu w praktyce nie rozmawiamy. Tam umiejętności, tutaj wiedza do egzaminu czy na zaliczenie.
Nie mam Pańskiego doświadczenia w tym zakresie, ale zarządzanie to praktyka, a teoria to tylko opis przypadku. Co do uczelni zachodnich to tam wykładowca - z tytułem profesora ma po prostu zarabiać na siebie ze swoimi doktorantami ,a przy okazji publikować prace badawcze.
mam tylko kolegę profesora na uczelni w Szwajcarii i dlatego tylko tak mogę uogólniać. :-)

konto usunięte

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Zbigniew H.:

Tyle tylko, że i o ile wiem, na Zachodzie sukces na uczelni związany jest z obecnością słuchaczy na zajęciach i wykładach, a u nas formalno - biurokratyczny system rozlicza głównie z publikacji i spełnienia formalnych wymogów kariery.

Oooo właśnie. Jak chcę się zatrudnić na uczelni na etat to interesują ich tylko publikacje i punkty za nie zbierane. Nikogo kompletnie nie obchodzi czego wykładowca nauczy studentów i czy będzie to sensowne. Mój znajomy robi habilitację i ma już ponad 100 publikacji. O czym można napisać ponad 100 publikacji będąc specjalistą z jednej dziedziny...?:)
Krzysztof Multon

Krzysztof Multon specjalista ds.
beznadziejnych

Temat: najważniejsze cechy menadżera

Marek B.:
Historia ludzkiej ewolucji, ale nie tylko ludzkiej, jest to historia przetrwania, czyli ciągłego rozwiązywania fundamentalnego problemu zarządczego: co? (cel), jak? (sposób), czym? (zasoby).
I nadal jest to jedyny problem zarządczy. Nie ma innych.
"CO?" - to konkretna potrzeba, czyli wiedza o ludziach, o społeczeństwie, "JAK?" - jak najprościej, jak najtaniej, czyli technologia, "CZYM?" - tym, co mamy do dyspozycji, jeśli mamy wiele bezrobotnych kobiet, a żadnej o pożądanych kwalifikacjach, to jest to albo szansa (można je nauczyć "dobrze"), albo tragedia, bo "brak fachowców".

Wiedza o człowieku - nauki humanistyczne.

Technologia - politechniki i podobne ciekawe miejsca.

Plus otoczenie społeczne, środowiska lokalne, infrastruktura miejsca, itp.

I nawiązując do ostatniego wersu cytatu - no nie wiem z czym tu może być problem. :-)

Następna dyskusja:

Polskie cechy narodowe a p...




Wyślij zaproszenie do