Temat: najważniejsze cechy menadżera
Robert R.:
Piotr S.:
Zbigniew H.:
Uważam, że przeciętny Polak wykształcony za komuny jest lepiej wykształcony niż przeciętny inny Europejczyk czy zwłaszcza przeciętny Amerykanin.
To nie przeciętni ludzie decydują o tym na jakim poziomie znajduje się państwo.
Witam Panie Robercie. Będę jednak polemizował. I pewnie każdy z nas zostanie przy swoim.
Nie powiedziałem o ludziach przeciętnych, tylko o przeciętnych ludziach wykształconych za nieboszczki PRL, w sensie ogólnej wiedzy o świecie, ale nie tylko. Ten wzorzec kształcenia dawał np. polskim inżynierom, doktorom nauk stosowanych, ale też mechanikom samochodowym, fachowcom od wykańczania wnętrz itp., przewagi na Zachodzie wobec wąskich specjalistów, ponieważ mogli myśleć w kategoriach bardziej ogólnych, bardziej kreatywnie podchodzić do problemów, łączyć rozwiązania z różnych dziedzin. Osobiście znam takich inżynierów chemików, projektantów, fizyków, stolarzy, mechaników samochodowych, budowlańców ... Poziom edukacji i wiedzy o świecie jednak wpływa na kulturę myślenia. Czymś innym są postawy.
Przeciętny nie oznacza dla mnie pospolity, choć w sensie statystycznym częsty. Ogólny poziom kultury i państwa zależy moim zdaniem właśnie od tzw. przeciętnego Kowalskiego czy Nowaka i niestety wskazuje na to poziom choćby polskiej kultury politycznej - takie elity, jacy wyborcy. Choć osobiście jako wyborcę mnie to boli. Ludzie przeciętni może i nie tworzą państwa, ale je utrwalają.
Osobiście mierzę poziom rozwoju społecznego (cywilizacyjnego?) tzw. stosunkiem do gówna. Rzym starożytny stał pod tym względem jak wiadomo niezwykle wysoko. W wiekach średnich dla odmiany - w naszej okolicy świata przynajmniej - przez pogardę dla spraw ciała to, co płynęło rynsztokami co jakiś czas wprost dziesiątkowało populację. Trochę później jak już Luwr po kątach śmierdział dostatecznie nie do wytrzymania, elita pachnących przenosiła się do Wersalu i tak na zmianę, a to co płynęło Sekwaną pod koniec XVIII wieku stało się jedną z przyczyn Wielkiej Rewolucji Francuskiej, która stała się wzorcem dla nowożytnych demokracji. U nas "sławojki" chyba nie mają jeszcze stu lat. A im dalej na Wschód tym gorzej podobno. No i jest taka scena w "Dniu Świra" ...
A to, że nauka amerykańska stoi ponoć tak wysoko, to chyba jednak bardziej efekt drenażu najpierw wykształconych Niemców i Żydów emigrujących jeszcze przed wojną, a potem emigrantów wszelkiej maści szukających lepszych możliwości dla siebie.
To jest kolejny mit, dawno już obalony, ale pewnie nie w Polsce.
No nie zapytam o przykład "rdzennych Amerykanów", którzy obalają ten mit. Pewnie nie uzgodnimy tak łatwo definicji Amerykanina, więc być może będziemy nie zgadzać się po próżnicy. Nie jestem najświatlejszym umysłem w Polsce, więc nie wiem jak to jest w Polsce, jeśli tym zwrotem chciał Pan wyrazić swoją dezaprobatę, to proszę bezpośrednio swoje wierzenie na temat mojego wierzenia i już, tak będzie prościej.
Fajne jest już to, że w ogóle mówimy o amerykańskich mitach, choć to mocne nadużycie, pewnego rodzaju zawłaszczenie, że juesejski to amerykański. A więc mówmy o juesejskich mitach. Może ktoś już napisał „mitologię USA”? Jest mit Pocahontas. Mit Muhlenberga jakoby kiedyś dawno u zarania kongres przegłosował jednym głosem, że urzędowym językiem będzie angielski, a nie niemiecki. Mit „ojców założycieli” wkurzonych na króla Jerzego, że muszą w Bostonie pić taką drogą herbatę, więc wywołali rewolucję i od tamtej pory patriotycznym napojem juesmenów jest lurowata kawa. Mit Pucybuta. No i mit USA jako Wysp Szczęśliwych, Utopii czyli idealnie skonstruowanego i zarządzanego państwa, i Krainy Mlekiem i Miodem Płynącej, nieobalony nie tylko w Polsce, ale w Polsce niestety. Tymczasem poszczególne stany różnią się poziomem życia, indoktrynacji ideologicznej, stosunkami społecznymi, jakością wyższych uczelni i poziomem życia umysłowego tzw. przeciętnych obywateli, i wieloma innymi czynnikami.
Drenaż bez wątpienia ma miejsce i to wcale nie jest źle dla USA oczywiście, wszyscy bogaci tak robią (informacja w Wikipedii może być mało miarodajna, gdyż nie zawiera źródeł pochodzenia, znalazłem jednak
http://www.wprost.pl/ar/97320/Odplyw-umyslow/?pg=0 , z tego artykułu słowa Billa Gatesa: "Nasz system akademicki jest najlepszy. Finansujemy nasze uniwersytety, by prowadziły badania [...]. Ludzie o wysokim IQ przyjeżdżają tu, umożliwiamy im rozwój, a ich innowacje przekształcamy w produkty. Nagradzamy to, że podejmują ryzyko. Nasz system jest nastawiony na konkurencyjność i eksperymentalność [...]. Dzięki pieniądzom z federalnych podatków i ze źródeł filantropijnych w przyszłości będzie on w stanie nadal prosperować tak jak dziś".
Naturalnie inwestycje w zbrojenia i biznes w nauce (komercjalizacja nauki) stwarzają ogromne możliwości dla wybitnych umysłów, więc też ciągną jak do Mekki. Klasycznym przykładem mitu niech będzie zwrot używany w różnych bardzo mediach, że oto „uczeni amerykańscy dowiedli …” czy „badacze amerykańscy odkryli…” i tutaj można już było wstawić największą z możliwych bzdur. Drenaż także naukowców nazistowskich po wojnie. Dla nas może tylko dobrze, że to w USA, a nie w ZSRR ostatecznie wielu z nich uniknęło odpowiedzialności.
Choć to nie był ich pomysł - naukowo uzasadniona przymusowa sterylizacja.
Dokonania ujesejskich naukowców ( w tym niestety dla mnie także psychologów) to choćby ta właśnie przymusowa sterylizacja - w Wirginii na podstawie testów inteligencji jeszcze w latach 70-tych XX wieku, w Oregonie ostatnia w 1981 (ale cóż tam skoro w słynącej ze swobód Szwecji program zakończono w 1976, za to w nie słynącym ze swobód ZSRR i Rosji jeszcze w 1993, a u naszych sąsiadów Czechów do 2001? Nawiasem dalej mówiąc Chiny dzisiaj ścigają urzędników, którzy wydawali takie rozkazy, a Szwedzi podobno wstydzą się za siebie.)
Nie jestem zwolennikiem mitów, ale jestem przeciwko mitologizacji Stanów Zjednoczonych.
Wtedy cała masa matołów w niczym nie przeszkadza gdyż ich funkcjonowanie jest "włożone" w cywilizowane, rozsądne normy
Jestem innego zdania. Masa „matołów” jak się Pan wyraża stanowi zawsze duże zagrożenie, czego uczy nas historia Rzymu, Francji, Rosji, Niemiec …wojen religijnych i innych dżihadów.
- w demokracji przeciętny obywatel nie musi być jakoś specjalnie inteligentny, za to powinien być na tyle zamożny, żeby być niezależnym w swych demokratycznych decyzjach.
A to ciekawe wierzenie. Jestem przeciwnego zdania (choć wolałbym, żeby Polska była bardziej bogata, niż katolicka, w odróżnieniu od byłego posła Goryszewskiego). Być może to echo starego sporu egzystencjalistycznego „być czy mieć?”. Uważam, że można zarówno „być mając”, jak i „będąc mieć”. Do konsumpcjonizmu to wszak pasuje, ale czy do demokracji? Mnie pieniądze dają poczucie pewnej niezależności, ale wolność decyzji czerpię zdecydowanie ze stanu umysłu. Mówiąc bardziej dosadnie - pełne koryto rozleniwia i zwalnia z myślenia. Stary przepis na sprawowanie władzy czyli „chleba i igrzysk”? I to ma być demokracja?
Poza tym, matoł musi wiedzieć że jest matołem i znać granice swoich możliwości.
A to jak dla mnie trąci technokracją w polityce czy wręcz technokracją naukową Laswella.
A skąd ten „matoł” ma to wiedzieć? My czyli „nie - matoły” będziemy o tym orzekać i mu przypominać? Gdzie Pan widzi granice możliwości „matoła”?
Wmawianie matołom że są bystrzy, przez np. obniżanie kryteriów egzaminacyjnych i masowe pchanie każdego chętnego na studia, to proszenie się o kłopoty.
Zgadzam się tylko w zakresie obniżania kryteriów egzaminacyjnych, ale cóż, skorośmy skomercjalizowali naukę i edukację, a matoła na to stać … Byłoby teraz brakiem konsekwencji, nie sądzi Pan?
I powoduje że ludzie naprawdę kwalifikujący się do bycia elitą toną w masie krzykliwej hołoty.
Zaciekawia mnie Pan coraz bardziej Panie Robercie. Elita demokracji? Rozumiem, że demokracji nie w sensie deklarowanym przez Rewolucję Francuską czyli Liberté, Egalité, Fraternité ? A jacy ludzie najbardziej kwalifikują się do bycia elitą? I dlaczego tak łatwo toną w masie krzykliwej hołoty? I jeszcze powtórzę się z innego wpisu: czyż nie stosunek do „hołoty” definiuje przynależność do elity, tak jak Pan ją pięknie definiuje poniżej w swojej wypowiedzi?
Owi Żydzi, Niemcy i inni emigranci, o których Pan wspomina nie poradziliby sobie tak dobrze gdyby swego czasu nie stworzono im tam odpowiednich warunków.
Przede wszystkim nie było ich aż tak wielu żeby zbudowali potęgę USA, włożyli w nią swój wkład ale nie decydujący.
Zgadzam się, że nie sami Żydzi, ani Niemcy (choć im juesmeni zawdzięczają hamburgery i hot-dogi czyli kiełbaski w bułce i nie tylko), ale też Anglicy, Irlandczycy, Szkoci, Włosi, Polacy, Rosjanie, Francuzi, Afrykańczycy, Chińczycy, Japończycy, Hiszpanie, Meksykanie, Skandynawowie, Arabowie … i tak dalej, i wreszcie choć trochę Indianie i Inuici, którym ukradziono coś tak trochę więcej niż dwa kontynenty.
… i zajęli się tworzeniem sobie warunków…
W USA jest po prostu swego rodzaju oligarchia, część ludzi zdobywa wykształcenie w publicznych szkołach w których przyswaja wiedze podstawową, niezbędną do funkcjonowania w społeczeństwie , wykonywania pracy i bycia przydatnym obywatelem a elita i ludzie wybijający się są kształceniu w szkołach prywatnych , na doskonałych uczelniach na których uczą ich bycia odpowiedzialna elita.
Trochę przypomina to ideę Nowego Świata Rockefellera z rządami elit właśnie, ponad interesami narodów. Ciekawy przykład działania tzw. elity czyli oligarchii jest utworzenie prywatnego banku Rezerw Federalnych, kiedy to jednocześnie Rockefeller, Carnegie, Ford, Morgan i inni wymusili ustawę odrywającą dolara od jego ekwiwalentu w złocie, a więc kilka rodzin (jedni piszą 8, inni 12) stało się właściwie właścicielami amerykańskiego dolara, sporego kawałka świata i amerykańskich prezydentów. Kolejny mit o roli oligarchów w powstaniu kryzysu z lat trzydziestych i o oligarchii finansowej ostatniego kryzysu (o czym ciekawie pisze w swoim artykule prof. Rybiński na
http://wpolityce.pl ). To są dopiero interesujące mity.
Jedno mniej więcej może się zgadzać. Ustrój juesejski może nie być demokratyczny, tylko oligarchiczny.
Rozbudowano system testów, wychwytujący ludzi wybijających się od najmłodszych lat, i dano im możliwość rozwoju za pomocą rozbudowanego systemu stypendialnego
Ponadto, na zdrowy rozum, zanim ci super zdolni żydzi, Niemcy itp. zaczęli do USA się zjeżdżać, ktoś musiał z tego państwa zrobić już potęgę naukową, bo przecież Einstein do chatki na prerii by nie pojechał.
Jako psycholog do testów mam sceptyczne podejście, ot jedno z pomocniczych narzędzi, niestety jak w przypadku sterylizacji przymusowej dość nawet niebezpieczne.
Pan pisze o jakimś chowie umysłów. O tym, że nie sami Niemcy czy Żydzi napisałem powyżej. Poza tym niezwykle ciekawy jest temat wpływu tzw. fundacji np. Rockefellera, Forda, Carnegie’go na rozwój nauki czyli jakie badania, a ściślej nad czym, są finansowane, a o jakich można sobie zapomnieć. Ten „ktoś”, kto tworzył podwaliny pod potęgę naukową to nie tylko fundacje, ale też banki oczywiście. Ten ktoś tworzył jednak podwaliny pod rozwój nauki na potrzeby przemysłu zbrojeniowego, wciągając USA, a ściślej „dwudziestoletnie mięso armatnie” w pierwszą wojnę światową (kredyty dla rządów europejskich, za które kupowały one broń w amerykańskich fabrykach), także w drugą wojnę - najpierw w wojnę z Japonią, potem Anglicy i Rosjanie zadłużali się kupując dostawy z Ameryki, a jednocześnie Rockefeller sprzedawał paliwo lotnicze Luftwaffe do nalotów na Anglię i biznes kwitł w najlepsze. Bo skutki wywołanego przez siebie kryzysu (na którym zresztą oligarchowie potężnie zarobili, będąc właścicielami dolara oderwanego od złota drukowali go sobie ile trzeba) tak naprawdę udało się przezwyciężyć dopiero około 1941 roku właśnie.
(Cytuję argumenty w dużej mierze za filmem Petera Josepha „Zeitgeist:Addendum”, który obejrzałem kilka miesięcy temu. Ponadto w informacjach na temat FED w Wikipedii można znaleźć
jeszcze książki Murraya Rothbarda „Wielki Kryzys w Ameryce”, w której obarcza FED i oligarchów winą za spowodowanie Wielkiego Kryzysu oraz książkę Eustace’a C. Mullinsa „Secrets of the Federal Reserve”, o ile pamiętam Peter Joseph w filmie odwołuje się do tych opracowań.)
Jasne, przysłowiowy Einstein czy Fermi i tysiące innych nie pojechali do chatki na prerii, ale przywozili ze sobą co najważniejsze - know how i nakręcali rozwój, i dobrze.
Więc twierdzenie że w USA mieszkają idioci a ich naukę tworzą obcy jest kolejną próba pocieszania się nieudaczników z Europy którzy swoich wybijających się obywateli z lubością zaszczuwają.
To też ciekawy pogląd. To Pan raczy pisać o „masach matołów”. Nigdzie nie napisałem, że Amerykanie to idioci, tylko że przeciętny (statystyczny) Polak lepiej jest wykształcony, niż przeciętny Amerykanin. Naukę w dużym stopniu tworzą w USA imigranci - jeszcze raz przywołam choćby cytat z Billa Gatesa i dorzucę cytat z Wikipedii (niestety nie podparty tam źródłem):
„Według niedawnych szacunków w najbogatszych krajach pracuje 1,5 mln wysokiej klasy specjalistów wykształconych w krajach mniej rozwiniętych. Aby się przekonać, że problem jest realny, wystarczy spojrzeć na listę laureatów Nagrody Nobla w różnych dziedzinach nauki. W większości są Amerykanami obcego pochodzenia bądź obcokrajowcami pracującymi w ośrodkach naukowych USA. Jakkolwiek proces ten może niepokoić rządy niektórych państw, to jednak dzięki tej formie migracji najzdolniejsi mają szansę na własny rozwój naukowy, co odbywa się z pożytkiem dla całej społeczności ludzkiej.”
Temat drenażu mózgów jest stary jak świat (choć termin „brain drain” powstał dopiero w latach 60-tych XX wieku), choćby wpływ Greków na Rzymian, Rzymian chyba na więcej niż pół Europy, w tym bardzo mocno na Brytanię i język angielski. Sęk w tym, że Chińczycy czy Hindusi wracają do siebie potem, a Europejczyk co ósmy. Nie ma się o co obrażać. Acha, i nie uważam się za nieudacznika z Europy, zaszczuwającego swoich wybitnych współobywateli z lubością, ale to tak na marginesie tylko, bo tak Pan zniekształcił mój pogląd, że to nie mój pogląd wcale. Choć nie przeczę, że nie ułatwiamy takim ludziom życia - trudno być prorokiem w swoim własnym kraju?
I jeszcze jedno, nasz system nauczania jest całkiem do niczego, bo szczycenie się tym że Polski robotnik wie jaki jest najwyższy szczyt świata, i śmianie się z tego że amerykański robotnik nie wie gdzie jest Polska, jest objawem katastrofy intelektualnej.
Cóż, rzecz gustu. Mam inne zdanie na temat tego, co można by uznać za „katastrofę intelektualną”. Otóż zdecydowanie wolę żyć w kraju, w którym sąsiad mój nie lata na Księżyc, ale na papierowych kubkach amerykańskiej z pochodzenia jadłodajni nie umieszcza się ostrzeżeń, że dopiero co zaparzona w ekspresie kawa może być gorąca, a na sprzętach AGD, że nie należy suszyć kotów w pralko - suszarce, a psa w mikrofalówce, jeśli nie ma się zamiaru go zjeść.
Dla kraju liczy się to, który robotnik lepiej kopie rowy, a okazuje się , że Polakowi nadmiar wiedzy ogólnej często przeszkadza w byciu sprawnym pracownikiem.
Wolę tego kopacza rowów, który zna łacińską nazwę motyla, którego spłoszył, zanim zaczął kopać. Cóż, taki gust. Poza tym często przeciętny Polak pogłówkuje, żeby się nie narobić, a więc wynajmie sobie podwykonawcę do tego kopania, tamten zrobi to samo dla siebie i w sumie za te same pieniądze trzech ludzi ma co wydawać, a to już biznes przecież. Oby Amerykanie nigdy nie dali nam wiz do siebie. Jako Polacy mamy moim zdaniem znacznie gorsze wady, niż niezłe wykształcenie ogólne.