Temat: najważniejsze cechy menadżera
Marek B.:
Panie Zbigniewie.
Zgodnie z obietnicą powracam do jakże miłego „niezgadzania się” z Panem.
Na wstępie chciałbym określić, z jakich pozycji będę z Panem polemizował „do krwi ostatniej” i swych tez (czytaj: tez moich mentorów) „bronił jak niepodległości”.
Oj, tam zaraz riposty. Przyjemnie poczytać to co Pan napisał. Polemika chętnie. Nawet jeśli Pan się nie zgadza. Merytorycznie doceniam.
Po pierwsze jestem inżynierem, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Czyli jestem tzw. „śrubokrętem” i wszystko co da się „skręcić” i „rozkręcić” jest mi bliskie. Nie znam się na „snuciu”. Działam według prostego schematu: „namierzyć” , „rozkręcić”, „skręcić” i „uruchomić”.
Fajne credo. Osobiście lubię pracować i gadać z inżynierami. Podnoszą poprzeczkę dla konkretu i precyzji. Być inżynierem to wg mnie najczęściej nie jest wada.
Przez przypadek w latach 80. skończyłem studia o kierunku „cybernetyka techniczna”, czyli coś podobnego do automatyki.
Ja zaczynałem od cybernetyki ekonomicznej i informatyki, ale ponieważ wyobrażenie o niej miałem na podstawie Lema, cybernetyka na szczęście mnie wypluła.
Polska szkoła cybernetyczna, za ojca której uważa się Mariana Mazura (http://pl.wikipedia.org/wiki/Marian_Mazur_(naukowiec)) , jest zjawiskiem wyjątkowym na skalę światową i niedocenionym przez współczesnych (Cudze chwalicie, a swego nie znacie.
Podzielam Pańskie zdanie.
Mam podstawy twierdzić, że socjocybernetyka była świadomie i celowo „wygaszana” przez władców PRL , ale i obecnie dba się, by nie była zbytnio popularyzowana. Dlaczego? Bo jest potężną bronią (ofensywną i defensywną) w wojnach „o dusze i umysły” wyborców, wyznawców, sympatyków, konsumentów – tych wszystkich , którzy coś „kupują” (idee, doktryny, towary) .
A poza tym, z tej „niewiedzy i nieuctwa polityków i ludu ciemnego” żyje spora grupa spindoktorów różnej maści.
Ciekawy pogląd.
W skrócie:
Wierzę w ewolucję, wcale mi nie przeszkadza, że pochodzę od małpy, szanuję tych , którzy pochodzą od Czegoś lub Kogoś innego.
Wiem z autopsji , że byt określa świadomość, a świadomość pozwala zmieniać byt.
Wiem z autopsji, że świadomość, osobowość, charakter i inne bla-bla-bla, to produkt chemii mózgu i procesów przemiany materii (opiekowałem się przez lata osobą chorą na Alzheimera. Bolesne doświadczenie, ale skutecznie leczy z wyznawania bzdur o jakimś „duchowym aspekcie” ludzkiej egzystencji – jesteśmy tym, czym jest to „coś” w puszcze między uszami).
Wiem , że człowiek to system autonomiczny
Wiem , że grupy ludzi (rodzina, klan, społeczeństwo, naród ) mogą być systemami autonomicznymi, choć wielu stara się, by tak nie było.
Wiem, że przedsiębiorstwa mogą być systemami autonomicznymi, w zależności od tego jak zostaną „pomyślane i wykonane”. (wiele przedsiębiorstw nie jest , ale może być, jeśli będzie taka wola właścicieli).
Jak dotąd Pańskie wierzenia, także jako założenia, mieszczą się w mojej wyobraźni i w pełni je akceptuję mentalnie, choć może nie wszystkie podzielam.
Wierzę w naukę i metodę naukową.
A ja nie tak bardzo. To szerokie pole do dyskusji jak mniemam na temat natury ludzkiego poznania w ogóle. Dzisiaj traktuję tzw. metodę naukową, jak i naukę w ogóle, jako jedno ze źródel poznania i niczym nie wyróżniające się specjalnie zbiory wierzeń.
Tyle manifestu. Teraz wezmę się za „rozkręcenie” Pana postu.
Zbigniew H.:
Raczej jednak każdy z nas żyje w takim świecie, jakim go sobie wyobraża na podstawie swoich wierzeń.
Man Pan absolutną rację. Żyjemy w świecie , jakim on jest, tylko wyobrażenia o nim mamy różne.lub inaczej - każdy żyje w matrixie na miarę swych wyobrażeń. Wystarczy zmienić okulary i od razu „widzimy” albo nie „widzimy’. Obiekt patrzenia jest niezmienny.
Rozumiem, że to chciał Pan powiedzieć.
I tak, i nie. Mogę żyć z jednymi założeniami - istnieje jakiś obiektywny świat poza moim matriksem, jak i drugimi - nie ma nic oprócz matriksa. Filzofowie nie rozstrzygnęli tego od paru tysiącleci do dzisiaj o ile wiem. Nie czuję się mądrzejszy od nich. Byli wręcz tacy, którzy powiadali, że świat jest ledwie wytworem naszych zmysłów (umysłów?). W praktyce życiowej żadne z tych wierzeń ani mi nie przeszkadza, ani nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji dla moich działań.
No, tak sobie myślę. :-)
Jak sądzę oprócz klasycznego "byt kształtuje świadomość"
I znowu całkowicie zgadzam się z Panem. Mamy tu do czynienia z klasyczny sprzężeniem zwrotnym: doświadczenia życiowe (w tym indoktrynacja, zwana czasem edukacją), czyli byt, kształtują nasze wyobrażenia (wierzenia, wartości itp.), czyli świadomość, a ta z kolei determinuje nasze reakcje (te świadome, w przeciwieństwie do odruchów), które zmieniając nasze otoczenie, a to zmienione otoczenie dostarcza nam nowych doświadczeń itd. „ w koło Macieju”. Tak to działa.
Z jakich powodów odruchy tutaj nie pasują, Panie Marku? Myślę, że odruchy warunkowe jak najbardziej, bo są efektem uczenia się właśnie poprzez warunkowanie, a że sam mechanizm uczenia się jest raczej nieświadomy to niczego nie zmiania. Przypuszczam, że Panu raczej idzie o tzw. instynkty ( nie mam pewności czy zgadzamy się na instynkty u człowieka) lub tych kilka odruchów wrodzonych, z jakimi przychodzimy na świat (odruch ssania najważniejszy, odruch źreniczny, odruch Moro, odruch Babińskiego itp.), a które są jakby efektem uczenia się gatunku.
Jak rozumiem chodzi Panu o jakieś warunki i prawa obiektywne? Poza warunkami i prawami fizycznymi jakoś nie widzę innych w miarę obiektywnych (sami fizycy piszą przecież o prawach znanego nam wszechświata, a poza nim o osobliwościach).
I znowu muszę się z panem zgodzić (proszę dać mi szansę popolemizować).
Obiektywna to jest grawitacja, elektromagnetyzm i parę innych oddziaływań, a dokładniej - przepływ energii. Reszta to tylko konsekwencje lub tzw. „naukawa eseistyka”.
Większość praw regulujących nasze życie jest moim zdaniem pochodzenia społecznego i kulturowego, czyli wynika z wierzeń i umów społecznych.
Dokładnie !!! (zaczynam się niecierpliwić). A skąd pochodzą „umowy” ? Z bytu, który je określił. A dlaczego mamy takie „umowy”? Bo taki mamy byt. Zmieni się byt - zmienią się „umowy”. Zmienią się „umowy” - zmieni się byt. Ostatnia taka zmiana „umowy”nastąpiła w Polsce w 1989. Czy Pański byt uległ zmianie?
Cóż, cieszę się, że podziela Pan moje wierzenia, raźniej jakoś jest we dwóch. :-)
Tak, moje życie uległo zasadniczej zmianie na lepsze.
>Sęk w tym, że zarówno ekonomia ( w tym nauka o zarządzaniu), jak i psychologia nie sąnaukami przyrodniczymi, choć bardzo chciałyby nimi być. Ich zdolność predykcyjna jest znikoma i ma co najwyżej wartość statystyczną. Magiczne "prawa rynku" są spekulacjami, a tak naprawdę za "rynkiem" kryją się miliony i miliardy codziennych decyzji pojedynczych ludzi i grup. )
No !!! Nareszcie mam okazję zaprotestować . Dziękuję Zbawco.
Otóż ekonomia, primo, nie jest samodzielną nauką i ma tyle wspólnego z zarządzaniem, że czerpie całymi garściami z cybernetyki, o czym większość „ekonomistów” nawet nie wie (tak jak Tartuffe nie wiedział, że całe życie mówi prozą). To samo dotyczy psychologów.
Secundo, zastanawiam się , czy ekonomia jest nauką, gdyż zamiast objaśniać, jak działa „świat”, mąci i co chwila musi się reformować bo „nieuświadomiony świat” obala jej fundamentalne aksjomaty. Winny jest oczywiście „świat”, a nie ekonomiści. Najlepszy dowcip lat ostatnich: http://www.sfora.biz/Zbankrutowala-firma-laureata-nagr...
Ten Pański protest nie wydaje mi się jednakowoż zaprzeczać temu co sam napisałem. To dla mnie raczej rozwinięcie lub uzupełnienie, ale jeśli tak Panu jest przyjemniej ...
Gdybyśmy tych cech nie mieli albo otoczenie byłoby inne , możliwe , że nie osiągnęlibyśmy takiego sukcesu ewolucyjnego.
Jaki sukces ewolucyjny Panie Marku? Że niszczymy swoje naturalne środowisko i staje się ono coraz bardziej sztuczne?
Drożdże w procesie fermentacji też niszczą swoje środowisko i giną , a jednak nadal trwają. Nie wiadomo, czy nasza działalność jest aż tak zabójcza dla świata. Na razie tak twierdzą tylko ekolodzy. A może i nas obowiązuje taka sama logika rozwoju jak u drożdży: cyklicznie będziemy się uśmiercać w wyniku „fermentacji” i jakoś żyć dalej, dzięki procesom rozmnażania, a produkt uboczny naszej ludzkiej „fermentacji” spijają jacyś bogowie. BTW. Ciekaw jestem co motywuje drożdże do takiego poświęcenia w imię przyjemności człowieka. Czy one też żyją i umierają w przekonaniu, że „to właśnie po to”?
O, to prawdziwie interesująca polemika i ciekawa sugestia na moje ulubione pytanie "po co?"
Dziękuję za ten wątek.
>Że bez licznych technologicznych protez większość z nas nie potrafi już sobie poradzić w warunkach naturalnych? Nanotechnologie i cyborgizacja? Sukces ewolucyjny to rekin - 400 milionów lat, krokodyl jakieś 220 milionów, szczupak - ponad 100 milionów lat, miłorząb japoński - też pamięta dinozaury.
Jak do tej pory to ludzie hodują rekiny, krokodyle, szczupaki, a nawet miłorzęby japońskie. Nie słyszałem o fermie ludzi prowadzonej przez miłorzęby.
A tak na poważnie, zgadzam się z Panem. Historia zna przypadek, gdzie grupa ok. 400 equus asinus prowadzi hodowlę ok. 38 mln. homo sapiens. Jak dotąd eksperyment trwa.
A to moim zdaniem jednak nie ma się do rzeczy, że ktoś kogoś hoduje a ów jest hodowany, bądź częściej zabijany. Gdyby zachować konsekwencję, to raczej postawiłbym ten wątek podobnie, jak Pan zrobił to z drożdżami. Kiedyś czytałem opowiadanie s-f (nie pamiętam autora), w którym cel ludzkiej ewolucji został zdefiniowany jako stworzenie cywilizacji technicznej umożliwiającej podróże kosmiczne, żeby to muchy mogły rozprzestrzenić się po wszechświecie.
Na użytek naszej dyskusji o menedżerach wyciągam stąd pytanie - czy to menedżerowie kierują zespołami czy raczej zespoły kiedują menedżerami?
Proszę mi wskazać program inny niż biologiczny. Zycie to walka o przetrwanie. Niestety tak to działa, czy to się nam podoba lub nie . Jeśli chce się Pan przekonać , czy może być inaczej, proszę spróbować przestać walczyć. Chętnie usłyszę Pańską opinię „po udanym eksperymencie”. Jeśli mnie Pan przekona , że jest OK, chętnie zmienię zdanie i przyłączę się do Pana. Ja też jestem leniwy z natury.
Cóż, sam nie mam nic przeciwko dosłownemu "z prochu powstałeś, w proch się obrócisz" (nawiasem mówiąc podobno atomy, z których jesteśmy zbudowani - poza tymi bardzo ciężkimi powstającymi we wnętrzach gwiazd? - a przynajmniej wodoru? - są tak "stare" jak wszechświat ), jednak słyszałem od innych ludzi, że wierzą, iż to nie musi być wszystko (wiele jest odpowiedzi na kardynalne po co?), może być więc jakiś program boski (zbawienie, istnienie duchowe, wędrówka dusz), nieodgadniony program ewolucji i inne dające się pomyśleć elementy różnych matriksów. Jak jest obiektywnie? Może jak z drożdżami? Dlaczego człowiek miałby być ostanią formą ewolucyjnego kodu?
A wracając na ziemię - Wysocki w "Piesni o pieriesielienji dusz" śpiewa przestrogę m.in, dla menedżerów, w wolnym tłumaczeniu - że "jeśli żyłeś jak świnia, zostaniesz (dopisek mój - w przyszłym życiu) świnią". No, pocieszające może być to, że w następnym to ja będę twoim szefem. Taka wiara bardziej sprzyja chyba "byciu przyzwoitym".
Noworodek ma zakodowaną metodę „jak”. Gdyby noworodki naprawdę wiedziały „po co”, to już w wieku prenatalnym doszły by do wniosku ,że „szkoda nafty”, bo wiadomo, jak to się kończy.
Celowość nie wymaga świadomości. Jest doświadczenie ewolucyjne, doświadczenie gatunku (filogenetyczne w odróżnieniu od ontogenetycznego, że się tak mądrze wyrażę). Znowu wrócę też do metafory drożdży ...
Ale spróbujmy na serio. Wszystkie systemy biologiczne, które wypełniają definicję systemu
autonomicznego
Trochę skracam, ze względu na inne osoby, jednak jesteśmy w wysokiej abstrakcji - śmierć nie jest zanikiem w takim rozumowaniu jak sądzę, tylko transformacją, a to zbliża nas znowu do wierzeń religijnych jak sądzę.
To samo dotyczy przedsiębiorstw, jeśli są systemami autonomicznymi.
No, powstają żeby się podtrzymywać i odtwarzać w bardziej efektywnej formie, ale nawet jak się rozpadają, to tylko transformują - zawsze jednak działają po coś, a nie tylko dla samego przetrwania, trwanie - przez jakiś czas - jest raczej warunkiem skutecznego celowego działania niż celem samym w sobie.
Reszta , to tylko biochemia. Ale czy to rzeczywiście takie smutne i frustrujące? Dla mnie nie.
Być może wszystko to tylko biochemia mózgu? Z ciekawością myślę sobie o tym, że jeśli neuronauka wszystko dokładnie odkryje i nauczymy się sterować tymi procesami, to co będę robił jako psycholog? Pewnie przyjdzie się przekwalifikować, albo nauczyć oddziaływać metodami psychologicznymi na procesy biochemiczne w mózgu? A co wtedy będą robić menedżerowie?
Mnie też nie smuci, Panie Marku, a że "człowiek to brzmi dumnie" oznacza dla mnie bardziej zobowiązanie niz powód do samozadowolenia i zadufania w sobie.
Wiadomo, że teoretyczna granica długości ludzkiego życia to 150 plus minus kilkadziesiąt lat. Mazur to wyliczył jeszcze w latach 60. , dzisiaj potwierdzą to empirycy.
Nie mam danych na ten temat, trudno mi podjąć dyskusję, ale nieźle brzmi.
Czasami zadaję menedżerom pytanie: po co jesteś menedżerem?
Aby zrozumieć po co ktoś jest menedżerem, przytoczę definicję ról społecznych wynikającą z modelu systemu sterującego, który składa się z postulatora, optymalizatora i realizatora.
Role społeczne są efektem umów - oczekiwań i zobowiązań. Rozpatruję to bardziej na poziomie behawioralnym, niż modelowym. Model jest elegancki, nie przeczę. Jak w każdej koncepcji dużo zależy od sposobu zdefiniowania. Pytanie czy w oparciu o model można nie tylko opisać, ale też wyjaśnić i przewidzieć działanie (zachowanie), albo określić scenariusz dla zachowania się ( w tej roli). Moim zdaniem w żadnym modelu, w żadnej teroii, w żadnej koncepcji człowieka, nawet jeśli da się jakoś opisać, nawet co nieco wyjaśnić, to nie da się przewidzieć zachowania. Poza tym uważam za nadużycie stwierdzenie, że cybernetycy wiedzą co jest w tej skrzynce :-) to tylko założenie, bez którego pobożności model nie ma już sensu.
Jeśli mamy do czynienia z przedsiębiorstwem, które wyczerpuje definicję systemu autonomicznego, czyli istnieje („steruje się” zgodnie z terminologią Mazura) dla swego dobra
To też założenie - czym jest "dobro" i że dla tego dobra.
Decyzje, a za nimi reakcje służą pobieraniu energii z otoczenia. Energii pobranej powinno
wystarczyć na pokrycie potrzeb
To bliskie definicji strategii, jako inwestowania w przypływ potencjału (możliwości i umiejętności) umożliwiającego wykonywanie operacji dających przypływ pieniądza ... jak Pan pisze w postaci sprzedaży... i zamyka się cykl ...
Zachęcam do studiowania Mazura.
Dziękuję za tę rekomendację. Może w wolnej chwili? Mnie interesuje jak to zoperacjonalziować i przełożyć na zachowania (cechy? wartości?) menedżerskie. Na razie pozostaje elegancką co prawda i estetyczną, ale jednak teroretyczną abstrakcją. Taka fajna i oryginalna "mapa rzeczywistości". Czy jakakolwiek mapa jest rzeczywistością? Mapa to co najwyżej pewne przybliżenie rzeczywistości.
Model Ptolemejski, też dość elegancki, przynajmniej jak na tamte czasy, jako mapa (wszech)świata z grubsza sprawdzał się w praktyce gdzieś do XIV, XV wieku, aż wreszcie Regiomontanus uznał, że daje za grube błędy i wymaga zbyt dużych poprawek przy obserwacji nieba, stawianiu horoskopów, przewidywaniu zaćmień, oznaczaniu świąt i generowaniu danych dla rolnictwa i nieco go skorygował dając lepsze wyliczenia i tablice, a to dało później asumpt niejakiemu Kopernikowi do zakwestionowania samego modelu i zaproponowania nowego (choć ze starymi epicyklami) ze wszystkimi tego konsekwencjami dla myślenia o świecie i miejscu w nim człowieka. Czy model Kopernikański wystarcza nam dzisiaj? Jasne, że nie.
Nasza mapa (wszech)świata jest znacznie bardziej skomplikowana, ale to w dalszym ciągu tylko mapa, przybliżenie, model.
Uffff. Panie Zbigniewie. Czekam na ripostę.
Dziękuję, dowiedziałem się sporo nowego, czego dotąd nie wiedziałem. A jak Pan? Do ripostowania Mazurowi nie czuję się kompetentny. Żeby mieć rację i nawrócić Pana na swoje wierzenia nie zależy mi, bo szanuję Pańskie. Cieszę się, że podzielamy niektóre z nich. Czego właściwie Pan oczekuje?