Temat: najważniejsze cechy menadżera
Marek B.:
Marek B.:
Dziękuję, że wyraził Pan tak zwięźle swoje wierzenia. Pewnie nie uda mi się równie zwięźle, ale postaram się nie odejść od głównego wątku za daleko.
Żyjemy i jesteśmy tacy , jacy jesteśmy jako gatunek, bo posiadamy cechy , które pozwalają nam przetrwać w świecie, w którym panują określone warunki i rządzą określone prawa.
Z jednej strony cieszy mnie to, że nie ucieka Pan przed takim biologicznym determinizmem, jak zwykli to czynić różni uduchowieni intelektualiści, z drugiej strony jednak redukcja ludzkiego życia (i wszystkiego w nim, a więc także uprawiania biznesu?) do walki o przetrwanie w jakichś obiektywnych warunkach wydaje mi się nadmiernym uproszczeniem. Raczej jednak każdy z nas żyje w takim świecie, jakim go sobie wyobraża na podstawie swoich wierzeń. Jak sądzę oprócz klasycznego "byt kształtuje świadomość" ("żyjemy i jesteśmy tacy, jacy jesteśmy jako gatunek") warta uwagi jest też teza rozwinięta z tego, a więc "świadomość kształtuje byt", co jest chyba najlepszym wyróżnikiem człowieka jako gatunku. Byt a więc i jego przejawy jak sądzę, w tym uprawianie biznesu i zarządzanie ludźmi, z całą nadbudową, a w niej naszymi wierzeniami, a przede wszystkim wartościami (moralność), to też kwestia naszych wyborów i decyzji.
Jak rozumiem chodzi Panu o jakieś warunki i prawa obiektywne? Poza warunkami i prawami fizycznymi jakoś nie widzę innych w miarę obiektywnych (sami fizycy piszą przecież o prawach znanego nam wszechświata, a poza nim o osobliwościach). Większość praw regulujących nasze życie jest moim zdaniem pochodzenia społecznego i kulturowego, czyli wynika z wierzeń i umów społecznych. Nawet takie, które przychodzi mi na myśl jako w miarę historycznie obiektywne, a więc że gorszy pieniądz wypiera lepszy. Sęk w tym, że zarówno ekonomia ( w tym nauka o zarządzaniu), jak i psychologia nie są naukami przyrodniczymi, choć bardzo chciałyby nimi być. Ich zdolność predykcyjna jest znikoma i ma co najwyżej wartość statystyczną. Magiczne "prawa rynku" są spekulacjami, a tak naprawdę za "rynkiem" kryją się miliony i miliardy codziennych decyzji pojedynczych ludzi i grup. (Nawiasem mówiąc ciekawe badania na ten temat prowadzi się w ramach tzw. fizyki społecznej, która próbuje wyjaśniać masowe zachowania się ludzi za pomocą teorii fizycznych, m.in. teorii gazów. W niektórych krajach ustaleń używa się np. do regulacji ruchu drogowego czy projektowania ciągów komunikacyjnych w budynkach publicznych i biurowcach.)
Gdybyśmy tych cech nie mieli albo otoczenie byłoby inne , możliwe , że nie osiągnęlibyśmy takiego sukcesu ewolucyjnego.
Jaki sukces ewolucyjny Panie Marku? Że niszczymy swoje naturalne środowisko i staje się ono coraz bardziej sztuczne? Że bez licznych technologicznych protez większość z nas nie potrafi już sobie poradzić w warunkach naturalnych? Nanotechnologie i cyborgizacja? Sukces ewolucyjny to rekin - 400 milionów lat, krokodyl jakieś 220 milionów, szczupak - ponad 100 milionów lat, miłorząb japoński - też pamięta dinozaury.
Jedną z cech pozwalającą nam przeżyć, już od pierwszych chwil życia, jest wola życia, czyli przetrwania.
To może wynikać tylko z programu biologicznego. A reszta to silniejszy czy lepiej przystosowany wygrywa, reszta przegrywa? Życie to walka o przetrwanie? Cóż, uważam, że tylko punkt wyjścia, podobnie jak decyzja o wejściu w biznes.
Noworodkowi nie jest potrzebna wiedza "po co" by przetrwać. Wie jak reagować, aby przetrwać, a potem doskonali tę umiejętność w trakcie "wygranej walki o byt".
No jednak ma tę wiedzę, jak Pan sam pisze, a zapisana jest w kodzie biologicznym, „po co?” nie musi być kwestią świadomości - ma ”wygląd oseska” wywołujący u dorosłych, a także u niektórych zwierząt odruch opiekuńczy (wywieranie wpływu), wrzeszczy kiedy jest mu źle (komunikacja, wywieranie wpływu) i ma odruch ssania, a wkrótce dochodzi do tego tzw. uśmiech społeczny (znowu wywieranie wpływu). Przy tym wie Pan, że nie każdy noworodek wygrywa tę walkę o byt (często z powodu braku reakcji otoczenia na to wywieranie wpływu), a z drugiej strony coraz częściej przeżywają takie, które w naturalnych warunkach bez protez technologicznych nie dałyby sobie rady. Dlaczego? Bo uznaliśmy pomaganie im (obniżenie śmiertelności noworodków, zachowanie życia) za wartość.
Reszta , to tylko biochemia. Ale czy to rzeczywiście takie smutne i frustrujące? Dla mnie nie.
Być może wszystko to tylko biochemia mózgu? Z ciekawością myślę sobie o tym, że jeśli neuronauka wszystko dokładnie odkryje i nauczymy się sterować tymi procesami, to co będę robił jako psycholog? Pewnie przyjdzie się przekwalifikować, albo nauczyć oddziaływać metodami psychologicznymi na procesy biochemiczne w mózgu? A co wtedy będą robić menedżerowie?
Stawianie pytania "po co?" nie ma sensu z 2. powodów:
1. nie sądzę by istniała odpowiedź,
2. nawet jeśli istnieje, to nic nie zmieni w moim życiu, gdy ją uzyskam.
Tu się najbardziej różnimy.
1. Stawianie pytań mam sens choćby dlatego, że mózg aktywizuje się bardziej, kiedy spotyka się z pytaniami, niż z gotowymi odpowiedziami, słowem pytanie podtrzymują aktywność mózgu.
2. Nawet jeśli nie istnieje odpowiedź (jedna, jednoznaczna, wyczerpująca), to nie zmienia faktu, że warto stawiać pytania.
3. Istnieją odpowiedzi ważne dla mnie.
4. W moim życiu zmienia to wiele, kiedy wiem po co coś robię. Bo też wiem dzięki temu, kiedy przestać to robić (np. przestać tak ciężko pracować, żeby zarabiać pieniądze) - mechanizm sprzężenia zwrotnego ujemnego bliski pewnie Panu z nauki o sterowaniu?
5. Potrafię żyć z pytaniami bez (łatwych? szybkich? prostych?) odpowiedzi.
Poza tym dopuszczam oczywiście myśl, że na pytanie „po co?” może w końcu paść odpowiedź, żeby „pojeść, popić, pokierdasić, (przetrwać)”, a wiedza, władza, profesura, pieniądze, dyrektorstwo czy menedżerstwo to tylko takie afrodyzjaki. Jednak pytanie "po co?" nie od razu musi dotykać sensu życia.
Czasami zadaję menedżerom pytanie: po co jesteś menedżerem? Na razie tylko Pan odpowiedział - żeby przetrwać. Dziękuję za inspiracje. Pytanie "po co?" dla mnie różni się też od pytania "dlaczego?"
Tworzę biznes, zarządzam nim żeby przetrwać? Czyli praca jak każda inna? Dlaczego właśnie ta? Bo stosunek korzyści do wysiłku jest najbardziej opłacalny? Jest tyle lepiej jeszcze płatnych zawodów, jak tenisista, bokser, piłkarz, artysta estrady, model... Nie mam talentów takich? A jakie mam, żeby być menedżerem?
Pytam też w praktyce - po co firma (właściciel) zatrudnia menedżerów? za co im aż tyle płaci? po co powierza im aż tyle władzy?
Cóż, łapię się na tym, że sam coraz częściej piszę o wyborach i decyzjach ( w ramach określonych ograniczeń rzecz jasna), więc tu dochodzę chyba do zgody z tymi, jak Pan, Lee Iacocca, Peter F. Drucker i pewnie wielu innych, że menedżer to specjalista do podejmowania decyzji. To prawdopodobne jest jego wyróżnik - posługiwanie się decyzjami.
(Choć chciałbym jeszcze kiedyś odnieść się krytycznie do tego co Pan napisał o podejmowaniu decyzji - w aspekcie sposobu podejmowania decyzji, osoby menedżera i psychologii podejmowania decyzji.)