Temat: Najczęściej występujące błędy polskich menedżerów -...
Sławomir K.:
Tomasz T.:
Sławomir K.:
Pierwszy raz to zauważyłem w roku 1987, gdy byłem na miesięcznej wymianie brygad "młodzieżowych" w ówczesnym NRD.
Pewnego dnia był bardzo ulewny deszcz, zrobiła się w wykopie jakaś wielka kałuża i trzeba było szybko przekopać odpływ z pewnej strony, aby ta woda nie wlała się do hali.
Enerdowscy towarzysze w sekunde chwycili za łopaty niezależnie od zajmowanego stanowiska a kopanie po polsku wyglądało tak, że szef delegacji stanął na skraju kałuży i dyrygował: Kowalski weście większą łopatę! Nowak od tamtej strony teraz!
---
Gdy w 1989 roku byłem na wymianie młodzieży w NRD, to nie zauważyłem aby wydajność towarzyszy z FDJ była jakaś wyjątkowa. Raczej to oni nas "mobilizowali" do częstszych przerw w pracy niż do bratniego współzawodnictwa. Nie dotyczyło to współzawodnictwa w głoszeniu pochwał socjalistycznego państwa i ustroju, któremu szczególnie niektórzy oddawali się z niemałą zażartością ( wygląda to może na żart, lecz takim nie jest ).
Jeśli coś mogę powiedzieć o kierowniku polskiej ekipy, to że "dowodził", czy mówiąc precyzyjniej - koordynował pracami - raczej za mało niż za dużo, tak jakby to nie było jego zadaniem. Jeśli zaś już pracował fizycznie, to równo z nami. Nie było więc u niego wspomnianego stylu Jagiełły, czyli "dowodzenia ze wzgórza" :)
---
Naście lat temu pracowaliśmy z kolegą w ca. 7 osobowej brygadzie budowlanej w Berlinie (Wschodnim). Poza nami dwoma, pozostali byli Niemcami (Wschodnimi).
Było to już oczywiście po upadku muru i zjednoczeniu, jednak przymiotnik geograficzny podany jest celowo.
W ramach podziału pracy przydzielone naszej dwójce zadanie polegało na dostarczaniu ekipie materiałów budowlanych, w szczególności płyt gipsowych i izolacji wełnianej na drugie piętro, czyli ze składu na dworze do miejsca końcowego wykorzystania materiałów. Ciągiem transportowym miała być bardzo niewygodna ścieżka (jak to na budowach) oraz klatka schodowa zlokalizowana po drugiej stronie budynku. W dodatku była ona obciążona ruchem pieszo-towarowym generowanym przez inne ekipy budowlane pracujące w budynku.
Od strony składu na dworze, była też mini-winda towarowa, która miała kompatybilne "huby" transportowe wyłącznie na piętrach nieparzystych. Nie cieszyła się zbytnio obłożeniem.
Zorganizowaliśmy z kolegą nasz "łańcuch dostaw" w taki sposób, że partiami dowoziliśmy materiały na pierwsze piętro. Tam utworzyliśmy skład przejściowy, z którego następnie dostarczaliśmy na drugie piętro po schodach według bieżącego zapotrzebowania naszych kolegów-monterów.
Pewna trudność techniczna polegała na pokonaniu w transporcie ręcznym
przeprawy z windy przez rusztowania do okna na pierwszym piętrze w pokoju ze składem przejściowym. Ale opanowaliśmy ją po małym treningu optymalizacji "choreograficznej" (zestawu ruchów). O tym jeszcze będzie.
Tak cały dzień dobrze to szło i byliśmy z naszego "łańcucha dostaw" zadowoleni. Zresztą koledzy od prac wykończeniowych również.
Gdy pod koniec dnia zostało jeszcze trochę czasu, a stan zapasów w składzie przejściowym był na wyczerpaniu, to aby zapewnić ciągłość dostaw ekipie monterskiej od samego rana następnego dnia, postanowiliśmy jeszcze do fajrantu nie pozorować pracy, lecz przetransportować konkretną dodatkową partię materiałów.
Kiedy byliśmy mniej więcej w dwóch trzecich zadania, nastał oto już kwadrans przed fajrantem (oficjalnie 16:00) i akurat byliśmy na rusztowaniu na 1-szym piętrze, gdy nasza ekipa monterska pozdrowiła nas z dołu donośnym gwizdnięciem i okrzykami "Feierabend" (czyli "fajrant"). Nie bardzo było jak przerwać to zadanie w trakcie, winda była jeszcze częściowo załadowana płytami, a nie była jednak przydzielona do naszej wyłącznej dyspozycji, więc ani myśleliśmy tego tak po byle-jakiemu zostawiać.
Brygadzista i jego zastępca po krótkiej wymianie poglądów z ekipą (
"Naaaa, wir wollten doch nach Hause!") pojęli istotę sprawy, i nawet dość ochoczo pospieszyli nam pomóc. Tak abyśmy - w zamierzeniu - mogli szybciej skończyć i jechać całą ekipą służbowym autem do domu.
Pozostali ograniczyli się do aktywnej socjologii uczestniczącej ( gapiostwa z elementami werbalnymi ).
Nasi chwilowi pomocnicy napotkali na podobny problem jak my na początku, tj. z przeprawą przez rusztowanie. Wzbudziło to (częściowo zasadną :) wesołość frakcji gapiowskiej (wzmocnionej liczebnie osobami z innych ekip, kończących akurat pracę), zważywszy że jeden z "pomocników" był blisko pół metra niższy od drugiego. Niestety wydajność procesu radykalnie spadła ponieważ nasi "pomocnicy" swoją poniekąd zrozumiałą nieporadnością stworzyli wąskie gardło, blokując nam opanowaną już przez nas kluczową przeprawę przez rusztowanie. Zrozumieli to bodaj po dwóch czy trzech "wymęczonych" płytach i w końcu za moją zachętą "pomocy" zaprzestali.
Ostatecznie skończyliśmy we dwójką w lekkim pośpiechu już parę minut po 16:00, niesieni "entuzjazmem" kolegów, którzy już coraz bardziej dążyli "nach Hause", sukcesywnie werbalizując dążenia okrzykami w naszą stronę.
Następnego dnia po przyjeździe na plac budowy majster zarządził, że do transportu służy wyłącznie klatka schodowa. To oczywiście wpłynęło od razu na ciągłość i terminowość dostaw oraz naturalnie na nasze nastawienie do pracy. Szczególnie stało się to widoczne z upływem dnia i wolumenem przetransportowanych dookoła budynku i po schodach na drugie piętro płyt kartonowo-gipsowych.
Kolejnego dnia zezwolił warunkowo (cokolwiek miał na myśli) na powrót do naszego "innowacyjnego" sposobu. Ba, nawet w czasie kiedy transportowaliśmy materiały na skład przejściowy on bądź ktoś z ekipy sam zachodził na pierwsze piętro po potrzebne na dany moment materiały.
Pewnie dlatego, że trzeba było nadgonić stracony czas z dnia poprzedniego, gdy jak się dodatkowo okazało ktoś z ekipy zawalił wyliczenia w montażu i sufit wyszedł nie do końca prosto. Część konstrukcji musiała być szybko zdemontowana i zmontowana ponownie. Zapotrzebowanie na materiały dodatkowo wzrosło.
Niestety wkrótce przyjechała też zgodnie z harmonogramem budowy ekipa która zaczęła demontować windę ( była wynajęta na określony czas potrzebny w harmonogramie do transportu materiałów i nie było opcji przedłużenia ad hoc, gdy już zaczęli demontaż ). No wiec kończyliśmy już ręcznie czy raczej nożnie - dookoła budynku po wertepach i klatką po schodach.
W sumie ekipa miała na tej budowie bodaj ponad jeden dzień opóźnienia, co odbiło się reperkusjami w relacjach szef firmy - majster.
Bardzo dziękuję za doczytanie tego studium przypadku do końca.
---
pytanie tylko, czy zawsze jest to wadą...????
ja akurat teraz codziennie opieprzam właściciela restauracji , z którą współpracuję, że on jest najpierw od myślenia, a potem od biegania, a nie na odwrót...;)))
P. Tomaszu.
Stan który Pan opisuje jest raczej wadą obciążającą na końcu łańcucha w konsekwencji Pana. Chyba że musi Pan z innych względów współpracować z taką restauracją, gdzie kierownik nie umie sobie i współpracownikom pracy zorganizować, a co gorsza nie reaguje na Pana postulaty.
Ps. Czy słowo erario.it to znaczy to samo co errare.łac? :)