Temat: Dlaczego trenerzy nie znają/nie rozumieja podstaw...
Jacek S.:
To Zbyszku jest drugie ekstremum podejścia do naukowości w obszarze miekkim.
Witaj Jacku!
Jak rozumiem pierwsze to podejście czysto naukowe? Rozjaśnij mi proszę, jeśli błądzę.
I musze powiedzieć, że znając realia polskiej nauki (która praktycznie nie istnieje bo nikt nie robi badań nad miekkimi aspektami w biznesie, tylko opiera sie na literaturze obcej. Może poza badaniami psychologów eksperymentalnych...) - nie zgodze się z Toba w tej kwestii.
Nie do końca jest dla mnie jasne, z czym konkretnie się nie zgadzasz, ponieważ potem osłabiasz swoje stanowisko, ale zapamiętuję, że nie zgadzasz się ze mną. OK., czasem pięknie jest nie zgadzać się, a przy tym szanować swoje przekonania. Jakkolwiek je sobie zresztą nazwiemy moim zdaniem - mniemaniami, przekonaniami, opiniami, poglądami, ja najbardziej ostatnio lubię słowo "wierzenie", bo pozwala mi jeszcze kształtować pojęcie jakie mogę pod nie podczepić sobie. Nie bardzo lubię określenie "miękkie" (co jest w takim razie "twarde"?) na określenie tego, co dotyczy zachowania się czy funkcjonowania człowieka w ogólności. No, ale jakoś częściowo przynajmniej przyjęło się w naszych kręgach trenerskich czy biznesowych. Od lat nie zajmuję się już od lat filozofią nauki ani filozofią poznania, więc być może Ktoś z Was odeśle mnie do jakichś źródłowych tekstów, co nie przeszkadza mi wszakże mieć jakiś pogląd na sprawę. Póki co o ile pamiętam to najbliżej mi do wierzeń Sir Karla Rajmunda Poppera, w jakimś sensie więc jestem popperystą?
Opieram się w swoich wierzeniach na takich między innymi założeniach (przesłankach?), że psychologia nie jest nauką przyrodniczą, ale humanistyczną (chyba podobnie jest z ekonomią?), dopuszczam podejście niektórych badaczy, że społeczną. Dalej, że nie istnieje jakaś absolutna Prawda, ale funkcjonuje ona jako pewna idea, do której prawdopodobnie asymptotycznie możemy się zbliżyć w nieskończoności. Nasza cała tzw. Wiedza jest czymś przejściowym, uwarunkowanym historycznie, społecznie, kulturowo ... i co tam jeszcze znajdziemy jako ograniczenie. No oczywiście moimi zdolnościami pojmowania i rozumienia, ale też wyobrażania sobie. Utrzymywanie, że coś Jest Naprawdę albo Jest Prawdziwe traktuję w najlepszym razie jako nadużycie. Płaszczyzną weryfikacji jest dla mnie praktyka życiowa, moje doświadczenie wewnętrzne i zewnętrzne. Być może pewnym błędem myślenia potocznego i takiegoż doświadczenia jest poszukiwanie tego, co się może udać (cel?), a nie szukanie sytuacji, kiedy to samo coś może się nie udać (wolimy wtedy mówić o krytykanctwie czy negatywnym myśleniu), jednym słowem wolimy weryfikować niż falsyfikować. Nie oznacza to wszak, że jeśli coś mi się nie przydarzyło, to uznaję je za nie istniejące bądź niemożliwe. I daję się przekonać, żeby robić inaczej różne rzeczy, które wykonuję, tzn. uczę się od innych. To istota rzeczy chyba dla mnie - wiedza intersubiektywna. Niektórzy nazywają to sobie pokrewieństwem czy podobieństwem map rzeczywistości, a każdy podobno ma swoją własną. Dogadujemy się, jeśli one choć w części się na siebie nakładają, lub są choćby częściowo przetłumaczalne. Stąd też istotą rzeczy w pracy z drugim człowiekiem jest bardziej ciekawość jego mapy, niż propagowanie własnej, bardziej swego rodzaju ekumenizm (akceptacja wielości wierzeń) niż prozelityzm czy rodzaj przymusowego nawracania. Dalej - metoda naukowa czy podejście naukowe jest dla mnie jednym z instrumentów czy sposobów poznawania, a nie jedynym i wyłącznym, a główną zaletą, że jest (stara się być?) metodą. Do innych zaliczam w swojej praktyce ostrożną analizę artefaktów ( w sensie antropologicznym, a nie psychologiczno - metodologicznym) czyli wytworów Klienta, kultury organizacyjnej, struktury organizacyjnej, ról, wartości, komunikacji, wzorców zachowań i nawyków, zarówno organizacyjnych jak i osobistych, analizy przypadków, analizy analiz, relacje, liczne konteksty i systemy w kontekstach i otoczeniach i tak dalej, i tak dalej. Na ile potrafię to wszystko ogarnąć i na ile starcza świadomości czy lepiej zdolności uświadamiania sobie czegoś.
Poza tym poznajemy poprzez poezję, literaturę (metoda narracyjna?), doświadczenie sztuki no i w ogóle „grę szklanych paciorków”. Jak sądzę równoprawną metodą (nie jestem pewien czy efektem) poznania może być Objawienie czy Wgląd. W każdym przypadku sądzę raczej, że bardziej poznajemy siebie samych niż świat czy nawet innych ludzi. Dlaczego? Bo nigdy nie możemy wyjść poza siebie (i przeżyć), a więc spostrzegamy zawsze poprzez siebie. Tak na marginesie.
Nauki wszelkie, w tym fizyka i nawet boska matematyka, nie są wolne od składnika metafizycznego, czy jak to nazywam gdzie indziej Współczynnika Trójcy Świętej, a więc w zasadzie ich twierdzenia nigdy nie są weryfikowalne do końca, poza doświadczenie własne, skąd bowiem biorą się tzw. liczby stałe w matematyce i fizyce, jak choćby Stała Plancka? No, pasują do równań, a więc sprawdzają się w praktyce, ale nie odpowiadają im żadne odniesienia rzeczywiste.
Przynajmniej jak na razie.
Tzw. wiedza może być ponadto zwodnicza, zwłaszcza w tzw. miękkich jak sądzę, bowiem niesie zagrożenie, że zaczynam widzieć to, co wiem, a przestaję wiedzieć, co widzę. Taki fajny dylemat psychologa, coacha - widzę to, co wiem, czy wiem co widzę? Stąd może czasami lepiej nie wiedzieć (za dużo) i (nie za dużo) czytać.
Nie utożsamiam metod naukowych z tym co robi sie na uniwersytetach w Polsce ponieważ gdzie > indziej podchodzi sie do badań inaczej... Oczywiście tez nie wszedzie...
To właśnie osłabienie stanowiska. Też nie utożsamiam. Podzielam Twoje stanowisko. Formalno - biurokratyczna ścieżka "rozwoju naukowego" na polskich uczelniach często nie ma nic wspólnego z uprawianiem nauki, jest raczej pewnym zjawiskiem społecznym o charakterze klanowym. Pisanie książek i podręczników w oparciu o streszczenia tego, co się samemu przeczytało i w najlepszym razie przyczynkarstwo to trochę za mało, by zasługiwało na miano nauki.
W obszarze miękkim jest kilka koncepcji, które mają solidne podstawy a jednoczesnie sa na tyle poręczne, że daja sie wykorzystać w biznesie...
To tylko w dalszym ciągu konstrukty intelektualne, choć czasami naprawde ciekawe i inspirujące. Spotkałeś kiedyś koncepcję czy model w rzeczywistości? Zdarzenia jednostkowe nie mieszcza się moim zdaniem w żadnej i w żadnym. Przydają się i owszem, jako źródło hipotez. Jako wskazówki. Jako inspiracje. Czasami jako fragmentaryczne wyjaśnienia. Przyznaję, dobre i to. Wciąż pozostaje dużo do zrobienia.
A z drugiej strony różnorodność czynników wpływających na ludzi i organizacje jest tak złożona, że jest miejsce na eksperyment, domysły czy intuicję
Właśnie, zróżnicowanie i różnorodność, i miejsce na wielość metod - liczy się efektywność albo skuteczność działania. Mieć jakieś wyjaśnienie czy uzasadnienie to już obniża niepewność, dlatego tak wielu ludzi (w tym i menedżerów?) chodzi do wróżek? Wciąż możemy zapomnieć o technokracji czy cybernetyce ekonomicznej.
co wcale nie przekreśla trenera - jesli tylko wyraźnie oddziela wiedze od przekonania.
A co jest wiedzą czy przekonaniem?
Kiedy Kopernik lub Darwin sformułowali swoje ostrożne tezy (sugestie? aluzje?) to już była wiedza, czy tylko ich osobiste przekonania? Model Kopernika oczywiście jest bardziej „naukowy” w sensie policzalności i geometryczności wyobrażeń, ale wszak dalej jest modelem, czyli poznawczym uproszczeniem, nie uwzględnia bowiem konsekwencji ruchu wielu ciał w polu grawitacyjnym, a więc między innymi tego, że wraz z całym rozciągającym się podobno na jakieś dwa lata świetlne Układem Słonecznym pędzimy gdzieś w kierunku umownego gwiazdozbioru Herkulesa, obracamy się wokół jądra Galaktyki i jeszcze pędzimy w kierunku innej galaktyki czyli Mgławicy Andromedy, a pewnie jeszcze wraz z lokalną grupą galaktyk krążymy wokół jakiegoś środka gromady galaktyk i kto wie jak daleko to sięga?
Ostatecznie okazuje się, że Ziemia wcale nie krąży wokół Słońca. Oczywiście może być błędnym wniosek, że w takim razie krąży wokół czegoś innego. Błędne jest jak sądzę założenie, że w ogóle krąży (wokół czegoś). Z Darwinem jest jeszcze inaczej.
Oczywiście cieniem na naszej dyskusji kładzie się ukryte założenie, że (wszyscy) trenerzy są felerni i źle główkują. Być może wynika ono z jeszcze szerszego, mianowicie że doświadczenie i wiedza jednostkowe, w jakimś sensie potoczne, są nic nie warte, bo o wiele mniej niż potwierdzana przez kolegów wiedza "naukowa". Drugie założenie dotyczy tzw. błędów poznawczych, ale moim zdaniem z "faktu" istnienia czy zachodzenia czegoś takiego, co nazywamy błędami poznawczymi wcale nie wynika (wnioskowanie!), że wszyscy je wszystkie nagminnie popełniamy, w związku z tym wszelkie swoje doświadczenia indywidualne możemy sobie w buty włożyć.
Tu bardzo by się przydała próba popperowskiej falsyfikacji tezy wyjściowej, zamiast usilnego dążenia do jej weryfikacji.