Temat: Trenerzy, doradcy, konsultanci, coache i mentorzy
Zbigniew H.:
Moim zdaniem niekoniecznie aż tak.
:) i całe szczęście, bo byłoby nudno.
Widzę to bardziej jako dbałość o standardy wykonywania zawodu.
to wszystko jest bardzo piękne w przypadku osób dbających o rzetelność, standardy, rozwój, osoby zawodowo uczciwe lub... przewidujące.
gdyby wszyscy byli tacy rozmawialibyśmy o innym systemie certyfikacji, a na "sprawdziany" patrzylibyśmy tylko z perspektywy rozwoju i podnoszenia jakości.
Tak to widzę nie tylko w swoim środowisku, także zwyczajnie u niektórych rzemieślników. Naprawdę cenię swój zawód, dobrze mi się z nim i z niego żyje, sporo zainwestowałem w swoje kompetencje, dbam o reputację i rozwój ... Byłoby mi wstyd, gdybym miał świadomie nadużyć jakichś elementów swojej roli zawodowej dla osobistych korzyści wykraczających poza te należne z tytułu świadczenia usług.
jw. gdyby tak wyglądało podejście wszystkich, klient miałby łatwiejszy wybór z założenia. teraz klient nie ma komfortu jaki daje pewność, że wybierając usługodawcę będzie współpracował z osobami dbającymi o swój warsztat i rzetelnymi. stąd między innymi pomysł certyfikacji, mający na celu "podczyszczenie" rynku.
Bez problemu poddaję się ocenie, nie tylko po każdym szkoleniu czy coachingu, nie tylko przez rynek, ale też przez moje zawodowe jury składające się z samych mistrzów, mimo że sam już "robię za mistrza" dla pewnej grupy ludzi skłonnych uważać się za moich uczniów ( a ja sam ich bez zażenowania jako takich akceptuję i jestem dumny z ich zawodowych osiągnięć).
ale przyznasz, że nie każdego stać na taki komfort jaki ma mistrz poddający się ocenie. a środowisko nie składa się tylko z mistrzów i przyjaznych komisji dbających o renomę zawodu.
No - jak mawiał Cezary Pazura w jakimś filmie. Albo zwyczajnie zaufanie, że są ludzie przyjmujący wysokie standardy i przy tym sami się do nich stosują.
Co prawda podobno już Włodzimierz Iljicz zwykł był mawiać, że zaufanie dobra rzecz, ale kontrola jeszcze lepsza ... Niekończąca się hierarchia kontroli to kafkowski klimat oparty na absurdzie nieufności. Nie idę tą drogą.
ja też nie. od pierwszych wpisów zwracam uwagę na zagrożenie piętrowaniem kontroli, które nie wnoszą nic poza nowymi etatami i tonami certyfikatów. :)
dlatego próbuję najpierw zrobić analizę problemu zanim się zabiorę za naprawę... lub jej zaniecham. w ramach ćwiczenia, dodam. i dlatego, że od dawna nie prowadziłam na GL tak ciekawej dyskusji.
Z tego co piszesz potem niżej Kasiu odpowiem tylko na Twoje pytanie. Reszta to jednak jakby głośne myślenie "co byłoby ewentualnie można, gdyby ...", a nie chcę mnożyć warunków oceny wiarygodności. Coś wybieram i na coś się decyduję, a z czegoś innego rezygnuję.
żeby wybrać muszę wiedzieć co teraz i co potem. :) i tych informacji domaga się mój mózg żeby konkretnie rozmawiać o certyfikacji.
dopóki nie zostanie to określone będziemy pływać od jednego znanego nam przykładu do drugiego. i każde pewnie z łatwością znajdzie kontrprzykład lub kontrargument.
w zakresie mojej pracy wiem co teraz, czego brakuje, czego bym oczekiwała po certyfikacji. ale z powodu szeroko zarzuconych sieci mamy do omówienia kilka zawodów i niezliczoną liczbę ludzkich postaw, które często są powodem dodatkowych systemów "ochrony" zawodu i klienta.
Klient i tak zadba o siebie tak samo jak robimy to kupując to czy owo - porównujemy, oceniamy markę, renomę, szukamy rekomendacji i referencji od użytkowników, zbieramy opinie w internecie, wreszcie polegamy na swoich zmysłach, intuicji, analizie ... i próbujemy zwiększyć pewność swojej decyzji, choć nie zawsze uda się zwiększyć trafność. Jakieś ryzyko istnieje zawsze. Probabilistyka.
o tym piszę od początku. :) żaden system certyfikacji nie uchroni klienta przed... myśleniem.
Acha, jakieś 30 lat temu przeczytałem sztukę Thomasa Bernharda pt.: "Naprawiacz świata" i od tamtej pory jakoś sam nie chcę, ale dbam o ten kawałek dokoła siebie.
też staram się nie naprawiać całego świata. ale skoro dyskusja dotyczy szerokiego spectrum to argumentów nie ograniczam. dyskutuję tutaj szukając plusów, minusów, rozwiązań i zagrożeń. przy okazji ucząc się i układając sobie pewne rzeczy.
ponieważ nie planuję uruchamiania systemu certyfikacji bawię się możliwościami i szukam dziur w całym. robię to w ramach swobodnej rozmowy, bez forsowania własnych pomysłów, bo sama szukam za i przeciw. kiedy zacznie to być męczące, proszę o sygnał. :)
Certyfikacja w moim przypadku to nie jest żaden test wiedzy. Co Ty z tą wiedzą, Kasiu? :-)
widocznie głód. :)
a poważnie, ta "wiedza" to szerokie pojęcie nawiązujące do tematu wątku. już o tym rozmawialiśmy - skrót na potrzeby wątku sobie zrobiłam.
Choć może być jakimś elementem, jak mam teraz w studium coachingu. Certyfikacja w moim przypadku to sprawdzian umiejętności (bardzo szeroki wachlarz), zastosowania i wykorzystania wiedzy, świadomości pracy (celów, procesu, metod, decyzji, relacji i reakcji) i samoświadomości (wpływu, zmiany, emocji, rzutowania osobistych wartości i kalkowania zachowań), odpowiedzialności, rzetelności ale też kunsztu, etyki zawodowej, własnych granic i wielu innych, jednych sprecyzowanych i konkretnych, innych wyłaniających się w trakcie, a składających się nie tylko na sprawność i skuteczność.
i na tym przykładzie widać jak różnie można patrzeć na certyfikację w zależności od profesji i jak różnie rozkładają się akcenty pomiędzy, na przykład, trenerem a projektopisem. ba, te różnice wyjdą nawet w przypadku projektopisa od projektów inwestycyjnych i tego od szkoleniowych. inna materia, inny rodzaj kontaktu z klientem, inne zadania...
właśnie takie różnice mnie rozpraszają i nie pozwalają zobaczyć celowości "systemu certyfikacji" jako takiego. bo to się nie daje zunifikować. dlatego sobie pływam po argumentach szukając, przy Waszej pomocy, schematu który mi pozwoli podzielić jedno, połączyć drugie, określić problemy i... poszukać rozwiązania. dlatego od początku pytam uparcie o to co, jak i kto. :)
i jeszcze jedno - systemy dobrowolne są dobre, ale nie są odpowiedzią na problemy postawione na początku wątku - na falę złych, kiepsko wykształconych, niedoświadczonych "nauczycieli". skoro certyfikacja ma być lekiem na tę chorobę i w założeniu, odciążać klienta w podejmowaniu decyzji to... dobrowolna certyfikacja niewiele pomoże. chyba, że klient nauczy się oceniać to co kupuje.
A co jest albo byłoby?
"chyba, że klient nauczy się oceniać to co kupuje." :)
Moim zdaniem już pomaga, bo wciąż więcej i więcej ludzi ubiega się dobrowolnie o sprawdzenie swoich kompetencji dla uzyskania rekomendacji.
pod warunkiem, że to się opłaca. z tych lub innych powodów.
rozmawialiśmy wcześniej o rynkowych "paprusach". co ich skłoni do certyfikacji? przymus albo klient. co jeszcze?
A co do klientów to wciąż się uczymy - pieniądze zainwestowane procentują, pieniądze wydane nie.
i tu jest pies pogrzebany. dopóki odbiorca nie wie co i po co kupuje będzie najczęściej wybierał tanie (albo modne). jakość doceni wtedy, kiedy będzie umiał zaplanować inwestycję. wtedy uzna, że 200 złotych wydanych na kiepskie szkolenie to 200 złotych wyrzucone. i zrezygnuje ze szkolenia lub... poczeka, odłoży i pójdzie na szkolenie dające zwrot z inwestycji.