Temat: Efektywność szkoleń - jest jak Yeti czy można je mierzyć?
Artur K.:
Źle uważasz. Rozmawiamy o efektywności szkoleń a nie firmy, stąd też napisałem o postawach pracowników.
Zatem zdecyduj się o czym chcesz dyskutować o firmie czy o rozwoju pracowników. I tak na wszelki wypadek - nie to nie jest to samo.
A to ciekawe. ;-)
Dla mnie efektywność procesów biznesowych (w tym: szkoleniowych) sumarycznie przekłada się na rozwój firmy.
Proszę, podaj przykład kwestionujący powyższą tezę.
Tu tkwi różnica między nami. Ja chciałbym, żeby pracownik miał na tyle świadomości i odpowiedzialności, żeby sam wiedział co mu jest potrzebne do pracy a ty wolisz, żeby pracownik ślepo słuchał szefa, który jest wszechmocny i ma jedyną słuszną wiedzę w czym rozwijać swoich pracowników.
To, o czym piszesz jest zwyczajnie nierynkowe.
Dam Ci przykład: kiedyś chadzaliśmy do działów HR, by sprzedawać nasze wynalazki. Panie z HR podczas prezentacji były wniebowzięte, ale… niestety później niewiele z tego wynikało (sprzedaż max. 2/10). Dlaczego? Bo owe panie musiałyby pójść do przełożonego i powiedzieć, że... rekrutacji według b.zaawansowanej technologii dopiero nauczą się u boku… firmy zewnętrznej. Przecież z miejsca szef zakwestionowałby ich wiedze w tym zakresie. Co więcej, nawet gdyby miały odpowiednią siłę przebicia i zdecydowałby na ten krok, musiałby zakomunikować szefowi, że za ich niewiedzę zwyczajnie zapłacić musi (i to nie mało)… firma. Innymi słowy: pracownik nie przyzna Ci się do swej niewiedzy.
Co więcej, nie da sobie powiedzieć, że brakuje mu kompetencji!
Teraz atakujemy "tylko" zarządy, czyli wykazujemy niekompetencje "od góry" (sprzedaż 9/10).
Podobnie jest ze sprzedawcą. Który sprzedawca pójdzie do swojego szefa i powie: „Szefie, jaki ja kiepski jestem w tej sprzedaży… Jestem tak słaby, żem nie godzien pobierać pensji w naszej firmie. Drugiego takiego słabego nie ma w całym kraju. Dlatego potrzebuje dobrego szkolenia, za które szef musi zapłacić.”??? Odpowiem Ci: żaden! Sprzedawca do końca będzie wałczył „o swoje”, szukając winnych dookoła, na rynku, w okrutnym kryzysie, ale… nie u siebie.
Tylko, że w twoim podejściu napotykamy jeszcze jeden problem: jak szef ma niby zweryfikować potrzeby swoich podwładnych a następnie jak to zrobi jak zweryfikować czy zrobił to dobrze czy czasami nie pod swoje "widzimisie".
Wiesz, ja zakładam, że np. główna księgowa wie więcej niż jej zastępczyni, samodzielne księgowe, czy – jeszcze niżej - tzw. fakturzystki itd.
Z kolei: szef sprzedaży zna ten proces lepiej niż szef regionu, zwykły rep, czy merchandiser. Przynajmniej tak jest u naszych Klientów. Nie wyobrażam sobie, by u Twoich… miało być inaczej. ;-)
Cudownie ale zupełnie biznesowo błędne założenie. Widzę, że namawiacie branże farmaceutyczną na popełnienie błędu sprzed kilku lat - czyli inwestowanie w liderów opinii (pewnie sympozja, wycieczki), inwestowanie w lekarzy (pewnie sympozja i wycieczki) i apteki (pewnie sympozja i wycieczki).
Od sprawdzania skuteczności menedżerów są bardzo zaawansowane techniki (i narzędzia) – w researchu zwane impulsingiem. Dla mnie absolutna rewelacja. Sprawdzisz z kim masz do czynienia, nie na bazie jego deklaracji, groźnych min, deklarowanego tzw. „doświadczenia”, tylko… ze wskazań generowanych bezpośrednio z rynku(!)
Módlcie się, aby ów CEO nie urwał Wam pośladków kiedy się okaże, że przyjdzie ktoś z większymi pieniędzmi i go wykupi u liderów, lekarzy i aptekarzy.
Owszem istnieje takie zagrożenie. Cóż, w kapitalizmie racje ma ten, kto ma pieniądze. ;-)
Ale i tak kupienie „gotowych” ludzi z rynku jest zwyczajnie bardziej pragmatyczne niż nieco naiwne szkolenie tzw. narybku, który i tak po pewnym „okrzepnięciu” na rynku zostanie przechwycony przez brać headhunterską. Ów prezes dał nam tzw. leada do innych swoich kolegów.
Widać polubił naszą metodologię. ;-)
To tak, jak z domem. Niektórzy muszą go budować latami, inni - zgrabnym ruchem karty kredytowej stają się jego szczęśliwym posiadaczem... w pięć minut. ;-)
Na Twoim miejscu bym się tym nie chwalił bo to jest nic innego jak psucie rynku łapówami nie wprost.
To, co Ty nazywasz „psuciem rynku”, z perspektywy pozyskiwanych kadr definiowane jest jako „awans / promocja”, a w ocenie przejmujących owe kadry Klientów, zwane jest pragmatyzmem. Po prostu…
Również błąd. Im człowiek więcej myśli tym częściej może podejmować "nieracjonalne" decyzje - bo właśnie myśli. Nie myślący działa o wiele bardziej standardowo, czyli racjonalnie.
Widzisz Aneto, świat i człowiek jest o wiele bardziej złożony niż może ci się wydawać.
Czy chcesz powiedzieć, że Ty nie z tych, którzy myślą? ;-))
Dla mnie jest dokładnie odwrotnie: myślenie „standardowe” to najczęściej całkowity brak refleksji (vide: „rekrutacja i selekcja”), a racjonalność (tzw. pochylenie się) to wyczyn, który jest udziałem niestety nielicznych jednostek w społeczeństwie.
Życzę ci abyś nigdy nie spotkała się ze swoim podwładnym w sądzie pracy. On szybko nauczy cię różnicy między teorią a praktyką posiadania pracowników, zatrudniania i tego co jest a co nie jest konieczne.
Arturze, nie obraź się, ale to, co tutaj napisałeś jest „nieco” naiwne. Otóż, właśnie dlatego podpisuje się umowy cywilno-prawne, aby niejako wyjąć je spod jurysdykcji tzw. sądów pracy (skąd inąd – dla mnie do natychmiastowej likwidacji).
Aneta
PS. Czy pisząc do mnie per „ty”, a nie per „Ty” chcesz zwiększyć siłę swojej argumentacji, czy to po prostu Twój "standard"? ;-)
Ten post został edytowany przez Autora dnia 28.08.13 o godzinie 19:53