Temat: Czy warto studiować prawo zaocznie?
Maciej Bator:
Mimo wszystko nadal się nie rozumiemy.
Niestety widzę, że tak, a co gorsza czytamy się wybiórczo ;)
Nikt nie każe pracować studentowi na kasie przez 2 lata, gdzieś prace trzeba zacząć
Gdzieś czyli gdziekolwiek? Ok, stanie na bramce gdzie nauczysz się jak poskładać w kostkę klienta z metalową rurką też Ci się przyda do pracy jako prawnik? ;)
Poza tym nie każdy ma rodziców których stać na utrzymanie
Wracamy do "nieczytania się". Spójrz na mój post gdzie wyraźnie zaznaczyłem, że nie piszę o sytuacji kiedy "łapie się każdą pracę...". Polemizuj z tym co piszę a nie ze stawianymi przez Ciebie tezami.
Poza tym zaprzeczasz sobie, bo parę linijek niżej piszesz z wyższością o kolegach którzy imprezują zamiast zacząć pracować. Doświadczenie życiowe ;) uczy,że imprezowanie kosztuje, stąd wniosek że rodzice utrzymywać dają radę.
Mam ogromny szacunek do ludzi którzy zaczynają pracę wcześnie bo uczy to zarządzania pieniędzmi i własnym czasem.
Psychologicznie rzecz biorąc musisz mieć szacunek bo zaliczasz się właśnie do tej grupy - trudno abyś deprecjonował swój styl życia ;)
Śmieszą mnie sytuację gdy na rozmowę kwalifikacyjną przychodzi osoba wieku 28 lat i jest jej to pierwsza rozmowa w życiu.
Nie rozumiem czemu to Cię śmieszy? Bo ta osoba wybrała inny sposób życia i nie marnowała czasu na pracę bo miała inne priorytety?
Mam kolegę który pierwszy raz poszedł do pracy dopiero po ukończeniu aplikacji pozaetatowej - w wieku 27 lat. To była jedyna rekrutacja w jakiej uczestniczył. Dostał robotę asystenta sędziego bez znajomości i z marszu. Jak na pierwszą pracę całkiem niezła pensja na start, zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki.
BTW wiesz, że wbrew Twojej teorii, on potrafił poruszać się w pracy i wśród pracowników? ;)
A co ciekawe - dzięki temu, że nie pracował był jednym z najlepszych na roku. Najlepiej zdał też egzamin sędziowski z całej grupy. Czyli jak tylko mu ubiegnie dwuletnia praktyka prawdopodobnie zostanie sędzią szybciej niż ktokolwiek z jego rówieśników.
W życiu jak w starcrafcie - czasem warto rushować, czasem techować ;)
Chociażby dla samego pochodzenia na rozmowy kwalifikacyjne warto zainteresować się tym wcześniej, już na studiach.
A to akurat jest marketingowa gadka z dodatku do gazety wyborczej. Taki pseudonaukowy frazes. Ale podrążmy: dlaczego warto chodzić na rozmowy?
By nie pytać się potem kolegów jakie pytania zadają i jak się trzeba zachowywać na rozmowie kwalifikacyjnej.
Tak, z pewnością takie same pytania będą na rozmowie o stanowisko kasjera i stanowisko asystenta radcy prawnego ;>
Do dzisiaj żyłem w przeświadczeniu, że na rozmowie kwalifikacyjnej wystarczy po prostu odpowiadać na zadane pytania, a że dotyczą życiorysu najczęściej to nie powinno się mieć z tym problemu ;)
Dla mnie jest to akurat atut, że zacząłem pracę zawodową na kasie. Wiem jak ciężko zarobić pieniądze przez to mam ogromny szacunek dla ludzkiej pracy i dla własnych, zarobionych pieniędzy.
Wyobraź sobie, że są ludzie którzy wiedzieli to już jak mieli 11 lat bo ich rodzice nauczyli ;)
Teoria, iż każdy musi podjąć niskopłatną, niepopularną i cieżką pracę aby ukształtowało to w nim szacunek dla pieniądza i pracy jest równie prawdziwa, co stwierdzenie, że każdy powinien zostać pobity do nieprzytomności i okradziony żeby zrozumieć, że przestępczość jest niekorzystnym zjawiskiem.
I nie dziwi mnie, że moim kolegom i koleżankom teraz proponują tyle ile zarabiałem (na kasie) 3 lata temu i to nie w hipermarketach ale właśnie w kancelariach lub innych firmach.
Ja tego już kompletnie nie rozumiem - kancelaria uzależnia pobory od stażu pracy w ogóle (niezależnie od stanowiska) a nie od kwalifikacji / doświadczenia? Znaczy ktoś po trzyletniej pozaetatowej aplikacji dostanie niższą pensję niż ktoś bez aplikacji ale po 3 latach podawania frytek w macdonaldzie?:)
Nie ukrywam, że mam lekką satysfakcję bo jak radziłem by zaczęli pracować lub dorabiać, robić praktyki to nie chcieli słuchać. Ważniejsze były kilkudniowe bibki z %%%.
Nie chcę Cię martwić ale na chichot z satysfakcją z niepowodzeń innych to jeszcze jesteś jakieś 10-15 lat za młody ;)) W każdym razie nie odkorkowuj jeszcze szampana, zobaczysz jak za jakiś czas będzie wyglądała czołówka ;)
Mam wrażenie, że reprezentujemy dwa przeciwstawne zestawy poglądów które obecnie w modnych pismach przypisuje się pokoleniu X i pokoleniu Y (tłumacząc pracodawcom dlaczego muszą znosić to Y, jak przy tym nie wkurzać X bo i tak zaraz będzie gorzej jak na rynek pracy trafi Z ;D). Generalnie pojawia się pytanie czy żyje się po to, żeby pracować czy też pracuje się po to, żeby żyć.
Doktryna według której trzeba jak najwcześniej zostać śmieciarzem, bo potem szybciej dzięki temu zostanie się prezesem jest równie prawdziwa jak kariera od pucybuta do milionera. To nie działa, nie sprawdziło się. Umarło jeszcze w latach 90tych.
Żeby teoria, iż pójście do pracy wykształca nowe umiejętności społeczne mogła funkcjonować musiałyby zaistnieć inne okoliczności niż te, które mamy. Na przykład musielibyśmy być wychowywani przez wilki. Wszyscy. A do tego każdy z osobna przez inne stado.
Tymczasem wszyscy żyjemy w społeczeństwie i przez całe lata uczeni jesteśmy interakcji. Stąd też doświadczenie pierwszej pracy jest kompletnie przeceniane. Fakt, jest to ciekawe, ale czy rzeczywiście tak zaskakujące jest, że ktoś z kolegów może być szują, szefowie bywają fajni a bywają nie a działu kadr i księgowości nikt nie rozumie? Nie lepiej ten czas poświęcić na dobre przyswojenie podstaw żeby potem będąc po egzaminie radcowskim (osobiście zaobserwowane) nie wychodzić z testu i się nie pytać, czy osobowość prawną ma skarb państwa czy minister sprawiedliwości, bo się zakreśliło ministra bo ten bardziej pasował ale koledzy coś kręcą głowami? W kwestii dalszych przykładów (jakby ktoś był chętny) odsyłam do kolegi Łukasza Łobodźca, on z tego co pamiętam miewał przejścia z absolwentami którzy na studiach zajmowali się samą praktyką (tyle że nie prawniczą chyba).
Podsumowując: różni ludzie potrzebują różnych ścieżek. Niektórzy imprezują, część normalnie studiuje, jednostki rzucają się do harówki zapominając, że młodym się bywa. Będę się jednak upierał, że brak empirycznych dowodów iż któreś z tych podejść skazuje człowieka na sukces prawniczy podczas gdy inne go na starcie eliminuje.
Odpowiadając w temacie: ja bym wybrał dzienne. Bo są bezpłatne. A zajęcia zawsze można tak ustawić, że da się w razie czego pracować.