Temat: Lojalność pracowników i pracodawców wobec siebie
Karol Z.:
Super. W kwestii kosztów pracodawcy uwzględnijmy nawet drinki dla szkolącego, a w kwestii kosztów pracownika tego nie uwzględnimy, tylko konkurencję na rynku, bo pracownik jest na przegranej pozycji w tym momencie.
Wybacz szczerość, ale przydałoby się trochę sensu w tej wypowiedzi. Jeśli dojeżdżasz do szkoły, to czas i koszt dojazdu są siłą rzeczy kosztem zdobywania wiedzy. I tyle - o czym tu dywagować?
No to spróbujmy tej arytmetyki. Żeby pracownik zaczął zarabiać 2000-3000 tys miesięcznie (minus koszty dotarcia do pracy i inne niezbędne koszty związane z podjęciem i utrzymaniem pracy jak np. ubranie zgodne z dresscode, ma zapłacić za szkolenia kilka tysięcy.
Mylisz trochę koszty z dochodem, ale mniejsza o to. Logika się nie zmienia - nie opłaca się kupować garnituru od Ermenegildo Zegni za 20 tys. zł, żeby dostać robotę za 1500zł netto, bo ROI w skali rocznej jest ujemne. Tyle że nikt Cię nie zmusza ani do podejmowania takiej pracy, ani do chodzenia w garniturze od Zegni.
Jednak zyski wynikające z pracy pracownika weźmie pracodawca.
A kto inny? Chcesz też mieć zyski? Załóż własną firmę, zainwestuj, podejmij ryzyko, podpisz umowę z rynkiem - umowę "podśmieciową", bo umowa z rynkiem nie zapewnia Ci NICZEGO. Wtedy to Ty będziesz dyktował warunki, pławiąc się w zyskach. I będziesz mógł płacić pracownikom po 15000zł :)
Jak już napisałem brak tu równowagi. Pracodawca bierze prawie całe zyski, ale wg. tego rozumowanie pozbywa się sporej części kosztów.
Arytmetyka.
Pracodawca może wydać na stanowisko pracy 36000zł rocznie (co oznacza, po podatkach, 21600zł dochodu netto dla pracownika). Nie stać go na więcej, tzn. gdyby miał zapłacić więcej, to nie kupi tej usługi. Tak jak Ty nie zapłacisz za chleb 20zł.
Jeśli konieczne jest szkolenie, dzięki któremu pracownik będzie "trybił", to albo za to szkolenie płaci pracownik, albo pracodawca. W tym drugim przypadku wybór jest prosty - jeśli szkolenie kosztowało 6000zł, to albo (1) pracodawca pokryje to z własnej kieszeni, ale zaproponuje 30000zł rocznie, albo (2) postawi warunek: chcesz pracować, zapłać za szkolenie, zainwestujesz w siebie, a ja ci zapłacę 36000zł, albo (3) będzie wymagał lojalki - jak odejdziesz przed upływem roku, oddajesz koszt szkolenia (najczęściej proporcjonalnie).
Czemu tak jest? Bo pracodawca ma tylko 36000zł na zakup pracy. I jak by tych kosztów nie rozłożył, zawsze musi mu się zsumować do 36000zł. Albo rezygnuje z zatrudnienia.
Wyraźnie podkreślę, że nie jestem żadnym socjalistą, ani nikim takim,
Ale to jest nieistotne - bądź, kim chcesz: socjalistą, liberałem, ekologiem, oburzonym, rastamanem itp. Zapewniam Cię, że arytmetyka jest niezmienna w każdym przypadku.
jednakże przeraża mnie, że nie dostrzegacie Panowie nutki cwaniactwa
w tym działaniu, albo nie uważacie tego za nadmierne przesunięcie
obciążeń w kierunku pracownika, zachęcając wręcz do dalszego przesuwania,
bez przesuwania zysków w tą samą stronę. Wybaczcie Panowie, ale chyba nawet pracując dla mafii można by uzyskać lepsze warunki.
Naprawdę spróbuj to przećwiczyć na liczbach. A jeszcze lepiej - sam załóż firmę, bo nie ma to jak nauka na realnych przypadkach zamiast teoretyzowania.