Temat: Lojalność pracowników i pracodawców wobec siebie
Krzysztof W.:
Nie zaczynałbym od szkolenia.. :)
Nie da się. "Pech" polega na prowadzeniu samych nowatorskich działań... Nie ma gotowych specjalistów. Nie ma ciągu dla gotowego, łatwo weryfikowalnego zawodu, np. tokarza : tokarka > rysunek > detal. Może odpowiada to trochę ciągowi handlowca : towar > klient > sprzedaż, ale o ile dwa ostatnie detale nie wymagają szkolenia, o tyle "towaru" trzeba nauczyć, a bynajmniej nie jest to guma do żucia.
Nawet dodam więcej, takie same stanowiska w dwóch różnych miejscach mogą wymagać zupełnie innych umiejętności, ze względu na inne przyjęte rozwiązania drobnych problemów. Pominięcie szkolenia w takim przypadku znacznie obniża wydajność nowego pracownika, tak na zadanie jak, w jakim stopniu i w jakim rozłożeniu w czasie szkolić nie ma chyba prostej, uniwersalnej odpowiedzi.
(niemniej, Andrzej, podsunąłeś mi pewien pomysł : uczyć stopniowo, powierzając najpierw obowiązki "tresowanej małpy", a do pozycji fachowca dochodzić, rozciągając to bardziej w czasie. Dzięki)
To mi coś przypomina, a mojej pracy jako nauczyciel dawno temu jeszcze na studiach. Choć oczywiście nie sugeruję, by przekładać to 1 na 1 na swoich pracowników. Chodzi mi mianowicie o to, że jak człowiek dostawał nową klasę to jeśli od początku chciał być dobry, miły i przyjacielski, to klasie rosły tzw "różki" i przywrócenie równowagi było prawie niemożliwe i było odbierane prawie jako szykany. Natomiast jeśli zacznie się od postawy twardej, nawet momentami nieprzyjemniej, a potem po paru tygodniach się odpuści rozsądnie, to taka klasa pozostanie już ułożona do końca, o ile się nie popełni znaczących błędów. Przekładając na pracowników, tak jak Pan napisał, nie dawać od razu ciasteczka z kremem, tylko zacząć od chleba z masłem. Pisząc mniej dookoła po prostu rozłożyć szkolenie w czasie, dodając kolejne szkolenia w miarę wdrażania się pracownika, pozwalając mu na początku trochę się postarać i wykazać zaangażowanie, jednak zawsze na to zaangażowanie odpowiadać wsparciem, m. in. właśnie w postaci dodatkowych szkoleń. Trochę idealistycznie, ale ...
Dobra, ten wątek nie jest do roztrząsania moich problemów służbowych (nie ma sensu udawać, że nie mam nic wspólnego z zaprezentowanym przykładem :)). W temacie wątku jest natomiast pytanie : jak rozumieć działania osoby, która naraża kogoś na takie straty ? Pewnie, że nie jest to kradzież worka cementu, ale niby dlaczego bezsensowne marnowanie czyjegoś czasu miałoby być czymś lepszym ? Powiem później, jak ja to rozumiem, ale naprawdę interesuje mnie Wasze zdanie.
Z punktu widzenia pracownika wygląda to zwykle tak. Jeśli faktycznie na skutek moich działań powstanie strata, to jestem karany, co jest oczywiste. Natomiast jeśli się czymś wykaże, powstanie zysk, coś zostanie poprawione, uproszczone, ogólnie pojawi się skutek moich działań, który nie był planowany a wiąże się z zyskiem dla firmy, to co się stanie? Otóż nic się nie stanie i nic nie pomoże przypominanie, że to już nie pierwszy raz, a najpaskudniejsze jest to, że argumentem, żeby nie doceniać takiego działania jest to, że takie działanie nie było doceniane w przypadku innych pracowników. Ten mechanizm potrafi występować w bardziej paskudnych formach, a mianowicie zasugerowano mi nawet kiedyś, że powinienem pracować bezpłatne nadgodziny, bo inni pod naciskiem się już na to zgodzili. I tu się objawia ta nielojalność, co mnie tak porusza, że aż napisałem ten trochę nierozważny wątek. Na swój użytek nazywam to metodą kija i marchewki, ale bez marchewki.