Grzegorz
B.
copywriter;
ghostwriter
Temat: mBank - karta kredytowa
Ja wiem, że o mBanku już było. Ale chciałem opowiedzieć o ich innym produkcie. A historia jest poniekąd - rodem z najczarniejszych koszmarów dłużnika.A było to tak:
Sprawa dotyczy karty kredytowej, którą bank niemalże wcisnął mi siłą. (kilka telefonów z biura sprzedaży). W pewnym momencie, z kilku przyczyn nabawiłem się lekkich kłopotów finansowych. Moje konto zostało zablokowane, a bank nie zapewnił innej formy spłaty zadłużenia. Po prostu powiedziano mi, ze mogę płacić tylko z tego konta i żadnego innego. (prawda że bezsens? - nie znam innego banku, gdzie obowiązywałaby taka reguła).
Kiedy stwierdziłem ten fakt i w obliczu kompletnej indolencji konsultantów (odbyłem kilka rozmów, bo nie chciało mi się wierzyć) podjąłem kilka prób skontaktowania się z bankiem. Nie udało się. Nikt do mnie nie odzwonił, a mnie z windykacją po prostu nie połączono. Wysłałem maila i korzystałem z formularzy - na próżno. Po około miesiącu przyszło pismo z informacją o rozwiązaniu umowy i koniecznością spłaty całości zadłużenia X w czasie 7 dni.
Napisałem pismo, ponieważ chciałem się odwoływać. Nie od kwoty, ale od karnego rozwiązania umowy. Miałem przygotowane środki na spłatę tej części zadłużenia, której wymagała umowa. Na mojego maila nikt nie odpowiedział. W międzyczasie moje kłopoty finansowe się skończyły, ale umowa została już rozwiązana. A całej zaległości spłacić po prostu nie mogłem.
Po tym, jak mnie olano rozpocząłem zmasowany atak. Dzwoniłem z prośbą o połączenie z windykacją (zawsze odmowa i odesłanie do formularza kontaktowego), wysyłałem formularze i maile. Bez odzewu.
Aż po jakimś czasie zadzwonił pan windykator. Muszę przyznać, że był rzeczowy i bardzo pomocny. Ustaliłem z nim, że połowe należności zapłacę natychmiast, a resztę w trzech ratach. Było to oczywiście ustalone za zgodą banku.
Zapłaciłem. I miałem oczekiwać na kontakt. Windykator już nie zadzwonił. Zadzwoniłem ja - po 3 tygodniach. Powiedziano mi, że bank odebrał firmie sprawę i przejął na powrót wierzytelność. Odebrałem to jako dobrą monetę. Bank miał się ze mną kontaktować w sprawie szczegółów dotyczących dalszej spłaty.
Ale się nie skonstatował, a moje próby kontaktu - tradycyjnie - ignorowano.
Po pewnym czasie zadzwoniła windykator z innej firmy. Nawrzeszczała na mnie, że unikam spłaty i że ktoś mi pomoże to zapłacić. No i wkurwiłem się potężnie.
Oczywiście nikt nie wiedział o moich ustaleniach z bankiem i nikogo to nie interesowało. Dostałem 7 dni na spłatę. Kazałem im iść do diabła i wpłaciłem pierwszą z ustalonych rat. Zadzwoniłem również do kierownika tej firmy i głośno wyraziłem swój protest. Powiedziałem też, że poprzednie ustalenia uważam za wiążące (choć oczywiście żadnego oficjalnego potwierdzenia nie dostałem - miał je wysłać bank ale olał).
Po jakimś czasie zadzwonił pan kierownik i powiedział, że ok, że zmieni mi windykatora, który zachował się niestosownie, że zgadza się na spłatę zadłużenia wg przyjemnego wcześniej schematu. Wiadomo - chcieli mieć swoją prowizję.
I tak spłaciłem zadłużenie.
Od banku niczego nie otrzymałem. Żadnego zaświadczenia. Również firma windykacyjna nie wystawiła takiego. Powiedziała, żeby się udać do oddziału (!!!) banku.
A w ramach epilogu dodam, że po jakichś dwóch miesiącach zadzwoniła pani z trzeciej(!!!) firmy i powiedziała, że zalegam jeszcze 50 zeta. Nikt nie był w stanie powiedzieć za co (a z poprzednim windykatorem ustaliłem kwotę spłaty co do grosika) ale należny zapłacić i już. Pani była miła, więc zapłaciłem z lekką górką. Na wszelki wypadek.
Tak więc jak widać, standardy obsługi klienta w naszym kraju, w przypadku pewnych podmiotów gospodarczych, dalekie są od szeroko-pojętej normy.
I na koniec prywata:
LUDZIE, OLEWAJCIE MBANK!