Temat: Drzewo Życia
Z mojego punktu widzenia wygląda to wszystko zupełnie inaczej.
Zaczynając od spraw technicznych: nic dziwnego, że postprodukcja trwała trzy lata. W żadnym z poprzednich filmów Terrence'a Malicka nie było takiego brawurowego montażu - łączenia podobnych kadrów, bardzo odważne cięcia w trakcie ruchu kamery, widać to już w pierwszej scenie, tej z małą dziewczynką. Niech Von Trier na kolanach błaga, żeby go nauczyli, jak UMIEJĘTNIE przecinać oś.
Rewelacyjna praca steady-camu (nie zdziwiłbym się jeśli operator po zakończeniu produkcji miałby poważne problemy z plecami :)) umiejętnie połączona z szerokimi kadrami lub tych nakręconych przy użyciu jazdy/ramienia.
Światło - bajka. Bardzo chciałbym choć raz zobaczyć równie umiejętnie oświetlony film w Polsce - ale to takie myślenie życzeniowe, i za sto lat się tego nie doczekam.
Tyle techniki - kwestia fabuły: jak zawsze u Malicka mamy do czynienia z mocno filozoficznym podejściem do akcji, jest sporo miejsca na medytację. Doskonale rozumiem, dlaczego ten film niektórych mógł znudzić, ale jeszcze lepiej rozumiem dlaczego mógł zachwycić.
Nawet sekwencja z dinozaurami, według mnie, miała swoje uzasadnienie i ukazywała, jak nieistotne są - choć dla nas przecież tak wielkie, zwłaszcza w dzieciństwie - nasze problemy przy skali wszechświata, istnienia samej ziemi.
Banał? Pewnie, ale jak pięknie podany.
Nie wierzę też, że komuś mogło się nie podobać rewelacyjna, metaforyczna scena porodu, scena fascynacji seksualnej własną matką & "reperkusji" masturbacji, czy subtelne ukazanie nienawiści - przynajmniej chwilowej - syna do ojca.
Dla mnie to film piękny, ale silny pięknem wszystkich płaszczyzn, nie płaszczyzny pojedynczej.